Grzegorz Wysocki: Miastko, czyli Polska. O co ten cały hałas?
Poparcie dla PiS-u może wciąż rosnąć, a ich rządy mogą trwać latami. Czy wystarczy przeczytać głośny raport i książkę Macieja Gduli, by dopuścić taką myśl do siebie? A może cała "dyskusja o Miastku" to medialna wydmuszka? I co z tego wszystkiego – jeśli cokolwiek – zrozumieją liberalne elity?
Czytaj także: Wyrok za zmianę słów hymnu Polski. "Zostałem skazany za to, że nie jestem nacjonalistą"
Aby zrozumieć, dlaczego PiS może rządzić bez końca i na czym polega fenomen tzw. "dobrej zmiany" przede wszystkim trzeba się było wybrać poza Warszawę. Opuszczenie stolicy i skonfrontowanie się z "dzikim ludem", który głosuje na PiS, darzy zaufaniem Andrzeja Dudę i wierzy w Jarosława Kaczyńskiego, to - przynajmniej dla części liberalnych publicystów – rzecz absolutnie nie do pojęcia, sport ekstremalny, rodzaj survivalowej turystyki.
Socjolog Maciej Gdula zdecydował się na taką wyprawę i wraz ze studentkami, studentami i doktorantkami wybrali się do małego miasta na Mazowszu (ukrytego pod zmyśloną nazwą Miastko), w którym PiS już w czasie wyborów w 2015 roku zdobył prawie 50 proc. głosów, a więc tyle, ile dzisiaj – według niektórych sondaży – ma już w skali krajowej. Wybrali się do Miastka, by zdobyć pogłębioną wiedzę na temat źródeł poparcia dla PiS-u. Badanymi byli przedstawiciele dwóch klas – ludowej i średniej.
Metoda? Wywiady biograficzne (mieszkańcy Miastka opowiadali historię swojego życia) oraz wywiady pogłębione (Np. Skąd czerpią wiedzę na temat polityki? Jaki mają stosunek do najważniejszych wydarzeń ostatnich lat? etc.).
Efekt badań? Szeroko dyskutowany i prowokujący do polemik raport "Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta" oraz właśnie wydana, porywający esej Gduli pt. "Nowy autorytaryzm" (Wyd. Krytyki Politycznej), swoisty publicystyczny dodatek do badań i raportu. Oraz tzw. cała prawda na temat sukcesu "dobrej zmiany".
Co się uważa?
Jak "prawicowy zwrot" w polityce działa w małomiasteczkowych realiach? I czy konfrontacja badaczy z "żywymi ludźmi", którzy głosowali na partię Kaczyńskiego potwierdziła najpopularniejsze – wręcz obowiązujące – wyjaśnienia fenomenu PiS-u? Zdaniem Gduli te wyjaśnienia raczej umacniają dominację partii Kaczyńskiego na naszej scenie politycznej.
Po pierwsze, uważa się często, że PiS obudził polski naród takim, jakim jest on w rzeczywistości, czyli "ksenofobiczny, pełen obsesji i podejrzliwy". Według Gduli tego typu diagnozy mają "niewielką użyteczność polityczną", zniechęcają do sensownej refleksji i prowadzą do uruchamiania języka dwóch Polsk (otwartej i zamkniętej). Do tego PiS w łatwy sposób obraca tę krytykę na swoją korzyść, mówiąc Polakom, że teraz już nie muszą się wstydzić tego, jacy są.
Po drugie, mówi się, że PiS po prostu przekupił Polaków, którzy sprzedali mu się dość tanio, bo za 500 złotych na drugie dziecko i podwyżkę płacy minimalnej, co – według tego wyjaśnienia – pokazywać ma, jak nisko cenimy sobie demokrację i że jesteśmy ją w stanie przehandlować za kilka stów. Gdula zwraca uwagę, że i to wyjaśnienie odwołuje się do wstydu, a oprócz tego wymierzone jest przeciwko bardzo przychylnym wobec 500+ nastrojom. W marcu 2017 program 500+ za udany uważało aż 77 proc. Polaków.
Po trzecie wreszcie, wyjaśnienie populistyczne, tj. PiS wygrał, bo jest partią populistyczną, obiecującą wszystko wszystkim, występującą jako mściciele w imieniu pokrzywdzonych i niewysłuchanych. Gdula uważa, że i ten schemat jest nadmiernie upraszczający i że to nie populistyczna karta zdecydowała o zwycięstwie partii Kaczyńskiego. Wręcz przeciwnie – Duda i Szydło odwołali się do rosnących aspiracji Polaków i prezentowali się jako "lepsi politycy centrum rodzaj PO 2.0". Co z tego zostało później i jak cynicznie wykorzystywać zaczął potem zdobytą władzę Kaczyński – to osobny temat. Faktem pozostaje jednak, że "Kaczyński dał ludziom namiastkę tego, co sam może robić w państwie. [...] Wzrost poczucia mocy jest sednem neoautorytaryzmu".
A co się okazało w Miastku?
Przede wszystkim Gdula dowiódł, że rzeczywistość często różni się od wielu publicystycznych czy politologicznych fantazji i projekcji. W niektórych punktach różni się nieznacznie, w innych – bardzo.
Gdula podkreśla, że badani z klasy ludowej przede wszystkim wyrażali swoje zadowolenie z odsunięcia od władzy Platformy Obywatelskiej. Politycy PO postrzegani są jako jednoznacznie skompromitowani, skorumpowani, zepsuci. "Działania PiS-u interpretowane są właśnie w tym kontekście jako rozprawa z wyalienowanymi elitami" – czytamy.
Polacy głosujący na PiS, owszem, aprobują socjalną korektę i chwalą partię Kaczyńskiego za program 500+, ale trudno powiedzieć, by zostali tym programem jednoznacznie i na zawsze kupieni. Co więcej: "Znaczna część robotników krytykowała program 500+, podkreślając, że trafia do nieodpowiednich ludzi. Pomoc należy się bowiem tylko normalnym, a nie "leniom" i "patologii"".
Badania Gduli dowodzą również, że – wbrew utartym przekonaniom – wyborcy z klasy średniej są bardziej zaangażowani w popieranie PiS-u niż ich wyborcy z klasy ludowej, którzy ufają obozowi rządzącemu na kredyt i z większą liczbą zastrzeżeń. Natomiast jeśli chodzi o klasę średnią: "Proces koncentracji władzy rozpoczęty przez Kaczyńskiego nie osłabia ich identyfikacji z nim, a wręcz przeciwnie, jeszcze mocniej wciąga ich w nurt zmian. Czy chodzi o uchodźców, trybunał, szkoły czy sądy – działania PiS-u określane są jako słuszne".
Co z uchodźcami?
Innym z tematów kluczy badanych przez zespół Gduli był stosunek wyborców do uchodźców. Stosunek, jak łatwo odgadnąć, krytyczny lub przynajmniej mocno sceptyczny. Robotnicy, uzasadniając swoje podejście, używali głównie argumentów związanych z nieuzasadnionym korzystaniem z zasiłków i niechęcią wobec podejmowania pracy. Natomiast reprezentanci klasy średniej "uderzają w ich kondycję patriotyczną i odwagę".
Cytowany w raporcie specjalista z firmy budowlanej mówił m.in.: "Jak może dorosły mężczyzna zostawić żonę i dzieci w kraju, w którym jest wojna, są naloty, co chwilę coś wybucha i uciec do Europy. […] Dla mnie to nie jest ucieczka przed wojną. Jedynym powodem jest po prostu ekonomia. […] Albo walczysz o ten kraj, albo jesteś tchórzem i uciekasz".
Gdula podkreśla, że wyborcy PiS-u zwykle nie wnikali w skomplikowaną naturę syryjskiego konfliktu czy ryzyko związane z podróżą przez morze, a jednocześnie byli przekonani, że uciekinier nie zasługuje na pomoc, bo okazał się tchórzem, który wybrał "wygodne życie" zamiast walki o ideały czy śmierci w swojej ojczyźnie.
Co z elitami?
"Swoje interesy załatwiali za naszymi plecami. […] Można powiedzieć, że zwykły człowiek dla nich właściwie był niczym" – mówi jedna z badanych robotnic na temat polityków PO i opinia ta jest dość reprezentatywna w ogóle dla postrzegania elit przez wyborców PiS-u, zwłaszcza tych z klasy ludowej. Jeśli chodzi o przedstawicieli klasy średniej, oskarżają elity głównie o to, że nie spełniają wysokich oczekiwań, jakie stawia się przywódcom.
Czy przedstawiciele elit, którzy – z różnych pozycji i z różnych powodów – krytykują badania i raport Gduli wystąpili z polemikami, bo wchodzą w skład owych elit? Byłoby to oczywiście nadmierne i nieco złośliwe uproszczenie, choć po pierwsze, jest faktem, że obraz – skompromitowanych, przegranych, skorumpowanych – elit nie należy do najprzyjemniejszych oraz po drugie, że raport o Miastku od razu po upublicznieniu wywołał spore kontrowersje.
Książka ("Nowy autorytaryzm"), którą cytuję tutaj częściej niż raport, dopiero co się ukazała, ale i w tym wypadku można się spodziewać krytycznych głosów. Zwłaszcza, że Gdula bywa ostry nie tylko wobec pisowskiej prawicy czy narodowców, ale także wobec opozycji parlamentarnej, jak również nieobecnej w dzisiejszym Sejmie lewicy (Razem, o SLD nawet nie wspominając…).
Raport i książka Gduli spotyka się z bardzo dobrym przyjęciem, jest komentowany z prawa i z lewa, a na dobrą sprawę cała dyskusja dopiero się rozkręca. Za co jednak jest krytykowany przez publicystów i badaczy mniej mu przychylnych i wobec niego sceptycznych? Właściwie… za wszystko. Za metodologię i za używane pojęcia (np. "neoautorytaryzm" – nowe pojęcie wprowadzone przez autora). Za niereprezentatywne badania i błędne interpretacje (nadinterpretacje). Za brak nowatorstwa i nieuwzględnianie kontekstów. Za uogólnienia i wyciągane wnioski. Za przekonania, które nie bardzo się zgadzają z przekonaniami "obowiązującymi" w publicznej dyskusji do tej pory. Wreszcie – nawet za sam dobór "bohaterów" raportu, czyli tych niedobrych wyborców PiS-u, którzy nie tylko poglądy mają nie takie, jak trzeba, ale w ogóle są jacyś tacy, no, niewłaściwi.
"Panie Alicje" głosują na PiS
Tytuł czołowego oburzonego należałoby chyba przyznać politologowi Radosławowi Markowskiemu, który podważa metodologię i interpretację, a wreszcie... postponuje badanych Polaków. W dalszej części polemiki wybiera z raportu Gduli "mimowolną bohaterkę", namiętnie oglądającą programy informacyjne TVP panią Alicję. Pani Alicja kilka lat temu sfałszowała podpis męża na wniosku kredytowym, a dzisiaj jest zdania, że sądownictwo należy "rozwalić". Przejęty politolog pyta (a dokładniej: "nie może wyjść z podziwu"), dlaczego autorzy wypytujący panią Alicję o preferencje wyborcze nie przerwali badania, by udzielić jej pomocy. Bo że "pomoc jest potrzebna, nie ulega wątpliwości. Tylko jaka?" – zapytuje retorycznie Markowski.
W dalszej części swojej polemiki na łamach "Wyborczej" zatroskany dzisiejszym stanem polskiej demokracji Markowski atakuje… równość obywateli oraz prawo do zabierania przez nich głosu. A to przecież "oszustwo, niedorzeczność i horrendalny koszt społeczny". Politolog niby to "tylko" sugeruje, ale sens jest jasny – głupcy powinni siedzieć cicho. A głupcem jest ten, z kim się nie zgadzam. I to ja, jako politolog Markowski, po zapoznaniu się z paroma cytatami z pani Alicji, mam prawo do wydawania diagnoz z pogranicza politologii i psychiatrii, jak również do wydawania zaświadczeń uprawniających do zabierania publicznie głosu.
Hmm, może się czepiam, bo trudno nie dojść do wniosku, że pani Alicja nie jest znaną politolożką, ale chyba nie o poszukiwanie nowych talentów publicystycznych i wybitnych komentatorów politycznych chodzi w badaniach i wywiadach socjologicznych. Nie wiem też, czy podejście prof. Markowskiego – choć nieco subtelniejsze i bardziej zawoalowane – różni się bardzo od podejścia zaprezentowanego swego czasu przez TVP-owskiego dyrektora, Marcina Wolskiego, w głośnym wywiadzie Magdaleny Rigamonti ("Zasady są jasne – wygrała ta partia i morda w kubeł"). Przekaz podobny, tyle że u Markowskiego skierowany do tych, którzy nie rozumieją, że wygrała nie ta partia, która powinna.
Przypadek pani Alicji nie byłby aż tak zajmujący, gdyby nie został za taki uznany przez samego Markowskiego, który nie tylko podpowiada co z nią zrobić (resocjalizować, eliminować skutki jej aktywności społecznej, wreszcie – izolować społecznie), ale też szybko podąża do uogólnienia. Bo czasy sprzyjają teraz "paniom Alicjom", osobom żyjącymi "iluzjami i papką propagandową", obywatelom, którzy "nie spełniają podstawowych wymogów".
To "pisowski lud" nie jest aż tak głupi?
Skupiłem się tutaj na najbardziej jaskrawym przypadku polemiki z badaniami i raportem Gduli, ale wszystkie teksty im poświęcone – także te krytyczne – dowodzą, że mamy do czynienia z istotnym wydarzeniem socjologicznym, politologicznym czy publicystycznym. Zlekceważyć tak raport, jak i "Nowy autorytaryzm" będzie trudno, zwłaszcza "zawodowym" komentatorom sceny politycznej, publicystom, wreszcie samym politykom.
A jeśli zlekceważyć trudno, robi się co innego - podważa metodologię, polemizuje z wnioskami, dyskutuje z założeniami. Jeśli pewne prawdy okazują się dla nas niekomfortowe, trzeba zrobić wszystko, by się z nimi rozprawić.
No bo jak to tak? "Pisowski lud" nie jest aż tak głupi, by bezkrytycznie rzucić się na 500+ i inne kiełbasy wyborcze? Nie zadowala się rzucanymi mu błyskotkami? Nie jest bandą darmozjadów, którą można kupić za parę stów? Rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana? Do diabła z taką rzeczywistością, to z nią coś musi być nie tak. Gdula i jego zespół musieli nas nakarmić jakimiś fantazjami szaleńców, którzy wybrali przy urnie innych szaleńców, wiadomo. Tego rodzaju logikę prezentuje część krytyków Gduli. W myśl zasady: dostaliśmy tezy tak niewyobrażalne, że nie mamy zamiaru ich zaakceptować.
A że sami – my, "zawodowi" komentatorzy (oczywiście, nie tylko ci liberalni) – piszemy teksty publicystyczne z głowy czy z palca? Że nie zadajemy sobie pytania o to, ile sami Miastek zjeździliśmy wzdłuż i wszerz oraz z iloma wyborcami PiS-u przeprowadziliśmy pogłębione wywiady? Że nie wykonaliśmy nawet jednej dziesiątej pracy badawczej wykonanej przez Gdulę i jego zespół? No jak to, przecież zdarza się nam porozmawiać raz na pół roku z hydraulikiem, czytamy "Wyborczą" i "Newsweek", a do tego widzimy, co na okładkach dają "Do Rzeczy" i "Sieci" oraz co wypisuje w internetach anonimowy polski lud, przepełniony nienawiścią i pogardą. Czy to naprawdę nie wystarczy?
*
No cóż, z takim podejściem i z tak "solidnym" kontaktem z rzeczywistością doprawdy trudno się dziwić, że rządy PiS-u póki co raczej się umacniają i mogą trwać bez końca. Gdula pisze wręcz o "potędze PiS-u", tym bardziej wyrazistej, im bardziej niepoważna i nieporadna jest parlamentarna opozycja i im słabsza i bardziej zdezorientowana jest dzisiejsza lewica. To Kaczyński rozdaje karty – karty często znaczone, doskonale sprawdzające się w bezwzględnej i cynicznej politycznej grze – i póki co nie widać na horyzoncie zawodnika, który umiałby go pokonać lub przynajmniej wywrócić stolik do gry.
Grzegorz Wysocki, WP Opinie
_Maciej Gdula, Nowy autorytaryzm, Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2018. _
*Grzegorz Wysocki *- szef WP Opinie. Wcześniej m.in. wydawca strony głównej portalu oraz redaktor działu WP Książki. Dziennikarz, krytyk literacki, były felietonista "Dwutygodnika". Publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Dużym Formacie", "Tygodniku Powszechnym", "Polityce" i "Książkach". Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim.