Grymas Gibsona na twarzy Tuska
Lubię nie tylko słuchać Donalda Tuska. Lubię go także oglądać. Dzięki konferencji programowej Platformy Obywatelskiej i telewizyjnym transmisjom mogłem się Tuskiem napawać do woli i doszedłem do wniosku, że chciałbym tak młodzieńczo wyglądać w jego wieku.
28.05.2007 | aktual.: 28.05.2007 09:31
Ale dosyć kadzenia, acz dalej również będzie o tym, jak Tusk wyglądał, a nie o tym, co mówił (to zanalizowali już wszyscy mądrzy i mniej mądrzy komentatorzy). Otóż od jakiegoś czasu zastanawiam się nad fizjonomią lidera PO. Odniosłem wrażenie, że coś w twarzy Donalda Tuska się zmieniło. Niby jest to ta sama buzia, którą znamy od lat, ale jest w niej coś, czego wcześniej nie było. Podzieliłem się obserwacjami ze znajomymi. Oni też w znajomej twarzy widzą coś nieznajomego.
Sądzę, że to grymas Mela Gibsona. Ochrzciłem go tak – co oczywiste - na cześć australijsko-hollywoodzkiego aktora. Gibson bowiem wystąpił w kilku filmach, w których od pewnego momentu zmienia mu się wyraz twarzy. Tężeje na niej ból, cierpienie i pragnienie zemsty. Może to efekt wąskiej specjalizacji, może Gibson jakoś do takich ról pasuje, ale przydarzyło mu się zagrać kilka razy człowieka, któremu zatłuczono najbliższych i który żyje myślą o rewanżu. Tak było w pierwszej części „Zabójczej broni”, tak było w „Braveheart”, tak było w „Patriocie”, a pewnie jeszcze kilka tytułów by się znalazło. Nie żebym Gibsona krytykował jako aktora, całkiem go lubię, ale w wielu filmach jego środki wyrazu ograniczały się do zastygnięcia twarzy w opisanej powyżej mieszance straszliwego bólu i zaciekłego pragnienia zemsty.
I mam wrażenie, że coś takiego przydarzyło się Tuskowi. Od czasu podwójnej przegranej przed nieomal dwoma laty na chłopięcej twarzy trwa niezmiennie grymas Mela Gibsona. Zapewne pojawił się tam nie tylko w wyniku porażek, ale też w efekcie bezpardonowego ataku „bulteriera Kaczyńskich” na jego rodzinę (sprawa „dziadek w Wehrmachcie”). I zapewne, dopóki ten cierpiętniczy grymas nie zejdzie z twarzy lidera PO, o porozumieniu z PiS nie może być mowy.
Dla polityków i sympatyków PO ta stężała twarz to dowód najgłębszego i najmocniejszego zaangażowania ich lidera w świętą wojnę z PiS. To coś więcej (czy może raczej mniej?) niż kwestia tylko polityczna. Tusk nie spocznie, póki – jak Mel Gibson w wymienionych wyżej filmach – nie wyrówna rachunków i nie doprowadzi do triumfu sprawiedliwości. Ale ten grymas jest też sygnałem, że polityczna kalkulacja może się opierać na bardzo osobistych przesłankach, utrudniających trzeźwą ocenę sytuacji.
Tak, to prawda, ale... To się po prostu zdarza. Historia pełna jest przypadków, gdy osobiste względy splatały się w jedno z motywami politycznymi. Obsesje i pragnienie rewanżu nie były obce najnędzniejszym, ale też najwspanialszym postaciom w dziejach. Politykę tworzą ludzie i ludzkich emocji z polityki po prostu nie da się wyeliminować. Popatrzmy na galerię czołowych postaci polskiej polityki. Może tylko u Tuska ten osobisty rys przebija w rysach twarzy, ale inni wcale nie są robotami. Wiele złego o polskich politykach można powiedzieć, ale co to, to nie.
Igor Zalewski dla Wirtualnej Polski