PolskaGruźlica w szkołach na Dolnym Śląsku

Gruźlica w szkołach na Dolnym Śląsku

Prawie dwa razy więcej mieszkańców Dolnego Śląska zapada na chorobę wywołaną przez prątki Kocha. W V Liceum Ogólnokształcącym przy ul. Grochowej we Wrocławiu u jednego z uczniów stwierdzono gruźlicę. To nie jedyny taki przypadek w mieście, bo we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku jest ich w tym roku więcej. Polska Gazeta Wrocławska nieoficjalnie dowiedziała się, że przypadki tej groźnej, zakaźnej choroby stwierdzono także w trzech innych szkołach.

Gruźlica w szkołach na Dolnym Śląsku
Źródło zdjęć: © WP.PL

17.09.2009 | aktual.: 18.09.2009 11:22

Wojewódzki sanepid podliczył do tej pory liczbę zachorowań z pierwszego kwartału tego roku. Z tej statystyki wynika, że takich przypadków było 167, zarówno wśród dzieci, jak i dorosłych. W tym samym okresie rok temu odnotowano takich przypadków o wiele mniej - 99. W całym zeszłym roku było ich około 600. - Kiedyś nasze województwo miało największą liczbę chorych na gruźlicę. Teraz mieścimy się w średniej krajowej z wynikiem 22 przypadków na 100 tys. mieszkańców - informuje dr Witold Paczosa, kierownik działu epidemiologii. Przyznaje, że szczepienia przeciwko gruźlicy nie dają 100 procent gwarancji.

We wrocławskim sanepidzie nie słyszeli jeszcze o ostatnim wykryciu gruźlicy w V LO. Ale nie byli zdziwieni. Twierdzą, że co jakiś czas ta choroba daje o sobie znać. Najczęściej rozpoznaje się ją u nauczycieli. - Jest cała procedura, co wtedy należy robić. Dorosłych kieruje się na zdjęcie rtg. klatki piersiowej - tłumaczy Dariusz Wewerko, kierownik epidemiologii we wrocławskim sanepidzie.

Uczniowie V LO, których spotkaliśmy pod szkołą, nie byli zaniepokojeni. O gruźlicy poinformowano ich na godzinach wychowawczych. - W szkole nie ma paniki. Wyjaśniono nam, że nikomu nic nie grozi - opowiadali.
Stanisława Socha, dyrektorka V LO przy ul. Grochowej, potwierdza, że tydzień temu dostała pismo z informacją z poradni przeciwgruźliczej przy ul. Grabiszyńskiej o stwierdzeniu choroby u jednej z osób w szkole. Nie chce powiedzieć, o kogo chodzi. My ustaliliśmy, że chodzi o ucznia. - Ale tej osoby nie ma w szkole od kwietnia. Chorobę zdiagnozowano u niej później - podkreśla. Nie wiadomo, jak długo choroba rozwijała się w ukryciu i czy ktoś się nie zaraził. Dlatego 600 uczniów i prawie 100 nauczycieli oraz osób z personelu szkoły musi przejść badania.

Wszyscy pracownicy muszą zrobić prześwietlenie klatki piersiowej. Uczniowie powinni od lekarzy rodzinnych przynieść skierowanie na tzw. próby tuberkulinowe, które zrobi na miejscu specjalista z poradni leczenia gruźlicy.
Jednemu z uczniów lekarz już odmówił skierowania, twierdząc, że nie ma takiej potrzeby.
Dyrektorka "piątki" jest oburzona tą postawą. - Powiedział, że mam obejrzeć opisy zdjęć rtg. i zdecydować, kto powinien iść na dalsze badania. Przecież nie jestem lekarzem! - denerwuje się.

Zdaniem Paczosy, nie ma powodów do paniki. Ponad 90 proc. z nas przebyło zakażenie prątkiem gruźlicy i nawet o tym nie wie. Nie każdy, kto się zetknie z chorym prątkującym w tramwaju czy samolocie musi zachorować. - To dotyczy osób o obniżonej odporności, w tym przede wszystkim nosicieli wirusa HIV, osób po przeszczepach, narkomanów i nadużywających alkoholu - uspokaja. Leczenie jest obowiązkowe, ale nie zawsze przebiega w szpitalu. - Gdy ktoś nie prątkuje, wystarczy, że bierze regularnie leki - mówi Paczosa.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)