Trwa ładowanie...
01-08-2011 17:55

"Grozi nam powrót do średniowiecza"

Islamiści w Tunezji przeszli długą drogę. Przez lata tłamszeni przez władze, zepchnięci do podziemia i prześladowani, dzięki "jaśminowej rewolucji" wracają do łask. Po ustąpieniu dyktatora, znów mogą wystartować w wyborach. Jaki kawałek politycznego tortu wykroją dla siebie? I co się stanie z Tunezją, najbardziej liberalnym arabskim krajem, jeśli będzie to duży kawałek? "Grozi nam powrót do średniowiecza" - uważa część Tunezyjczyków.

"Grozi nam powrót do średniowiecza"Źródło: AFP, fot: Fethi Belaid
d7qflex
d7qflex

- Powąchaj - Hela, żona taksówkarza Mohammeda, wyciąga dłoń pełną drobniutkich białych płatków. - Wiesz, co to jest? To jaśmin - odpowiada szybko przejęta, jakby zdradzała tajemnicę stworzenia. - To symbol naszej wolności. Wszystko się zmienia za jego sprawą. W-s-z-y-s-t-k-o - cedzi.

Faktycznie, gdy Tunezja uzyskiwała niepodległość od Francji 20 marca 1956 roku, pachniało jaśminem. Później kwiat jeszcze silniej splótł się z jej historią - nie tylko na przełomie 2010 i 2011 roku, gdy krajem wstrząsały masowe wystąpienia. Jaśminowe rewolty były bowiem w Tunezji dwie.

W 1987 roku premier Zin el-Abidin Ben Ali odsunął od władzy pogrążającego się w demencji ojca tunezyjskiej niepodległości, Habiba Bourguibę. O swoim "awansie" mówił z dumą: zrobiłem jaśminową rewolucję. Ponad 20 lat później tunezyjskie ulice znów zapachniały jaśminem - tym razem "kwiatowa"rewolucja zmiotła ze stołka Ben Alego.

Oba wydarzenia najsilniej odczuła pewna grupa ludzi. Pierwsze zepchnęło ich w otchłań, drugie - przywróciło do życia. Teraz, dzięki jaśminowi, wychodzą z podziemia. To islamiści.

d7qflex

Niespełnione marzenie

Tunezja mlekiem i miodem płynąca. Tunezja - dumny kraj kroczący na czele arabskiego korowodu, stąpającego drogą ku demokracji. Tunezja - kraina, gdzie wiara w Allaha nie przeszkadza noszeniu spódniczek mini. O tym wszystkim marzył wykształcony we Francji pierwszy prezydent kraju Habib Bourguiba - muzułmanin, który pokochał Zachód. - Bourguiba był wizjonerem. Nie myślał o tym, co będzie dzisiaj, jutro, za tydzień. Widział to, co będzie za 10, 20, 50 lat. Przykład? Namawiał Palestyńczyków, by wzięli to, co im zaproponowano w 1947 roku, podział ziemi z Izraelem, by zrobili, co w ich mocy, żeby zapanował pokój. Wyśmiali go. Powiedział wtedy: zobaczycie, nie będziecie mieć niczego, wasze domy będą płonąć, dzieci cierpieć, kobiety płakać, mężczyźni ginąć. I co, nie miał racji? - młody przewodnik Mouhaimen patrzy prosto w oczy, czeka na odpowiedź. Ma 25 lat, więc Bourguiby-prezydenta nie może pamiętać. Nie przeszkadza mu to w opowiadaniu o nim godzinami czy cytowaniu na wyrywki fragmentów jego przemówień. Dlatego
ciężko mu przyznać, że "tata" Bourguiba nie był nieomylny.

Póki gospodarka Tunezji działała jak doskonale naoliwiony mechanizm, kraj rzeczywiście miał szansę na wielki sukces. Na początku lat 80. coś zaczęło jednak zgrzytać, a w połowie dekady machina była już mocno skorodowana. Skłócony i słaby rząd nie był w stanie podejmować decyzji. Jego notowania pikowały, a stagnacja gospodarcza mocno się do tego przyczyniła. Rosło bezrobocie, inflacja galopowała, przemysł dostawał zadyszki. Bieda coraz częściej zaglądała w oczy Tunezyjczykom. Kryzys paliwowy ograniczył eksport doskonałej jakości ropy wydobywanej na południu kraju. W 1985 roku płk Muammar Kadafi wypędził 40 tysięcy Tunezyjczyków pracujących w Libii. Rok później przyszła susza. Jeśli dodać do tego coraz bardziej nerwowe posunięcia władz i zwrot ku autorytaryzmowi, otrzymamy mieszankę wybuchową. W takich warunkach znaleźli się ludzie, którzy postanowili sięgnąć po nią, by podpalić kraj. A później, na jego zgliszczach, budować od nowa. Uzbrojeni w egzemplarze Świętej Księgi, Koranu, zabrali się do pracy.

"Nie" dla islamistów

Bourguiba bał się wszelkich radykalizmów. Chciał, by jego rodacy podróżowali, nosili zachodnie stroje, kształcili się na najlepszych uniwersytetach, dyskutowali. Zamiast zamykać się w kokonie islamu, mieli otworzyć się na świat. Jego lęk przed fundamentalizmem pogłębił się po Rewolucji w Iranie w 1979 roku. Wcześniej islamskie ugrupowania z Hizb al-Tahrir al-Islami (Islamska Partia Wyzwolenia) i Harakat al-Ittijah al-Islami (MTI, Ruch na rzecz Tendencji Islamskich) na czele uważał za niegroźne. Po cichu nawet im sprzyjał - równoważyli w końcu wpływy lewicy. Jednak islamistom ciężko było zaakceptować drogę, którą obrał prezydent. - Pamiętam, że czuliśmy się obco we własnym kraju. Wychowani jako muzułmanie i Arabowie, odkryliśmy, że nasz kraj totalnie poddał się francuskim wpływom - wspominał Raszid Ghannuszi, lider MTI.

Po przewrocie w Iranie rząd Bourguiby wykonał delikatny ukłon w stronę tradycjonalizmu. - Jest nas sześć milionów muzułmanów. Wszyscy jesteśmy ruchem na rzecz tendencji islamskich. Nikt nie może akceptować tego, że pewne jednostki chcą mieć monopol na wiarę i udają, że działają w imię Koranu lub świętych zasad islamu, by ukryć swe polityczne cele - mówił Driss Guiga, szef MSW. Jednocześnie władze podszczypywały islamistów. Aresztowano 60 członków MTI, publikowano fałszywe raporty na temat ich działalności. Wydawało się, że dni tunezyjskich fundamentalistów są policzone. Był jednak ktoś, kto po cichu im sprzyjał. Ktoś, kto miał wielką władzę. Genialny plan

d7qflex

- ZABA (Ben Ali - red.) był bardzo cwany. Pogrywał z Bourguibą, a ten ufał mu bezgranicznie. Sterował nim jak marionetką. "Habib, zrób to" - Mouhaimen improwizuje małe przedstawienie. Prawa ręka to Bourguiba, lewa - Ben Ali. - Tak się ściskali - mówi, sczepiając palce wskazujące obu rąk. - A później ciach! - lewa dłoń zgniata prawą. - I po sprawie. Największy numer wywinął z islamistami - zawiesza głos, z ciekawością oczekując reakcji. - Jak to jaki? No tak, wy tam, na Zachodzie, nie macie pojęcia, jak to było naprawdę…

Według przewodnika Mouhaimena, taksówkarza Mohammeda i potakującej każdemu jego słowu Heli oraz studenta Fehda, Ben Alemu ciekła ślinka na widok prezydenckiego fotela, a im bardziej ciekła, tym trudniej było mu obejść się smakiem. Był wytrawnym politycznym graczem i bacznym obserwatorem. Wiedział, czego najbardziej obawia się staruszek Bourguiba. Wystarczyło tylko przestraszyć go jeszcze bardziej, a wtedy… Cap! ZABA nie musiał długo rozglądać się, by znaleźć sojusznika.

2 sierpnia 1987 roku ziemia w Susie i Monastirze, najpopularniejszych kurortach, zatrzęsła się. W czterech hotelach - Hana Beach, Hannibal Palace, Le Kuriat i Sahara Beach - wybuchły bomby. Nikt nie zginął, 13 osób zostało rannych. Tunezyjczycy byli w szoku - czyżby i do ich kraju wdarły się chaos, przerażenie, terror?

d7qflex

Jeśli dać wiarę temu, co mówią Mouhaimen, Mohammed i Fehd, Ben Ali zawarł tajny pakt z liderami MTI. Islamiści otrzymali pieniądze na przygotowanie zamachów terrorystycznych i sfingowanie przewrotu, w którym miał być obalony prezydent. Wobec terroru i przerażenia, które miały zapanować w kraju, Ben Ali, wówczas jeszcze minister spraw wewnętrznych, miał przekonać Bourguibę, by ten dał mu więcej władzy. W zamian obiecywał wyciągnąć fundamentalistów z podziemia.

Bomby wybuchły, ale dzięki czujności szefa MSW zamach stanu "udaremniono". Wdzięczny Bourguiba awansował Ben Alego na premiera i godził się na wszystko, byleby tylko kraj nie pogrążał się w odmętach chaosu. Ekstremiści i niedoszli wywrotowcy mieli przeczekać spokojnie w więzieniu aż sprawy się uspokoją, a później głównymi drzwiami, otwartymi na oścież przez Ben Alego, wyjść na wolność. Plan wydawał się genialny.

Szybko złapano sprawców zamachów - jeszcze w sierpniu stanęli przed sądem. Członkowie MTI zostali oskarżeni o "sformowanie nielegalnej organizacji, planowanie akcji wywrotowych w zmowie z Iranem i zamiar obalenia rządu". Pięciu zostało skazanych na karę śmierci, 69 usłyszało wyroki od dwóch lat pozbawienia wolności do dożywocia. Islamski Dżihad groził, że wymorduje członków rządu, jeśli wyroki śmierci zostaną wykonane.

d7qflex

Trzy miesiące później Ben Ali był już prezydentem i szybko wywiązał się z obietnicy danej islamistom - zostali ułaskawieni, a wydawane przez nich pismo "al-Fajr" zalegalizowane. Członkowie MTI (przemianowanego na an-Nahdę, "Ruch Odrodzenia") zostali włączeni do Narodowego Paktu (porozumienia z opozycją). W kwietniowych wyborach w 1989 roku zdobyli 15% głosów. Wydawało się, że po latach tłamszenia przez Bourguibę, będą mogli odetchnąć. Okazało się jednak, że Ben Ali wbił im nóż w plecy.

Powrót do średniowiecza

Tuż po wyborach ZABA rozpoczął ofensywę przeciwko islamistom. Kilkuset członków "Ruchu Odrodzenia" trafiło za kratki. Powód: próba obalenia rządu. I to nie jedna, a co najmniej trzy - w 1989, 1991 i 1992 roku. Dla nowego prezydenta był to pretekst do wprowadzania coraz bardziej rygorystycznego prawa, wymierzonego teoretycznie w fundamentalistów, a de facto - co miało okazać się później - we wszystkich, którzy ośmielali się krytykować władze. Odtąd Tunezyjczycy nie mogli nosić tradycyjnych islamskich strojów, meczety zamykano tuż po zakończeniu modlitw i obsadzono w nich imamów-marionetki. Do osadzonych w więzieniach członków an-Nahdy dołączały setki kolejnych islamistów, a za tuż nimi - przeciwników rządu. Za kratki trafiły tysiące więźniów politycznych, oskarżanych o terroryzm. Przed prześladowaniami uciekł wtedy Samir Ben Amor, prawnik zajmujący się obecnie m.in. sprawą więźniów Guantanamo. Antyterrorystyczną politykę Ben Alego podsumował krótko: W Tunezji jest wielu "terrorystów", ale nie ma terroryzmu.

Coraz bardziej bezwzględnemu tępieniu islamistów i "terrorystów" położyła kres druga "jaśminowa rewolucja". Uwolniony spod rządów dyktatora naród, zwrócił się ku religii. Ulice zapełniły się kobietami w hidżabach, meczety są otwarte przez całą dobę, a partie islamistyczne wyrastają jedna po drugiej. Do kraju powrócił Raszid Ghannuszi - najbardziej znienawidzony przez Ben Alego opozycjonista. Stanął na czele odradzającej się an-Nahdy. Jak wiele na to wskazuje, to właśnie islamiści będą mieli decydujący głos w tworzeniu nowej konstytucji (wybory do konstytuanty zaplanowano na 23 października). Mają najwyższe notowania (17%) spośród ponad 80 partii szykujących się do startu w wyborach. Co czeka kraj, jeśli dojdą do władzy?

- Już teraz jesteśmy zacofani. Ludzie, zwłaszcza w małych miastach i na wsi, mają mentalność rodem z XIX wieku. Co będzie, gdy władzę przejmą islamiści? Wrócimy do średniowiecza - wzdycha Mouhaimen.

Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska

d7qflex
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d7qflex
Więcej tematów