Gra na mózgu
Aktorka Małgorzata Foremniak jest zauroczona psychoterapeutą Wojciechem Eichelbergerem. Uważa, że bardzo jej pomógł. Podobnie sądzi piosenkarka Kora Jackowska. Bliski przed laty współpracownik Eichelbergera twierdzi, że potrafi on czarować swoich pacjentów, ale efekty jego terapii bywają wątpliwe. Tym bardziej że w ostatnich latach stawał się coraz bardziej apodyktyczny i podkreślał, że czuje w sobie wielką moc. Nie ograniczał się więc do leczenia zaburzeń oraz powikłań psychicznych, ale - jak sam mówił - "wkraczał w takie obszary jak sens życia, cierpienie, przemijanie, szczęście, wiara, duchowość, nadzieja, miłość itp."
Seksuolog prof. Zbigniew Lew-Starowicz mówi o innym znanym psychoterapeucie Andrzeju Samsonie, że "miał ogromną potrzebę bycia guru, ale też potrzebę władzy całkowitej nad pacjentami, także w sferze seksu". Psychologowie znający Eichelbergera i Samsona twierdzą, że przestrzegali ich przed zachłyśnięciem się władzą nad ludźmi. Ostrzegali, że ich terapia zbyt często przeradza się w manipulację.
Terapeuta kontra kapłan
W Polsce typowy pacjent psychoterapeuty ma 30-40 lat, najczęściej jest menedżerem lub wykonuje wolny zawód. Częściej jest kobietą niż mężczyzną. Do korzystania z pomocy terapeutów przyznają się m.in.: piosenkarka Kasia Kowalska, aktorzy Krzysztof Majchrzak i Małgorzata Potocka, a także dziennikarz i prezenter Krzysztof Ibisz. Po poradę zgłaszają się głównie osoby, które nie radzą sobie z konkurencją albo stresem wywołanym wyższymi wymaganiami współczesnych firm, mają kłopoty z porozumieniem się ze współmałżonkiem (głównie kobiety) czy dziećmi. Często są to ludzie z tzw. syndromem wypalenia zawodowego, którzy uważają, że nie potrafią już żyć na wysokich obrotach.
Większość znajduje u terapeutów rozwiązanie swoich problemów, ale część uzależnia się od nich. Jedna z pacjentek Eichelbergera opowiada, że jest on wspaniałym, charyzmatycznym mężczyzną, że chciałaby, by był jej życiowym przewodnikiem.
Zofia Milska-Wrzosińska, szefowa Laboratorium Psychoedukacji, uważa, że terapeuci podobnie jak pisarze czy duchowni mogą być przez otoczenie i media obsadzani w roli guru. A niektórzy są do tego szczególnie predestynowani. - Jeśli ktoś jest przystojnym mężczyzną o uduchowionym wyglądzie i głębokim głosie, a do tego wiadomo, że wybrał pewną drogę życiową jako buddysta i wegetarianin, w odbiorze społecznym pasuje do tej roli, choćby wcale do niej nie aspirował - mówi.
Eichelberger pozował na kapłana. Na zdjęciach i spotkaniach często siadywał w pozycji lotosu. Swoim wyznawcom tłumaczył podczas spotkań, że są "dziećmi wszechświata". Przez dwa lata to samo robił w programie telewizyjnym "Okna". W pewnym momencie uznał, że jako duchowego przewodnika nie obowiązują go zasady, które sam publicznie głosił. Choć w wywiadach mówił, że nie powinno dochodzić do "żadnych kontaktów pozaterapeutycznych między pacjentem a terapeutą", relacje z jego warsztatów w Szwecji świadczą o czymś zupełnie innym. Podobnie było z Samsonem. Już 20 lat temu pacjentki warszawskiego Instytutu Psychiatrii skarżyły się, że są przez niego wręcz opętane. I to był powód przerwania współpracy z Samsonem.
Wtajemniczeni
"Seks jako modlitwa, religia, transgresja... Z rozrzewnieniem wspominane młodzieńcze stosunki anonimowe, nieoczekiwane, niedokończone - gdzieś w pędzącym pociągu, w górskim schronisku czy na wakacyjnej imprezie - wspaniałomyślnie i bezinteresownie ofiarowywane chwile bliskości. Przeżywałem je jako cudowne przebłyski nieposłuszeństwa wobec kościelno-państwowej seksualnej biurokracji, wolny, radosny i odświętny wymiar spotkania płci" - zwierzał się Wojciech Eichelberger niedawno w piśmie "Zwierciadło". Co miesiąc udzielał tam czytelniczkom duchowych rekolekcji. W mediach Eichelberger grał rolę eksperta od dusz. Podkreślał, że jego obecność w mediach sprawia, iż "klientowi wydaje się, że znalazł kogoś wszechmocnego".
Andrzej Samson już kilka lat temu przestał przestrzegać jakichkolwiek terapeutycznych standardów. Przyjmował pacjentów pijany w prywatnym mieszkaniu, w szklanych kulach rozsypywanych przed pacjentami szukał prawdy o duszy. Pozwalał sobie na powiedzenie do leczonego przez siebie człowieka, by "wszystko pierdolił i sam był sobie sterem" (ta rada doprowadziła pacjenta do psychicznego załamania). Psycholog Jacek Santorski, inna gwiazda mediów, przed siedmiu laty wycofał się z prowadzenia terapii i zajął szkoleniami dla biznesmenów. Jego brytyjski terapeuta ostrzegł go, że ma skłonność do wchodzenia w nie swoją rolę duchowego przewodnika. - Guru działa w tzw. trójkącie dramatycznym. Jest sugestywnym nauczycielem, który ma wyznawców i zaciekłych wrogów. Chciałem tego uniknąć. Przedsiębiorcy, z którymi pracuję, wszystko weryfikują. Gdybym im nie pomagał, podziękowaliby za współpracę, więc nie mogą się stać moimi wyznawcami - mówi.
Mariusz Cieślik
Więcej: Wprost - Gra na mózgu