PublicystykaGostkiewicz: Wszyscy dostaną kasę od PiS. Oprócz tych, którzy tę kasę wypracowują [OPINIA]

Gostkiewicz: Wszyscy dostaną kasę od PiS. Oprócz tych, którzy tę kasę wypracowują [OPINIA]

W swoim festiwalu obietnic pieniędzy dla wszystkich prezes PiS zapomniał o jednej grupie Polaków. Tych, którzy w dużej mierze zarabiają na to, żeby te pieniądze w ogóle były.

Gostkiewicz: Wszyscy dostaną kasę od PiS. Oprócz tych, którzy tę kasę wypracowują [OPINIA]
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Michał Gostkiewicz

500+ dla każdego dziecka. Każ-de-go. To około 17 mld zł rocznie. Początek wypłacania – w lipcu, przed wyborami. Czyli wyborcy odczują to od razu w kieszeni. I zapamiętają, komu to zawdzięczają. Dalej: dodatkowa emerytura, 13-tka, w wysokości 1100 zł (około 11 mld zł). Dla najbiedniejszych emerytów to ogromnie ważna pozycja w budżecie. Dalej: młodzi do 26 roku życia – bez PITu.

Trzy konkretne obietnice. Do tego plan ożywienia komunikacji regionalnej, czyli PKS, której obecny stan blokuje młodym ludziom z mniejszych miast i wsi dojazd do miejsc, gdzie mogą liczyć na to, że znajdą pracę. PiS w pełni korzysta z możliwości, jakie daje to, że jest u władzy. Czyli obiecuje na potęgę. Trudno się dziwić, każda partia rządząca wykorzystywała to, że rządzi, do zdobywania przewagi nad konkurencją. W końcu, skoro się rządzi, obietnice można spełniać od razu, hulaj-dusza, budżet przecież jest z gumy. Ci z opozycji mogą sobie najwyżej mówić, że jak już dojdą do władzy, to ho ho!, ale się wyborcy obłowicie. Ale najpierw zagłosujcie.

Wydawałoby się, że PiS doskonale wie, kogo musi dopieścić, a o kogo powalczyć. W sondażach jest partią popieraną głównie przez dojrzałych i starszych ludzi, więc elektorat na emeryturze to eldorado głosów. Nie dziwi, że emeryci dostali obietnicę "trzynastki". Nie dziwi też, że ułatwieniami podatkowymi Jarosław Kaczyński chce przyciągnąć do siebie młody elektorat, który albo wychyla się bardziej na prawo od Prawa i Sprawiedliwości, albo bardziej na lewo, niż Platforma kiedykolwiek się wychyli.

Dziwi za to, że PiS odpuścił – przynajmniej w obietnicach – tych, którzy wypracowują ogromną część dochodów budżetu, z którego zasobów zamierza owe pieniądze rozdawać.

O kim mowa? O Polakach w wieku 30-50, nieźle zarabiających, krótko mówiąc – wykształconej, w większości wielkomiejskiej klasie średniej. Zaraz powiecie, że przecież prezes dał 500+ dla każdego dziecka. Ale tu pora na moje ważne uściślenie: chodzi, owszem, o klasę średnią, ale tę bezdzietną.

O niej nie było na konwencji PiS mowy. Ona nie dostaje żadnych trzynastek, dopłat. Żadnych zwolnień z podatków. A z racji tego, że nie ma dzieci, zarabia nieźle – i równie "niezłą" sumkę oddaje fiskusowi. A przecież to nie jest mała grupa ludzi.

Według cytowanego przez "Politykę" raportu z 2012 r. z Polek z roczników 70. i 80. "nie urodzi mniej więcej co piąta". Polki – czy to singielki, czy w związkach – ścigają się z resztą Europy na bezdzietność. I zaczynają wygrywać.

Przyczyny? Znane od lat: im lepsza edukacja, tym kobiety rodzą później i mniej. A nad Wisłą od lat trwa edukacyjny boom, przy czym bardzo zwiększył się procent kobiet idących na wyższe studia i kontynuujących potem karierę zawodową. To raz.

Dwa – można pisać wiele o rynku pracownika, o braku rąk do pracy na wsi i w małych miastach, o rosnącej płacy minimalnej - ponieważ od 2012 r. pod tym względem sytuacja radykalnie się zmieniła. Ale druga strona medalu wygląda nadal tak, że praca jest niepewna, zatrudnionych na śmieciówkach jest wciąż bardzo dużo, a zarabiamy jako społeczeństwo wciąż zbyt mało, żeby w domowym budżecie przy pozycji "urodzenie, wykarmienie i wychowanie dziecka" nie świeciła się czerwona kropka z napisem "Red Alert".

Trzy – kobiety próbujące zajść w ciążę po 30-tce (a w tym kierunku idzie trend opóźniania narodzin pierwszego dziecka) nie zawsze mogą to jeszcze zrobić. Biologia nie nadąża za zmianami kulturowymi. Do tego kulturowy przymus rodzenia dzieci działa na potencjalne młode matki coraz słabiej – i dobrze, bo nikt, kto dzieci mieć nie chce, mieć ich nie powinien. Do tego dochodzi fakt, że nie zawsze jest z kim te dzieci płodzić – wykształcone, lepiej zarabiające polskie kobiety zaczęły więcej wymagać od polskich mężczyzn, a ci wytrzeszczyli oczy z zaskoczenia i jak dotąd z tym wytrzeszczem pozostają, zamiast zacząć podnosić swoje kwalifikacje. Zarówno zawodowe, jak i te należące do XXI-wiecznego damsko-męskiego savoir-vivre’u, które ich rówieśnicy z Zachodu dawno opanowali.

Według wyliczeń Money.pl samych bezdzietnych singli pracujących w wieku produkcyjnym może być w Polsce nawet około 4 milionów. A przecież liczba małżeństw bez dzieci też nie jest mała. To te małżeństwa i ci single mają w Polsce proporcjonalnie największe dochody – czyli płacą najwyższe podatki.

Gdzie są ulgi, dopłaty, ułatwienia dla tej grupy społecznej? Skoro teraz, gdy władza i opozycja ruszyły z festiwalem obietnic, bezdzietni single i DINK-sy (z ang. "double income, no kids" - podwójny dochód, zero dzieci, czyli bezdzietne pary) nie usłyszeli nic skierowanego do siebie, to chyba jest jasne, ile znaczą dla polityków. Nic.

W zeszłym roku wiceminister infrastruktury i rozwoju Artur Soboń rzucał nawet szaleńczym pomysłem "bykowego" - podatku za nieposiadanie dzieci i rodziny po 25 roku życia. Innymi słowy: karania ludzi za – dobrowolną lub wymuszoną - bezdzietność. Na szczęście na razie o bykowym nie słychać. Wygląda na to jednak, że dla rządu i partii rządzącej Polacy nie posiadający dzieci to coś, co nie powinno w ogóle istnieć. A jak istnieje, to trzeba mu ograniczyć dostęp do środków antykoncepcyjnych, a przy okazji i do in vitro. Nie mają dzieci? To niech mają, czy chcą tego, czy nie. A najlepiej niech je rodzą po bożemu. Wtedy 500 plus się należy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)