Górnicy w "Halembie" szli po stary, a nie nowy sprzęt
Sprzęt demontowany jesienią ubiegłego roku z likwidowanej ściany wydobywczej kopalni "Halemba" był wart ok. 17 mln zł - wynika z informacji prokuratury, uzyskanych od Kompanii Węglowej. Firma tłumaczy, że pozostawienie go w wyrobisku oznaczałoby konieczność kupienia nowego za ok. 70 mln zł.
06.03.2007 | aktual.: 06.03.2007 13:29
Sprawę wartości sprzętu znajdującego się w likwidowanej ścianie opisał "Puls Biznesu". Według gazety, górników wysłano nie po nowy sprzęt wart ok. 70 mln zł, a stare obudowy zmechanizowane z lat 80., zmodernizowane w 2004 r. za ponad 12 mln zł. Ich wartość księgową gazeta szacuje na 10-11 mln zł, stawiając pytanie, czy kopalnia zapłaciła za zmodernizowany sprzęt jak za nowy i próbowała to ukryć.
Procedury ważniejsze od wartości sprzętu
Prokuratura i Wyższy Urząd Górniczy (WUG), którego prezes powołał specjalną komisję do wyjaśnienia przyczyn katastrofy, nie bagatelizują sprawy rzeczywistej wartości sprzętu. Podkreślają jednak, że najistotniejsze dla śledztwa jest ustalenie przyczyn tragedii oraz znalezienie winnych zaniedbań, które się do niej przyczyniły.
Sprawa wartości znajdującego się w tej ścianie sprzętu nie jest przedmiotem analiz komisji, bo nie ma bezpośredniego związku z przyczynami katastrofy. Nie mniej jednak w końcowym raporcie komisji na pewno znajdzie się ocena stanu technicznego tych urządzeń. W jej dokonaniu pomoże wizja lokalna, która odbędzie się w wyrobisku, gdy tylko pozwolą na to warunki - zapewnia rzeczniczka WUG, Edyta Tomaszewska.
Zaznaczyła, że dla komisji ważniejsze od wartości sprzętu jest ustalenie, czy zachowane były wszystkie procedury i wymogi bezpieczeństwa podczas prac przy likwidacji ściany. Już wstępne ustalenia wskazują, że tak nie było. W kopalni m.in. zaniechano zwalczania zagrożenia wybuchem pyłu węglowego oraz prowadzono roboty mimo przekroczenia dopuszczalnych stężeń metanu.
Również prowadząca niezależne śledztwo w sprawie katastrofy Prokuratura Okręgowa w Gliwicach nie dopatruje się w publikacji gazety informacji, które byłyby przełomem dla śledztwa lub nie były znane prokuraturze. Jej rzecznik, Michał Szułczyński poinformował, że prokuratorzy już wcześniej zwrócili się do Kompanii o podanie wartości sprzętu. Otrzymali odpowiedź, że cały "kompleks ścianowy" wart był ok. 17 mln zł, z czego obudowa ok. 11,5 mln zł.
Dla śledztwa najważniejsze jest wyjaśnienie, dlaczego zginęli ludzie. Na tym się koncentrujemy przede wszystkim, ale sprawdzimy też wątek gospodarczy. Zwrócimy się do Kompanii Węglowej o przekazanie całej dokumentacji dotyczącej tego sprzętu, jego modernizacji, wykorzystania itp. - powiedział Szułczyński. Potwierdził, że pozostawienie w ścianie wartościowych urządzeń mogłoby potencjalnie narazić kierownictwo kopalni czy spółki na zarzut niegospodarności, ale decydując o jego demontażu z całą pewnością należało brać pod uwagę warunki bezpieczeństwa. Przyznał przy tym, że trudne byłoby wyznaczenie granicy wartości, powyżej której warto byłoby wydostać sprzęt, a poniżej zaniechać tego. Podkreślił, że kopalnia miała zatwierdzoną technologię prac likwidacyjnych, ale - jak wynika z dotychczasowych ustaleń prokuratury - nie przestrzegała jej.
"Ani złom, ani zdezelowany sprzęt"
Być może kwestię rzeczywistej wartości obudowy (księgowo może być ona niższa od kosztu modernizacji w 2004 roku) wyjaśni wielkość naliczanej amortyzacji. Prokuratura będzie w stanie odpowiedzieć na te pytanie dopiero po analizie dokumentacji, stąd jej ostrożność w ocenie ustaleń "Pulsu Biznesu".
Rzecznik Kompanii, Zbigniew Madej, zdecydowanie zaprzeczył, jakoby górnicy demontowali sprzęt małej wartości, który można było pozostawić w ścianie. Według niego, obudowa mogła z powodzeniem obsłużyć jeszcze 2-3 ściany wydobywcze. Zaniechanie jej wydobycia naraziłoby - według Madeja - spółkę na zarzut niegospodarności. Podkreślił, że podając krótko po tragedii wartość ok. 70 mln zł przedstawiciele Kompanii mieli na myśli wartość kompleksu, który należałoby kupić, aby zastąpić obudowę i kombajn z tej ściany. Nie mówili, że była ona nowa.
To nie był ani złom, ani zdezelowany sprzęt (...). Jest normalną praktyką we wszystkich kopalniach, że sprawnego sprzętu nie pozostawia się pod ziemią, ale wykorzystuje do innych prac. Inne postępowanie byłoby niegospodarnością, tym bardziej, że obudowa była w 2004 roku zmodernizowana za ponad 12,1 mln zł - powiedział Madej.
Według niego, nieuprawnione jest łączenie sprawy gospodarowania sprzętem wyłącznie z kwestią bezpieczeństwa. Podkreślił, że demontaż sprzętu powinien zawsze odbywać się z zachowaniem wszelkich procedur i przepisów i nie ma to nic wspólnego z wartością wydobywanych urządzeń. To, czy przepisy złamano, ma wyjaśnić śledztwo. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że tak. Kompania nie komentuje tego.
Stanowczo zaprzeczam, że z chęci zysku wysłaliśmy tam górników, wiedząc, że są narażeni na utratę życia lub zdrowia. To absurd. Taka sytuacja jest niemożliwa. Wysłaliśmy górników po to, by umożliwili zabranie stamtąd sprzętu, który można było wykorzystać na innych ścianach. Nie ma znaku równości między tą sprawą a kwestią bezpieczeństwa, które zawsze musi być przestrzegane - powiedział rzecznik.