Trwa ładowanie...
d1zrakj
07-08-2003 11:24

Golf dla niesnobów

Za partię golfa w poważnym klubie trzeba zapłacić kilkaset złotych. Profesjonalny sprzęt kosztuje tyle, ile nieduży samochód. Dlatego
wynaleziono turbogolfa.

d1zrakj
d1zrakj

Potężny zamach, świst powietrza, głośny stuk - metalowy kij uderza w golfową piłkę. Klasyczna sylwetka golfisty zamarłego po strzale. Tylko zamiast tradycyjnie białego stroju - kolorowa koszulka, luźne spodnie. Zamiast trawy - szutrowa droga, pokryte rdzą resztki maszyn i ruiny starej fabryki. Piłka leci w kierunku okna opuszczonego budynku. Brzęk tłuczonej szyby wywołuje robotnika ze stojącego opodal barakowozu. - Co, żesz...! - urywa zaskoczony widokiem.
- Ten budynek już chyba jest niczyj, prawda? - pytają grzecznie trzej gracze. - To my sobie tutaj troszkę popykamy, dobra?
Ustawiają piłkę. Kij w garść, przyłożenie, zamach... i nie ma kolejnej szyby w oknie. Tak mniej więcej wygląda partia turbogolfa.

W ruinach fabryk

Grają we trzech: Wojtek - grafik prowadzący własną agencję reklamową, Franek - architekt i designer - oraz Piotr - lekarz hepatolog z zespołu transplantacyjnego Centrum Zdrowia Dziecka. Rok temu jako pierwsi Polacy wygrali międzynarodowy turniej turbogolfa w Berlinie.

Zapowiedź zawodów znaleźli na internetowej stronie organizacji Natural Born Golfers. Piotr i Franek mieli już za sobą przeszłość graczy w golfa tradycyjnego, ale gra w mieście, pośród budynków, to było dla nich coś nowego. Wojtek na turnieju miał w ręku kij po raz drugi w życiu. Franek jako jedyny z ich trójki zetknął się wcześniej z turbogolfem - w Niemczech obserwował rozgrywkę w porcie wśród sprzętu rybackiego i zwojów lin. Podstawowa zasada jest identyczna jak w golfie tradycyjnym - za pomocą kija trafić piłką w określony cel. Tyle tylko, że nie gra się na specjalnie przystrzyżonej trawie, lecz w bardzo urozmaiconym terenie. Najbardziej do gry w turbogolfa nadają się opuszczone tereny fabryczne.

Jedziemy na obrzeża Warszawy, daleki Żerań. Dziurawą drogą, pomiędzy resztkami połamanych ogrodzeń i wybujałych chwastów. Niełatwo tutaj trafić. - Sporo jeździmy, żeby znaleźć takie fajne miejscówki - tłumaczy Wojtek. Pole do turbogolfa to betonowy plac z górującym nad nim wrakiem starego dźwigu. Niedaleko stoi opustoszały piętrowy budynek, w oknach gdzieniegdzie ocalały jeszcze szyby - idealny cel do strzału golfową piłką. - Jest nawet przeszkoda wodna - śmieje się Franek, wskazując przecinający teren kanał. Wypakowują z bagażnika torby z kijami, sprawdzają, ile mają zapasowych piłek. Pora na rozgrywkę. - U podstaw turbogolfa leżą chyba powody ekonomiczne - mówi Piotr. - Golf nie jest tanim sportem. Trzeba płacić składkę za członkostwo w klubie, a jak nie, to albo nie wpuszczają cię na pole, albo każda gra kosztuje majątek. Najbliżej Warszawy jest klub golfowy w Rajszewie. Składka członkowska wynosi kilka tysięcy dolarów rocznie, jedno okrążenie wszystkich dołków - od 240 do 300 złotych.

d1zrakj

Żeby było wesoło

Podstawową ideą turbogolfa jest dobra zabawa. Graczom nie odpowiadała sztywna etykieta i snobistyczna atmosfera klubów golfowych. Na prawdziwym polu obowiązuje koszulka z kołnierzykiem, długie spodnie i specjalne obuwie o podeszwach z plastikowymi kolcami. Trzeba zachowywać się godnie i dostojnie, na pewno nie wolno wrzeszczeć z radości po trafieniu ani ciągnąć za sobą skrzynki piwa.

- To sztucznie stworzony sport elitarny, na który stać jedynie zamożne osoby. Szczególnie w Polsce golfowe spotkania zbyt często przeistaczają się w rewię samochodów i markowego sprzętu - uważają turbogolfiści. - W przerwach: rozmowy o ostatnio sfinalizowanych kontraktach, rozważania, czy warto urlop spędzić na Hawajach, bo Majorka już niemodna. W tym wszystkim gubi się najważniejsze: prawdziwą radość z gry.

W rozgrywce turbogolfa nikt się nie przejmuje, czy ktoś dotknął kijem piłki, czy nie dotknął, czy robi swing prawidłowo, czy nie. Każdy macha, jak potrafi, nawet liczenie uderzeń schodzi na dalszy plan. To spotkanie towarzyskie: musi być miło, a zbyt poważnie traktowana rywalizacja psuje często dobry nastrój.

Klub Natural Born Golfers - organizatorzy berlińskiego turnieju - nie zapomniał, z kim ma do czynienia, i stanął na wysokości zadania. Za zawodnikami jeździł sound system z didżejem, piwo lało się strumieniami i nikt na serio nie zawracał sobie głowy sportową rywalizacją. Trafisz, nie trafisz, ważne, żeby było wesoło. Dodatkowe noty można było otrzymać za styl.

d1zrakj

- Na barce jeden z uczestników rozebrał się do naga, a po uderzeniu wyskoczył za burtę - opowiadają jeden przez drugiego. - Niestety, prosto w plamę oleju. Piotr zaskarbił sobie przychylność jury, gdy strzelając z dachu samochodu, wpadł do kosza na śmieci.

Urodzeni golfiści

Nieprzypadkowo turniej odbywa się w Berlinie, bo dyscyplinę wymyślili Niemcy. Natural Born Golfers twierdzą, że wszystko zaczęło się od niejakiego Torstena, scenografa telewizyjnego, który z powodu swej pracy często musiał nocować w hotelach, gdzie urozmaicał sobie życie imprezami. W czasie jednej z nich wyciągnął komplet kijów. Szampański nastrój - z naciskiem na „szampański" - wyzwolił fantazję i hotelowy korytarz zamieniono w pole golfowe. O efektach rozgrywki kronikarze wstydliwie milczą. Był to koniec 1992 roku. Już następnego dnia Torsten wyszukał ciekawsze miejsce na rozgrywki - plac pomiędzy opuszczonymi biurowcami w dzielnicy Hamburga Nord City. Skrzyknął znajomych, mówiąc, że zamierza stworzyć całkiem nową odmianę golfa. Szybko znalazło się kilka osób, które zapragnęły tego samego - w końcu nie co dzień trafia się okazja uczestniczenia w pionierskim przedsięwzięciu. Opuszczone biurowce Nord City były milczącymi świadkami stawiania pierwszych kroków przez adeptów trudnej sztuki turbogolfa.

W barkę z wieżowca

Nie ma jednego regulaminu rozgrywek, zasady ustala się na bieżąco przed spotkaniem. Niezbędnego natchnienia dostarcza sama okolica. Dołkiem może być wszystko - okno nieużywanego budynku, stara opona, resztka maszyny - co tylko wpadnie w oko. - W Berlinie zaczynaliśmy od strzelania z dachu ośmiopiętrowego wieżowca w barkę płynącą po kanale - opowiada Piotr. - Potem z barki w stary samochód i Wojtek trafił w przednią szybę. Następnie z dachu terenowego samochodu w styropianowe logo sponsora, a na koniec przez ruchliwą ulicę w otwarte drzwi pubu. Ten dołek zaliczało się już lekką piłką treningową, ale i tak kierowcy ostro hamowali na widok golfisty, który składa się do uderzenia w ich kierunku.

d1zrakj

W Berlinie chodziło o trafienie jednym strzałem w ustalony punkt, ale zdarzają się też zawody o bardziej tradycyjnych regułach. Wtedy się liczy, ilu uderzeń potrzebuje gracz, by dojść do dołka umieszczonego na przykład na piętrze opuszczonej fabryki. Jak na golfistów przystało, nieśpiesznie idziemy do kolejnego dołka wypatrzonego przez Wojtka. Przełazimy przez płot z tabliczką „wstęp wzbroniony", potem pniemy się na zardzewiałą konstrukcję kilkunastometrowego dźwigu. - Ale czad, ale fajnie! - gracze cieszą się jak dzieci, wybijając piłkę dalekim lobem. Z dołu stróż każe natychmiast złazić, bo wezwie policję. Golfiści puszczają jego groźby mimo uszu. Kolejne piłki lecą daleko na betonowy plac. Najbardziej rozsądny Piotr postanawia zejść i uspokoić dozorcę, nim rzeczywiście nie sprowadzi umundurowanej pomocy. - Z boisk na Sadybie przepędzają nas piłkarze, bo niby niszczymy murawę! - oburza się Wojtek. - Jakby oni sami tego nie robili futbolowymi butami! Jeszcze tego samego dnia jacyś dziwni osobnicy będą nas
przepędzać z "prywatnej drogi" obok wysypiska, strasząc rottweilerami.

Świecące piłki

Do gry w turbogolfa nie jest konieczny komplet sprzętu o wartości niewielkiego samochodu. - Na upartego wystarczy jeden metalowy kij - mówi Wojtek. - Na bazarze można taki dostać za 50 złotych i nie szkoda, kiedy się złamie w trakcie gry. A o to dość łatwo, szczególnie w mieście, gdy podczas uderzenia krzesze się iskry z bruku. Producenci już jednak zwietrzyli lukę na rynku. Franek prezentuje tee, czyli podstawkę pod golfową piłkę specjalnie zaprojektowaną do gry w mieście. Jest znacznie bardziej odporna na uderzenie, a jednocześnie tak wąska, że można ją wbić w ziemię między płytami chodnika. Normalnie za tee służą przygodnie znalezione przedmioty - korek od butelki czy niezidentyfikowana metalowa część wyciągnięta z rozbitej skrzynki transformatorowej. Wojtek z dumą obnosi swoją torbę na kije. Zgodnie z turbogolfową antysnobistyczną modą wykonano ją z plastikowego worka na śmieci.

Akrobacja turbogolfowa

Penetrowanie poindustrialnych terenów sprawia frajdę nie mniejszą niż sama gra. Pniemy się po metalowych schodkach na szczyt dwóch ogromnych silosów po drugiej stronie kanału. Rzut okiem w dół przez ażurową konstrukcję podestów podnosi poziom adrenaliny.
- Dobra, kto dobije na drugi brzeg kanału?!
Wojtek przymierza się do uderzenia. Oczyszcza przedpole, starannie układa piłkę. Zamach, głośny stuk. Biały punkt wzbija się wysoko, maleje w oddali. I ląduje w wodzie. - Piłki pływają? - pytam zaciekawiony.
- Tak - odpowiada Wojtek.
- Nie! - zaprzecza Piotr.
Spoglądam w wodę. Po golfowym pocisku zostały tylko kręgi na powierzchni. Jednak nie pływa. Piłki to największy wydatek. W relacji z pierwszego meczu nocnego rozegranego fosforyzującymi piłkami w Hamburgu kładziono szczególny nacisk na informację, że w trakcie spotkania nie zgubiono ani jednej piłki. - Są już specjalne piłeczki z zamontowaną w środku świecącą diodą - opowiada Franek - Zmienia się tylko wkład zasilający i można grać w pochmurny dzień lub wręcz w nocy. Nowa piłka kosztuje 10 złotych, więc dla odbudowania zapasów jeżdżą w okolice pola golfowego w Rajszewie. Drogę dojazdową do klubu oblegają tak zwani grzybiarze, czyli okoliczni mieszkańcy, którzy przeczesują pole - szczególnie przeszkody wodne - w poszukiwaniu zagubionych piłek. Potem można kupić od nich torbę z 25 sztukami za 50 złotych. - A klub te same piłki z odzysku sprzedaje po pięć złotych sztuka - mówi z przekąsem Franek.

d1zrakj

Polscy turbogolfiści nie są jeszcze zorganizowani, Wojtek zapowiada jednak, że zamierzają stworzyć pierwszy klub zrzeszający miłośników nowej dyscypliny. - Jest już kilka grup w Warszawie, we Wrocławiu. W Trójmieście grają na wydmach. W wydaniu ekstremalnym golf nie wydaje się już nudnym sportem dla panów z brzuszkiem, którzy przy partyjce załatwiają interesy. - Tak się tylko wydaje, że to proste, ale trening na strzelnicy golfowej to spory wysiłek - broni Franek tradycjonalistów.
- Nie gadaj! - przerywa Piotr. - Jaki tam wysiłek! Bo Tigerowi Woodsowi strzeliło w krzyżu, to cały artykuł o tym napisali? Nie można porównać treningu golfisty do wysiłku tenisisty czy koszykarza.

Ostatnia piłka wpada do wody, wszystkie inne już poginęły w krzakach. Jeszcze kilka strzałów różnymi przedmiotami znalezionymi na miejscu. Korek od butelki - za lekki. Kamień rozpada się na kawałki po uderzeniu kijem. Pusta puszka po piwie napełniona żwirem gnie się wpół i spada zaledwie kilka metrów dalej. Słońce zachodzi, zbieramy się do powrotu. Trzeba będzie przyjechać z nowymi piłkami.

Konrad Dulkowski

d1zrakj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1zrakj
Więcej tematów