Gniech: byłem świadkiem narady ws. użycia broni w grudniu '70
Wicepremier PRL Stanisław Kociołek
akceptował zasady użycia broni przez wojsko i milicję w grudniu
1970 r. na Wybrzeżu - zeznał świadek w procesie w sprawie
Grudnia'70, były dyrektor gdańskiej stoczni Klemens Gniech.
Kociołek, jeden z oskarżonych o grudniową masakrę, zaprzecza.
Gniech zeznawał jako świadek prokuratury przed Sądem Okręgowym w Warszawie, który od 2001 r. prowadzi proces siedmiu oskarżonych o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa 44 robotników z Wybrzeża w 1970 r. - w tym ówczesnego szefa MON gen. Wojciecha Jaruzelskiego, Kociołka oraz dowódców wojska.
72-letni dziś Gniech w 1970 r. był kierownikiem wydziału kadłubowego stoczni i członkiem komitetu strajkowego (dyrektorem stoczni był w latach 1976-1981). W grudniu zbierał m.in. postulaty załogi, by je przedstawić władzom, z którymi kontakt ułatwił ówczesny dyrektor stoczni Stanisław Zaczek.
Gniech relacjonował, że 15 grudnia 1970 r. wieczorem udał się do gdańskiej siedziby SB, by przedstawić postulaty płk. SB Adamowi Krysztoporskiemu (którego pamiętał ze studiów). Zeznał, że nagle powstał rwetes, w wyniku którego był świadkiem, jak wiceszef MON gen. Grzegorz Korczyński złożył Kociołkowi meldunek o ustaleniach, które - jak się wyraził Gniech - "przyszły z centrali". Korczyński mówił, że gdyby stoczniowcy chcieli wyjść na miasto, to pierwsza salwa padnie w powietrze, jeśli nie odniesie to skutku - druga padnie pod nogi, a trzecia - na wprost. Kociołek odpowiedział lakonicznie: "proszę wykonać" - zeznał świadek.
Świadek opuścił siedzibę SB, bo - jak twierdzi - w powstałym zamieszaniu nikt nie zorientował się, kim jest. Uznał, że w tej sytuacji nie ma sensu przedstawiać Kociołkowi postulatów załogi, które zniszczył, bo "obawiał się aresztowań wśród członków komitetu strajkowego". Następnego ranka usiłował ostrzec stoczniowców, żeby nie wychodzili poza zakład. Nagle usłyszałem strzały; zorientowałem się, że to w co nie mogłem uwierzyć, stało się - zeznał Gniech.
Pytany przez sąd, dlaczego nie uprzedził stoczniowców o szczegółach rozmowy gen. Korczyńskiego z Kociołkiem, co być może pozwoliłoby uniknąć tragedii, Gniech odparł, że nie mówił o tym, bo się bał. O samym zagrożeniu strzelaniem mówiłem; nie mówiłem o tej konkretnej rozmowie, bo się bałem - zeznał świadek._ Różne rzeczy się zdarzały; ludzie byli aresztowani, ludzie ginęli_ - dodał Gniech, który powiedział, że nie odczuwa wyrzutów sumienia z powodu nieuprzedzenia stoczniowców.
Dodał, że przemówienie Kociołka wzywające strajkujących do pracy zostało powszechnie odczytane jako prowokacja. Zaowocowało to nieszczęściem w Gdyni, gdzie strzelano do ludzi, którzy szli do pracy - powiedział Gniech. Podkreślił, że tych, którzy po 1970 r. zniknęli ze sceny politycznej uznano za winnych tragedii, a sam Kociołek został ambasadorem w Belgii.
Kociołek zaprzeczył. Żadnego polecenia, o którym mówił Gniech, żadnemu generałowi nie wydawałem - oświadczył. Dodał - powołując się na oświadczenie szefa PZPR w stoczni - że to Zenon Kliszko (nieżyjący już członek Biura Politycznego KC PZPR i druga osoba w partii po Władysławie Gomułce)
, a nie on, uzgadniał zasady użycia broni z gen. Korczyńskim. Dodał, że w grudniu 1970 r. w ogóle nie było go w siedzibie SB w Gdańsku. Oświadczył, że 15 grudnia wieczorem pojechał do studia rtv, by ok. 20.00 wygłosić "na żywo" przemówienie, skąd wrócił na zebranie KW PZPR, które skończyło się ok. 23.00.
Gen. Korczyński zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach w Algierii w 1971 r.
Obrońca Kociołka szczegółowo wypytywał świadka o okoliczności, w których jego klient miał wypowiedzieć słowa mu przypisywane.
Gniech przyznał, że był członkiem PZPR i że w 1972 r. został dyrektorem technicznym stoczni, a w 1976 r. - dyrektorem naczelnym. Pytany, dlaczego został dyrektorem, mimo że był w komitecie strajkowym (którego - jak sam zeznał - członków zwalniano z pracy po 1970 r., np. Lecha Wałęsę), odparł, że nie wie dlaczego; byłem dobrym pracownikiem - dodał.
Wałęsa, pytany o zeznania Gniecha, stwierdził, że są one prawdopodobne, "bowiem był on po dwóch stronach" (nie sprecyzował tej wypowiedzi).
Indagowany, dlaczego nie mówił o sprawie wcześniej, Gniech argumentował, że "w latach 80. nie było można". W 1983 r. (w stanie wojennym) wyjechał do pracy za granicę, na paszport, który miał stale jako dyrektor stoczni - bo "nie było dlań żadnej pracy".
Mieszkając w Niemczech, dopiero ostatnio dowiedział się o procesie i gdy "Gazeta Wyborcza" zwróciła się do niego o wywiad na 25-lecie Sierpnia, opowiedział jej latem o słowach Korczyńskiego i Kociołka. A dlaczego miałbym się zgłosić? - tak odparł na pytanie, dlaczego sam nie zgłosił się do sądu prowadzącego proces. Podkreślił, że myślał, iż proces - rozpoczęty początkowo w 1996 r. w Gdańsku - "już się dawno skończył".
Proces odroczono po pięciu godzinach przesłuchania Gniecha. Być może będzie on jeszcze w przyszłości wezwany przez sąd.
Prokurator Bogdan Szegda, który wnosił o wezwanie Gniecha na świadka, powiedział, że jest to ważny świadek, "ale nie przełomowy". Podobnie wypowiadał się przedstawiciel NSZZ "Solidarność" Piotr Andrzejewski.
Według oficjalnych danych, w 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r. 82-letni Wojciech Jaruzelski poczuwa się do współodpowiedzialności politycznej i moralnej, ale nie karnej. Twierdzi, że wiele działań wojska i milicji to "obrona konieczna".