Główny oskarżony ws. "Halemby": jestem niewinny
Główny oskarżony w sprawie katastrofy w
kopalni "Halemba" Marek Z. nie przyznał się do winy.
Do czasu tragedii Z. był głównym inżynierem ds.
wentylacji kopalni i kierownikiem jej działu wentylacji.
13.03.2009 | aktual.: 13.03.2009 15:51
Oskarżony powiedział w gliwickim sądzie, że działał zgodnie z przepisami. Stanowczo zaprzecza, by miał nakłaniać lub zmuszać podwładnych do pracy w niebezpieczeństwie.
W listopadzie 2006 r. w wybuchu metanu i pyłu węglowego w "Halembie" zginęło 23 górników likwidujących ścianę wydobywczą 1030 m pod ziemią. Według prokuratury i nadzoru górniczego, kierujący kopalnią przyzwalali na łamanie przepisów i zasad sztuki górniczej.
Na Marku Z., który jest jednym z 17 oskarżonych w procesie, ciążą najpoważniejsze zarzuty - m.in. sprowadzenia katastrofy, w której zginęli górnicy. Odpowiada też za to, że nie przerywał prac mimo zagrożenia. Oskarżony oświadczył, że nie przyznaje się do winy. Zapowiedział, że będzie odpowiadał na pytania, ale tylko swojego obrońcy. Później przez kilka godzin odpierał zarzuty, często cytując przepisy i wyjaśnienia współoskarżonych oraz zeznania świadków.
Podsądny zaczął od wyrażenia zdania, że prokuratura nie wskazała, co konkretnie spowodowało wybuch w kopalni, dlatego nie zgadza się z postawionym mu najpoważniejszym zarzutem - sprowadzenia katastrofy. Podkreślił, że w chwili samej tragedii nie było go w pracy.
Przyznał, że był odpowiedzialny za zwalczanie zagrożeń w kopalni - pożarowych, związanych z gazami i pyłem węglowym. Zaznaczył jednak, że jego decyzje podejmowane w tym zakresie opierały się przede wszystkim na tym, co przekazywali mu podwładni. W składanych mu raportach - przekonywał - nie sygnalizowali niebezpieczeństwa. Pomówieniami nazwał twierdzenia jednego z górników, że nakłaniał podwładnych do pracy mimo przekroczonych dopuszczalnych stężeń metanu.
Oskarżony sprecyzował, że w kopalni dochodziło do "chwilowych i miejscowych" przekroczeń dopuszczalnych stężeń metanu, ale - jak zaznaczył - to rzecz naturalna w przypadku likwidowania ścian. Jak mówił, nie decydował o wycofaniu załogi w takich przypadkach, bo zgodnie z przepisami odpowiada za to osoba dozoru nadzorująca pracę w danym rejonie i dyspozytor.
Oskarżony oświadczył, że sam tylko raz, na kilka dni przed katastrofą - kiedy w pobliżu likwidowanej ściany wydobywczej doszło do awarii wentylatora i w konsekwencji wzrostu stężeń niebezpiecznych gazów - zdecydował o wycofaniu załogi. Wyjaśnił, że wtedy decyzja należała do niego, bo był w zagrożonym rejonie.
Marek Z. nie zgodził się też z zarzutem, że dopuszczał do prowadzenia prac, mimo zagrożenia wybuchem metanu. Jak mówił, specjaliści zalecają utrzymywanie pewnych stężeń tego gazu w zrobach, ponieważ wypiera on tlen, co zmniejsza zagrożenie pożarowe. - Przy takiej interpretacji, jaką przedstawia prokuratura, należałoby zamknąć i otamować wszystkie ściany w pokładach metanowych - powiedział. Jak podkreślił, za samo dopuszczenie do prowadzenia prac likwidacyjnych odpowiada kierownik ruchu zakładu.
Dużą część swoich wyjaśnień Z. poświęcił profilaktyce wybuchu pyłu węglowego. Powoływał się na wyniki kontroli sprzed wypadku, z której wynikało, że w rejonie ściany nie było zagrożenia wybuchem. Dużą ilość pyłu stwierdzoną w wyrobiskach po katastrofie Z. tłumaczył podobnie jak już wcześniej inny oskarżony - że pył mógł zostać wyrzucony ze zrobów ściany (miejsc po wydobyciu węgla - PAP) już w czasie samego wybuchu.
Według zapewnień Z. w rejonie likwidowanej ściany były zapory przeciwdziałające przeniesieniu wybuchu pyłu węglowego i przed tragedią nie było zastrzeżeń do stanu tych zabezpieczeń. W samej ścianie nie było konieczności utrzymania stref zabezpieczających, urząd górniczy tego nie wymagał - przekonywał oskarżony.
Marek Z. jest przedostatnim oskarżonym, który składa wyjaśnienia w procesie. Jego przesłuchanie ma zostać dokończone na następnej rozprawie - w poniedziałek. Po nim wyjaśnienia ma składać były dyrektor kopalni Kazimierz D.
Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zamknęła śledztwo w czerwcu ubiegłego roku. W głównym procesie, który ruszył w listopadzie odpowiada 17 oskarżonych. Dziewięciu innych mężczyzn przyznało się do winy i dobrowolnie poddało karze. 5 lutego usłyszeli wyroki - od czterech miesięcy do dwóch lat więzienia w zawieszeniu i grzywny od 300 do 1500 zł.