Gigantyczne zakupy MON. Kilka rzeczy budzi poważne wątpliwości
Polscy ministrowie obrony bardzo lubią sprawiać wrażenie, że zamawiają kolejne "Gwiazdy Śmierci". O ile zakup niektórych ma sens, jak w przypadku F-35, tak jeśli chodzi o inne - sensu nie jest łatwo znaleźć. Tak jest w przypadku skali zakupów AH-64.
Zakup śmigłowców uderzeniowych był niezwykle pilny ze względu na stan używanych Mi-24, które w zasadzie straciły jakiekolwiek zdolności bojowe. Pojawienie się AH-64 było oczekiwane na równi z nowymi okrętami podwodnymi, czy transporterami opancerzonymi. Nikt jednak się nie spodziewał, że Polska stanie się drugim największym użytkownikiem tego sprzętu na świecie.
Pragmatyzm zamiast PR
W kwietniu 2023 r. Polska potwierdziła chęć zakupu 96 najnowszych śmigłowców szturmowych AH-64E Apache Guardian – to największe takie zamówienie w Europie. Tymczasem Wielka Brytania ograniczyła własne zakupy do 50 maszyn, a Korea Południowa jeszcze w 2024 r. ogłosiła, że nie będzie rozwijać programu kolejnej generacji śmigłowców uderzeniowych. Powstaje pytanie: czy Polska, inwestując ogromne środki w klasyczne śmigłowce szturmowe, nie podąża ścieżką, którą inni już porzucają?
Wielka Brytania jako jeden z pierwszych europejskich użytkowników Apache dokonała przemyślanej modernizacji swojej floty. Początkowo Londyn rozważał pozyskanie nawet 60 maszyn, jednak ostatecznie zamówienie ograniczono do 50. Kluczowym powodem była ocena użyteczności śmigłowców szturmowych w przyszłych konfliktach o wysokiej intensywności – takich jak wojna na Ukrainie – oraz rosnące koszty eksploatacji i utrzymania zaawansowanego sprzętu w realiach ograniczonych budżetów.
Coraz większą rolę zaczęły pełnić tańsze i bardziej rozproszone systemy, w tym uzbrojone bezzałogowce klasy MALE i amunicja krążąca.
Czytaj również: Marynarka Wojenna RP. Cień floty na niespokojnym Bałtyku
Jeszcze ciekawszy jest przypadek Korei Południowej, która od kilku lat rozwijała koncepcję krajowego programu śmigłowca uderzeniowego nowej generacji. W 2024 roku Seul zadecydował o jego zamrożeniu, argumentując to zmianami w charakterze zagrożeń i rosnącą rolą systemów bezzałogowych w potencjalnej wojnie z Koreą Północną.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Generał Pacek nie ma złudzeń. "Bardzo niebezpieczne dla Polski"
Zamiast inwestować w nowe Apache - czy ich lokalne odpowiedniki, Koreańczycy koncentrują się na rozwoju sieciocentrycznych systemów walki oraz modernizacji artylerii precyzyjnej dalekiego zasięgu, uznając, że klasyczny śmigłowiec szturmowy staje się zbyt wrażliwy na nowoczesne systemy OPL.
Inne potrzeby, inne środowisko?
Polski przypadek jest inny, choć niekoniecznie prostszy. Deklarowane 96 maszyn Apache to niemal dwukrotność tego, czym dysponuje obecnie cała US Army w Europie. MON uważa, jak napisał w odpowiedzi na pytania redakcji, że "w obecnej sytuacji geopolitycznej – w obliczu realnego zagrożenia ze strony Federacji Rosyjskiej - Polska potrzebuje silnego komponentu uderzeniowego, zdolnego do skutecznego niszczenia sił pancernych i zmechanizowanych przeciwnika. AH-64E to sprawdzona platforma walki przeciwpancernej, umożliwiająca prowadzenie operacji zarówno w dzień, jak i w nocy - także w warunkach zakłóceń elektronicznych.
Podkreśla przy tym, że będą służyć do wsparcia "broniących pasa wybrzeża polskiego gdyż nasza morska granica to 440 km, gdzie również wymagane będzie wzmocnienie potencjału obronnego. Zapewnia to zdolność do szybkiego reagowania, wsparcia operacji desantowych, prowadzenia obrony mobilnej oraz rażenia celów przeciwnika na dużą odległość".
Te same dane. Różne wnioski
Generalnie argumentacja MON przedstawiona w odpowiedzi na pytania, opiera się na założeniu, że wojna w Ukrainie pokazała konieczność dysponowania silnymi, zintegrowanymi środkami przeciwpancernymi, zdolnymi do działania w trudnym środowisku walki radioelektronicznej.
Apache, dzięki radarowi Longbow, możliwościom współpracy z F-35 i dużej autonomii działania, wpisują się w tę doktrynę. Zwłaszcza jeśli ich działania będą wspierane przez rozpoznanie bezzałogowe, zintegrowane systemy walki elektronicznej oraz nowoczesną OPL krótkiego i bardzo krótkiego zasięgu.
MON bowiem tłumaczy: "Śmigłowiec AH-64E może operować w ścisłej współpracy z amerykańskimi systemami dowodzenia (C2), zespołami JTAC, artylerią precyzyjną i BSP. Taka interoperacyjność jest kluczowa w kontekście obecności wojsk USA w Polsce i przygotowań do wspólnych działań w ramach wschodniej flanki NATO".
I dalej: "Zaawansowanie technologiczne wersji AH-64E v6 pozwala także na skuteczne prowadzenie operacji w środowisku wielodomenowym (multi-domain). Dzięki systemom MUM-T (manned-unmanned teaming) śmigłowce te mogą współpracować z bezzałogowymi systemami klasy MALE, co zwiększa świadomość sytuacyjną na polu walki oraz precyzję rażenia celów".
Problem jednak w tym, że Ukraińcy nie używają swoich śmigłowców, jako niszczycieli czołgów, systemów rozpoznania, czy kierowania ogniem - a głównie jako szybkie, mobilne wsparcie artyleryjskie piechoty i wojsk zmechanizowanych. Śmigłowce obu stron, jeśli już zapuszczają się nad front, to atakują metodą tzw. "loftingu".
Polega ona na odpaleniu salwy niekierowanych rakiet - na bardzo niskiej wysokości - podczas wznoszenia pod ostrym kątem i natychmiastowym odejściu pod osłoną flar. W ten sposób atakowane są umocnione punkty i rejony rozśrodkowania na bezpośrednim zapleczu. Dzieje się tak m.in. dlatego, że skuteczność atakowania kolumn pancerno-zmechanizowanych przez śmigłowce była dość niska. Zauważyli to Brytyjczycy i Koreańczycy.
Brak wniosków?
Wątpliwości moim zdaniem budzi nie sam zakup Apache, ale jego skala i czas. Nawet USA nie rozwijają już tej platformy agresywnie - zamiast tego skupiają się na programie Future Vertical Lift i rotorcraftach o dużej szybkości i zasięgu. Polska, decydując się na Apache, inwestuje w system z końcówki XX wieku, który mimo modernizacji, ma ograniczoną przyszłość. Przy braku rozbudowanej bazy serwisowej w kraju i ogromnych kosztach utrzymania, maszyny te mogą okazać się trudne do efektywnego utrzymania przy innych priorytetach modernizacyjnych.
Równolegle Polska rozwija systemy dronów uderzeniowych, inwestuje w amunicję krążącą i rozwija artylerię precyzyjną – zatem powiela dokładnie ten kierunek, który skłonił Brytyjczyków i Koreańczyków do ograniczenia zamówień na klasyczne śmigłowce bojowe.
Czytaj również: Propaganda kontra rzeczywistość. Jak Rosjanie produkują drony?
Zakup Apache można tłumaczyć politycznie, jako formę wzmocnienia strategicznego sojuszu z USA i narzędzie wejścia w ścisłą współpracę przemysłową z Boeingiem. Jednak z militarnego punktu widzenia, tak wielka liczba maszyn może budzić wątpliwości. Zamiast 96 Apache, Polska mogłaby rozważyć model mieszany: ograniczenie liczby maszyn do np. 48 na rzecz tańszych systemów bezzałogowych, zwiększenie nasycenia rakietami przeciwpancernymi, czy rozwój rozproszonego pola walki - na którym śmigłowce stają się zbyt łatwym celem.
Ostatecznie wszystko zależy od tego, czy Polska będzie gotowa nie tylko kupić Apache, ale również stworzyć wokół nich system zdolny do ich realnego wykorzystania - z zapleczem logistycznym, doktryną i ochroną przed nowoczesną OPL. Bez tego Apache mogą pozostać tylko drogim symbolem, a nie realnym narzędziem odstraszania. MON zapewnia, że taki system powstanie.
Braki systemowe
Ministerstwo zapewnia, że wszelkie braki, jakie dotychczas były, zostaną uzupełnione, nim śmigłowce pojawią się w Polsce. A problemów jest sporo. Największy z nich to brak wykształconych kadr, które będą obsługiwały sprzęt. Tych jednak brakuje i zapewnienia, że "w tegorocznej rekrutacji (...) na kierunek Lotnictwo i kosmonautyka, przeznaczono 159 miejsc, z tego ponownie 50 miejsc na pilotaż śmigłowca" to nieco mydlenie oczu.
Owszem dwa lata temu było to 30 miejsc, ale zwiększenie limitu przy obecnej skali zakupów - i odejść - nie zapewni całkowitego ukompletowania załóg. O ile liczba kandydatów rośnie, tak porównywalnie rośnie ilość osób, które nie spełniają wymogów psycho-fizycznych, które dla lotników są bardzo wyśrubowane. Wstępną kwalifikację lotniczo-medyczną przechodzi zaledwie niespełna 15 proc. kandydatów.
W najlepszym przypadku studia kończy 75 proc. adeptów.
MON jednak twierdzi, że nie widzi problemu, gdyż chętnych nie brakuje i w zeszłym roku aż 1097 osób na 173 miejsca na kierunek Lotnictwo i kosmonautyka przeszło pozytywnie badania psychologiczne do zawodowej służby wojskowej - co stanowi 6,34 kandydata na jedno miejsce. Można w takim razie zapytać, dlaczego nie zwiększono limitu przyjęć, zważywszy na przyszłe zapotrzebowanie? Tego nie wiadomo, ale możemy się domyślać - wciąż bowiem brakuje odpowiednich śmigłowców szkolnych. Bez nich ciężko szkolić załogi bojowych maszyn.
Ponadto MON nie informuje o szkoleniu operatorów pokładowych systemów uzbrojenia. A dla planowanych 96 śmigłowców potrzebnych byłoby około 150 specjalistów.
Resort obrony stwierdza także, że "tak duże zamówienie stwarza podstawy do budowy krajowego systemu szkoleniowego i obsługowego. Umożliwia to powstanie narodowego centrum szkolenia załóg i obsługi technicznej, co prowadzi do uniezależnienia się od zagranicznych ośrodków oraz rozwoju kompetencji przemysłowych w kraju".
Czytaj więcej: Kluczowy element. Czy Ukraina ucierpi na ruchu Trumpa?
I faktycznie takie zdolności mają być budowane w ramach off setu. MON zapowiedziało, że zakładane centrum wsparcia eksploatacji ma powstać w Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 1 w Łodzi, należących do Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Jednym z bardziej długofalowych zobowiązań offsetowych jest wpisanie polskich podmiotów w sieć dostaw dla globalnego programu Apache, co mogłoby oznaczać nie tylko produkcję części, ale również świadczenie usług inżynieryjnych, informatycznych czy logistycznych dla użytkowników Apache w innych krajach NATO i u sojuszników USA.
I faktycznie są to dobre decyzje, które mogą się przełożyć na zdobycie wiedzy i umiejętności, których polskiemu przemysłowi brakuje. Szkoda tylko, że światowi klienci powoli zastanawiają się nad ograniczeniem roli śmigłowców uderzeniowych i zmniejszają zamówienia.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski