Giertych 24
Kiedyś w Sejmie uprawiano politykę, teraz za darmo wynajmuje się sale na konferencje prasowe. Niedługo życie polityczne przeniesie się do studiów radiowych i telewizyjnych.
13.11.2006 | aktual.: 13.11.2006 09:00
Gdzie te czasy, kiedy Aleksander Kwaśniewski uciekał przed dziennikarzami po drabinie - z rozrzewnieniem wspominają żurnaliści. Łezka się w oku kręci na wspomnienie nie tężyzny byłego prezydenta, lecz Sejmu, z którego salwował się ucieczką, a który kiedyś był miejscem uprawiania polityki. Dziś stał się miejscem darmowego wynajmu sal na konferencje prasowe. Zamiast sejmowych debat są telewizyjne przepychanki, zamiast programów tworzonych przez liderów - bon moty wymyślane na konferencje prasowe.
Scenka z ostatniego posiedzenia Sejmu: przy stoliku dziennikarskim stoi logo PSL. Przed chwilą na jego tle oświadczenie składał któryś z neo-Witosów. Nadjeżdża logo PO, bo zaraz wykwitem swych myśli zechce się podzielić z narodem drugi garnitur posłów tej partii. Pomagierzy przesuwają logo ludowców, wstawiają własne. Trzeba się spieszyć, gdyż w kolejce czekają jeszcze PiS i SLD. Ruchem platform z logo kilku partii sterują jedyni ludzie, którzy uprawiają dziś w Sejmie jakąkolwiek politykę - szefowie biur prasowych. Znają się znakomicie, urządzają wspólne przyjęcia urodzinowe, układają briefingi prasowe zgodnie z kalendarzem transmisji TVN 24 i TVP 3. Briefing Tuska nie może się nałożyć na oświadczenie Leppera, a to wszystko odbędzie się tuż po konferencji premiera w Rzeszowie. Nikogo nie dziwi też, kiedy biuro PO informuje o przesunięciu o godzinę konferencji Rokity, by nie zbieg-ła się z ogłoszeniem wyroku na mordercę dziecka. Niestety, sądy nie są jeszcze w sieci szefów biur prasowych i werdykty wydają,
kiedy chcą. To jednak ostatnie miejsce, w którym panuje taka samowolka.
Z agory do Ursusa
Odkąd starożytną Grecję szlag (czytaj: najeźdźcy) trafił, uprawianie polityki coraz częściej przenosiło się z agory (będącej przestrzenią publiczną) do parlamentu. To parlament stał się miejscem zawierania i zmieniania sojuszy, obalania rządów, podejmowania decyzji. Mechanizm ten, by daleko nie szukać, najlepiej pokazały dwa całkiem współczesne filmy: "Nocna zmiana" i taśmy Beger. Jeszcze w latach 90. Sejm był widownią długich nocnych narad przeróżnych koalicji. To tam i w rządowym hotelu przy ul. Parkowej obradowały trójki i siódemki, a nawet awuesowskie G-7. Nie ma już sensu wyjaśniać, co znaczą powyższe terminy, dość powiedzieć, że niegdyś w Sejmie nie tylko grasowała Anastazja P., ale i uprawiano realną politykę. To, że politycy chcieliby czasem pogadać bez kamer, było widoczne już podczas zawiązywania się koalicji AWS-UW, kiedy to rozmowy Mariana Krzaklewskiego i Leszka Balcerowicza odbywały się w tajemniczej willi w Ursusie. Dziś do spotkań liderów koalicji dochodzi w oddalonych o kilkadziesiąt
kilometrów od stolicy ośrodkach rządowych lub prywatnych apartamentach premiera, a i Donald Tusk nie przyjmuje co ważniejszych gości w sejmowym gabinecie. Zmiana miejsca uprawiania polityki jest pochodną ważniejszego zjawiska - zmiany modelu demokracji z parlamentarnej na medialną, w której prawdziwe jest tylko to, co można zobaczyć w telewizji.
Polityka à la carte
Konferencje prasowe zawsze odbywały się w parlamencie. Z biegiem lat politycy i szefowie ich biur uczyli się coraz więcej: że nie wolno organizować ich zbyt wcześnie (nikt nie wstanie) ani zbyt późno (nie zdążą pokazać w wieczornych programach informacyjnych), że lepiej, by lider partyjny stał, a nie siedział, i lepiej, by jego tłem było logo partii niż żółta od tytoniowego dymu firanka. Lepiej wreszcie, by konferencje odbywały się właśnie w Sejmie, a nie w siedzibie partii, nawet jeśli jest ona oddalona o pięć minut spacerkiem, bo przecież nie ma co fatygować reporterów. Ostatnim wynalazkiem ułatwiającym życie mediom jest organizowanie nie konferencji, lecz briefingów prasowych. Różnica wcale nie polega tylko na nazwie - otóż w wypadku briefingu 'a la polonaise to nie dziennikarz przychodzi do polityka, lecz polityk do dziennikarza.
Śmiem twierdzić, że dojdzie do usankcjonowania tego, czego zwiastuny już widzimy - życie polityczne przeniesie się do studiów radiowych i telewizyjnych. Pierwszoligowy polityk ma zaplanowaną codziennie przynajmniej jedną wizytę w radiu lub telewizji. Zwykle składa ich kilka, więc cały dzień chodzi upudrowany niczym aktor w elżbietańskim teatrze. Jeszcze dwa lata temu autor tego artykułu poświęcił notkę w rubryce "Z życia koalicji" Tomaszowi Nałęczowi, który jednego wieczoru obskoczył trzy stacje telewizyjne. Wtedy było to warte odnotowania, dziś to już codzienność. Wszystko dlatego, że występy w mediach odgrywają już inną rolę - przestały służyć informowaniu wyborców o decyzjach partii czy zdobywaniu sympatii. Zamiast tego konferencje, briefingi, poranne rozmowy radiowe i wieczorne wywiady telewizyjne stały się rdzeniem polityki - nie tylko narzędziem, ale jej istotą.
Robert Mazurek