Giełdowy rekin o interesach Jacka Dębskiego
Ryszard Cz., giełdowy gracz z Krakowa, któremu b. minister sportu Jacek Dębski powierzył w 2000 r. 800 tys. zł do zainwestowania i pomnożenia, zeznawał na procesie "Inki", oskarżonej o pomoc w zabójstwie byłego ministra.
06.06.2003 15:25
38-letni Ryszard Cz. jest nauczycielem w jednej z krakowskich szkół zawodowych. Jego głównym źródłem utrzymania jest jednak gra na giełdzie, obraca tam milionami i osiąga pokaźne zyski. Wśród fachowców zyskał opinię niezwykle zdolnego gracza. Jego piątkowe zeznania zdają się ją potwierdzać - wbrew wyglądowi i ubiorowi: znoszonym, "niemarkowym" jeansom, wygniecionej koszuli i taniemu zegarkowi elektronicznemu.
"Gram na kontraktach terminowych, ale polska giełda już mnie nie interesuje, bo jest za mała. Inwestuję w Danii i USA. Na 120 tysięcy kontraktów w Polsce, ja mam 30 tysięcy. Kupić można, ale zamknąć kontrakty... to by zatrzęsło całą giełdą" - powiedział przed sądem. "I dalej jest pan nauczycielem? - pytał sąd. "No, tak" - padła odpowiedź. "Chyba społecznie..." - skomentował prowadzący rozprawę sędzia Janusz Jankowski. "Amerykanie, z którymi współpracuję, nie chcieli mi w to uwierzyć" - odpowiedział Ryszard Cz.
Świadek powiedział, że popadł w kłopoty finansowe, gdy zbankrutowało biuro maklerskie Warsaw Future Trading. "To była fikcja, oszukano mnie na 3-4 miliony dolarów, starałem się odzyskać te pieniądze, złożyłem doniesienie w prokuraturze" - powiedział. Wtedy porozumiał się z szefem innego domu maklerskiego, by ten "podesłał mu" człowieka, który chciałby zainwestować większą sumę w papiery wartościowe. Inwestor miałby zagwarantowany swój zysk, a Ryszard Cz. odzyskałby swoje stracone pieniądze, obracając tym kapitałem.
W ten sposób świadek miał poznać Dębskiego, który chciał zainwestować na giełdzie. Według Ryszarda Cz., Dębski przekazał na giełdowy rachunek około 800 tys. złotych w kilku ratach. Rachunek był jednak założony na Jolantę Dębską, żonę ministra. Z kolei stronami kolejnych umów na współpracę (zawieranych za każdym razem na kwartał) były różne osoby fizyczne i prawne: raz firma Durango z siedzibą w Zurychu, której przedstawicielem był Dębski, raz Jolanta Dębska, a innym razem sam minister.
"Przyjąłem to za normalne, że w świecie polityki nie funkcjonuje się samemu, tylko przepisuje się różne rzeczy na najbliższą rodzinę. Poza tym rachunek był otwarty na panią Dębską, której nigdy nie widziałem" - powiedział sądowi Ryszard Cz.
Potem przyznał, że z początkowych 150 tys. zł powierzonych mu przez Dębskiego, przez dwa kwartały wygenerował 400-procentowy zysk: 600 tys. zł. Tyle jest teraz winny Jolancie Dębskiej. "Dogadamy się, złotówki z tego nie wezmę, tylko proszę o możliwość zwrotu w ratach" - zapewnił Ryszard Cz. Andrzeja Werniewicza, pełnomocnika żony ministra. Tuż po ogłoszeniu przerwy w procesie obaj mężczyźni wyszli razem z sali sądu i omawiali szczegóły tej transakcji.
Giełdowy gracz zwierzył się jednocześnie Dębskiemu ze swojego kłopotu z Warsaw Future Trading. Wiedział już wtedy z prokuratury, że szefowie tego biura maklerskiego są w Austrii. "To być może będę mógł ci pomóc, mam tam kuzyna" - powiedział mu Dębski.
W ten sposób Ryszard Cz. poznał Jeremiasza Barańskiego - "Baraninę", nieżyjącego już mafijnego bossa mieszkającego w Austrii, domniemanego zleceniodawcę zabójstwa ministra. Wcześniej Barański wmówił Dębskiemu, że są kuzynami, co nie było prawdą, lecz Dębski w to uwierzył. Zebrane dotąd materiały świadczą o tym, że motywem zabójstwa byłego ministra mogło być zagarnięcie przez Barańskiego 400 tysięcy dolarów, które Dębski mu powierzył.
Ryszard Cz. spotkał się z Barańskim trzy razy. Mieszkający w Austrii mafijny boss zgodził się pomóc giełdowemu graczowi w odzyskaniu pieniędzy, ale zażądał 50 procent z tych 3-4 milionów dolarów. Te 50 proc. miało zostać zainwestowane i przynieść dodatkowy zysk. "Ale potem był kwiecień, zabito Dębskiego, gazety napisały, że stoi za tym Jeremiasz Barański, a mnie odechciało się tych pieniędzy" - powiedział świadek.
Miał on złożyć zeznania na poprzedniej rozprawie, ale wtedy się nie stawił. Sąd ukarał go za to wówczas kilkusetzłotową grzywną. Sąd potwierdził, że świadek powinien był się stawić na tamtą rozprawę i kary mu nie cofnął. "Adwokat mówił mi wtedy, że nie muszę przyjeżdżać, bo nie dostałem wezwania, tylko prokurator mi mówił przez telefon, żebym się stawił - więc nie przyjechałem" - tłumaczył Ryszard Cz. "To niech mu pan potrąci te pieniądze z jego honorarium" - poradził świadkowi sędzia Jankowski.
Proces "Inki" dobiega końca. Ryszard Cz. był ostatnim świadkiem do przesłuchania. Na następnej rozprawie, 11 czerwca, sąd zamierza odczytać zeznania "Baraniny", w których twierdzi on, że jest niewinny. Potem pozostanie tylko końcowe przejrzenie akt sprawy, zamknięcie przewodu sądowego, wygłoszenie mów końcowych przez oskarżycieli i obrońców oraz wydanie wyroku. Zaplanowano to na 24 czerwca.