Geneza Sierpnia '80
Świadomość ekonomicznej niewydolności systemu
komunistycznego, poczucie solidarności grupowej i wizyta Jana
Pawła II w Polsce - to według socjologów i historyków przyczyny
powstania autentycznie niezależnego od władz związku zawodowego.
11.08.2005 | aktual.: 11.08.2005 14:23
Uważają oni, że nie bez znaczenia był rosnący poziom wykształcenia społeczeństwa. Zaś osobowość Lecha Wałęsy, ich zdaniem, w znacznej mierze przyczyniła się do tego, że centralnym ośrodkiem związku stało się Wybrzeże, a nie np. Śląsk.
Na rosnące niezadowolenie społeczne ze sposobu rządzenia przez ekipę Edwarda Gierka, z jej nieudolności oraz narastających problemów ekonomicznych kraju i wybór w 1978 r. na papieża Jana Pawła II i jego pielgrzymka do kraju z 1979 r. wskazuje historyk prof. Andrzej Paczkowski.
Podkreśla on w tym procesie działalność opozycji demokratycznej. Ona miała wprawdzie ograniczone wpływy, ale oddziaływała na niektóre środowiska robotnicze, dzięki czemu możliwe było zorganizowanie strajków w Trójmieście, które w przeciwieństwie do strajków z lipca miały nie tylko ekonomiczny, ale także polityczny charakter - powiedział.
Ważnym elementem świadomości ludzi organizujących ten strajk i w nim uczestniczących była pamięć grudnia 1970 r.; oni wiedzieli, że muszą się zamknąć w stoczni i nie wychodzić na ulice, jak zrobili to wówczas - przypomniał Paczkowski. Dodał, że i Lech Wałęsa, kierujący strajkiem w Gdańsku, i Marian Jurczyk, stojący na czele protestu w Szczecinie, byli uczestnikami strajków w grudniu 1970 r.
Ale także i władza przeszła lekcję grudnia 1970 r., dzięki której wiedziała, że użycie siły prowadzi do destabilizacji na szczytach władzy - ocenił Paczkowski. Jego zdaniem, dlatego też władze zgodziły się na postulaty strajkujących, włącznie z powstaniem niezależnych od partii związków zawodowych, co było w mniemaniu władz - stosunkowo najmniej bolesnym rozwiązaniem.
Paczkowski uważa, że gdyby władze o wiele wcześniej zawarły porozumienie ze strajkującymi, być może udałoby się skanalizować dążenia robotników - wtedy zamiast powstania nowego olbrzymiego ruchu społecznego, który przybrał formę "Solidarności", mogłoby dojść np. tylko do restrukturyzacji dotychczasowych, kontrolowanych przez władze związków zawodowych, czyli Centralnej Rady Związków Zawodowych.
Gdy na czele listy postulatów pojawiło się żądanie powołania niezależnych związków zawodowych, powstanie "Solidarności" było już faktycznie nieuniknione - podkreślił Paczkowski.
Prof. Janusz Reykowski, socjolog z Polskiej Akademii Nauk, a pod koniec lat 80. członek Biura Politycznego KC PZPR i uczestnik obrad Okrągłego Stołu, twierdzi, że nie ma jednoznacznej i pewnej odpowiedzi na pytanie, czy nieuniknione było powstanie latem 1980 roku niezależnego od władz związku zawodowego.
Przez 30 lat od zakończenia II wojny światowej nastąpiła zmiana struktury społecznej w Polsce. Znaczny wzrost poziomu wykształcenia ludzi, a także urbanizacja kraju spowodowały, że poziom akceptacji dla autorytarnej władzy bardzo osłabł. Wzrosły natomiast aspiracje do politycznej podmiotowości - powiedział Reykowski.
Jego zdaniem, stąd właśnie wynikła społeczna potrzeba zorganizowania się, która okazała się szczególnie wyraźna po wizycie w 1979 r. Jana Pawła II w Polsce. Wtedy społeczeństwo organizowało się samo, nie odgórnie. W pewnym sensie "Solidarność" jest dzieckiem tego procesu - powiedział profesor. Uważa on, że właśnie na przełomie lat 70. i 80. szczególnie silnie uwydatniło się, że mechanizm centralnego planowania w gospodarce, uruchomiony w 1945 r., jest całkowicie niewydolny.
"Niezależny związek zawodowy powstał na Wybrzeżu. Myślę, że mógł o tym także zadecydować fakt pojawienia się przywództwa, bo Lech Wałęsa był tam, a nie np. na Śląsku - powiedział Reykowski.
Pytany dlaczego ówczesna władza nie zdecydowała się użyć siły, by przeciwdziałać strajkom, Reykowski odparł, że zarówno dla władzy jak i dla strajkujących, sprawa użycia siły była "traumatycznym doświadczeniem", przede wszystkim z grudnia 1970 r., gdy co najmniej kilkadziesiąt osób zginęło w krwawych zajściach z udziałem wojska i milicji, które zdławiły robotnicze strajki.
Obie strony chciały uniknąć rozlewu krwi - podkreślił. Dostrzegł też w tym kontekście rolę Kościoła i osobiście prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego. W przekonaniu Reykowskiego, wiele mogło wskazywać na to, że kościół działał w duchu lęku przed powtórzeniem wydarzeń na Węgrzech z 1956 r..
Były doradca Wojciecha Jaruzelskiego i założyciel Centrum Badania Opinii Społecznej prof. Stanisław Kwiatkowski podkreślił natomiast w swym opracowaniu na temat nastrojów społecznych na początku lat 80., że w 1980 r. wśród respondentów odpowiadających na pytanie o sytuację ekonomiczną przeważały osoby oceniające ją negatywnie - szczególnie wyraźne było przekonanie, że ceny rosną szybciej niż dochody.
Zwrócił on jednak uwagę, że - jak to ujął XIX-wieczny francuski myśliciel i polityk Alexis de Tocqueville - "rewolucje wybuchają nie wtedy, gdy masom żyje się najgorzej, lecz wtedy gdy zapoczątkowana poprawa rozbudza ich pragnienia i oczekiwania, zaś stopień zaspokojenia tych oczekiwań jest niewystarczający".
Według Kwiatkowskiego, w tamtym okresie - do 1979 r., opozycja polityczna w Polsce w odbiorze społecznym była raczej marginalnym tematem, a skrót KOR (Komitet Obrony Robotników, którego współpracownicy doradzali Wałęsie i "Solidarności" - red.), kojarzył się raczej z Kołami Oficerów Rezerwy, niż z działalnością opozycyjną. W społecznej świadomości nazwa zaczęła funkcjonować w miarę narastania kryzysu ekonomicznego, przejawów niezadowolenia i konfliktów - stwierdził socjolog.
Stawia on tezę, że w sierpniu 1980 r. w zasadzie nie było zaskoczenia gwałtowną erupcją niezadowolenia, wulkan dymił od pewnego czasu; wcześniej nasilały się lokalne tąpnięcia, czuło się, że stara skorupa biurokratyczna pęka, rządząca partia traci grunt pod nogami. Ponadto, w jego opinii, intelektualne zaplecze porozumień sierpniowych dojrzało, a obie strony miały wolę szukania dróg wyjścia.