Gen. Kowalczyk zeznawał w sprawie Magdalenki
Były Komendant Główny Policji Antoni
Kowalczyk został przesłuchany jako świadek w prowadzonym przez
ostrołęcką Prokuraturę Okręgową śledztwie w sprawie
nieprawidłowości podczas akcji policji w Magdalence pod Warszawą.
W marcu 2003 r. podczas próby zatrzymania groźnych bandytów
zginęło tam dwóch policjantów.
11.02.2004 | aktual.: 11.02.2004 18:40
Tę nieoficjalną informację podaną przez "Życie Warszawy" potwierdził rzecznik nadzorującej śledztwo Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, Zbigniew Jaskólski. Ujawnił jedynie, że do przesłuchania doszło we wtorek między godz. 10 a 16. Nie zdradził szczegółów. Żaden ze środowych rozmówców PAP z kręgów prokuratury nie odpowiedział na pytanie, czy była to ostatnia czynność w tym śledztwie z udziałem Kowalczyka.
"ŻW" podaje, że dwa miesiące przed akcją w Magdalence szef policyjnych komandosów, Kuba Jałoszyński, złożył zapotrzebowanie na nowy sprzęt, m.in. broń. Pismo, według gazety, pozostało bez odpowiedzi. Tymczasem podczas akcji niektórym antyterrorystom zacinały się pistolety maszynowe. O zakupie broni dla policji decydował zastępca Kowalczyka gen. Zbigniew Chwaliński. Prokuratura w Ostrołęce ma też sprawdzać, dlaczego antyterroryści nie dostali odpowiedniego sprzętu.
Pod koniec stycznia śledztwo w sprawie zajść w Magdalence przedłużono do końca marca. Ostrołęcka prokuratura zapowiedziała, że będzie stawiać zarzuty odpowiedzialnym za nieprawidłowości.
W listopadzie ubiegłego roku prokuratura informowała, że jeśli zostaną postawione zarzuty, będą obejmować "niedopełnienie przez funkcjonariuszy policji obowiązków służbowych w zakresie przygotowania i przeprowadzenia akcji zatrzymania oraz narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszczerbku na zdrowiu".
Policyjną akcję w podwarszawskiej Magdalence przeprowadzono w nocy z 5 na 6 marca 2003 r. Jej celem było zatrzymanie Roberta Cieślaka i Igora Pikusa, zamieszanych w zabójstwo policjanta w Parolach w 2002 r. Podczas akcji zginęło dwóch policjantów (jeden na miejscu, drugi zmarł w szpitalu), a kilkunastu zostało rannych. Na posesji, gdzie ukrywali się bandyci, rozmieszczono zamaskowane urządzenia wybuchowe, o czym policja nie wiedziała. W wyniku wymiany ognia budynek, w którym znajdowali się przestępcy, częściowo spłonął. Obaj bandyci zginęli, jak się później okazało, w wyniku zaczadzenia.
W efekcie wewnętrznego postępowania w policji powstał raport Komendy Głównej Policji. Napisano w nim m.in., że "na etapie przygotowania akcji (...) nie wykonano wszystkich możliwych czynności i ustaleń, które mogły być istotne przy opracowywaniu strategii działania pododdziałów terrorystycznych". Nie było informacji operacyjnych o rozmieszczeniu na terenie posesji urządzeń wybuchowych.
Autorzy raportu zwrócili uwagę, że w Magdalence policja przyjęła "szablonowe rozwiązanie, pozbawione elementu zaskoczenia". Zabrakło też "wariantu zapasowego" na wypadek niepomyślnego rozwoju sytuacji. Głównie nie było zapasowej amunicji i karabinków kałasznikow, za błąd uznano "niezabezpieczenie pomocy medycznej przed rozpoczęciem działań". Podkreślono, że te uchybienia i nieprawidłowości nie były bezpośrednią przyczyną śmierci i odniesionych ran przez policjantów.
Ostrołęcka prokuratura przesłuchała ponad 100 osób - policjantów biorących bezpośredni udział w szturmie, a także stanowiących ich wsparcie oraz tych, którzy wchodzili w skład komisji resortowej powołanej przez szefa policji (sporządzającej raport KGP w tej sprawie), grupę ekspertów pod przewodnictwem byłego dowódcy GROM-u generała Sławomira Petelickiego oraz załogi karetek pogotowia.(iza)