Gdzie te przeboje prawdziwe takie?

Kto wykończył polską piosenkę? Mamy wiele znakomitych głosów, za to przebojów jak na lekarstwo. Kompozytorzy nie potrafią już pisać, wydawcy nie chcą im płacić, czy media wypięły się na prawdziwą sztukę?

04.02.2008 | aktual.: 04.02.2008 11:08

Największy polski przebój minionego roku to „jest już ciemno” sympatycznego skądinąd zespołu Feel. Ciemno się robi przed oczyma, jeśli pomyśleć, że ta dość nijaka kompozycja, opatrzona tekstem o niczym, to naprawdę szczytowe osiągnięcie polskiej piosenki w 2007 roku. Bo jeśli nie Feel, to kto? Przecież nie Doda, która pozycję supergwiazdy zawdzięcza wszystkiemu oprócz muzyki (konia z rzędem temu, kto potrafi zanucić choć jedną piosenkę z jej ostatniej płyty!), ani tym bardziej The Jet Set, który reprezentował nas w konkursie Eurowizji. Inne festiwale, inne konkursy? Owszem, były. Ktoś pamięta choć jedną wylansowaną przez nie piosenkę?

Wszystko siadło

– Czasy są specyficzne, muzyce brakuje wyrazistości, wszystko siadło. Wielu artystów ma świetny warsztat, potrafi zaśpiewać, ale treść jest słaba, nie działa – przyznaje Andrzej Smolik, kompozytor i producent.

Jego ów kryzys nie dotyczy, więc gwiazdy garną się do współpracy ze Smolikiem. Tym razem poszczęściło się Maryli Rodowicz. – Chcę z nią wrócić do korzeni, do brzmienia, które miała w latach 70. Do muzyki folkowej, bluegrassowej, do bluesa. Nie żyjemy jednak w tamtych czasach, więc oczywiście będzie to miało również oddech nowoczesności – Smolik zdradza „Przekrojowi” swój pomysł na Marylę i nie mamy powodów przypuszczać, że mu się nie uda. Udało się przecież z Krawczykiem, Nosowską, Gawlińskim, o solowych płytach nie wspominając.

Nie dla każdego jednak Smolik znajdzie czas. A gdy nie ma czego śpiewać, kończy się uwielbienie fanów, zostaje tylko popularność. Gwiazdy estrady stają się bohaterami kolorowych gazet i głupich programów telewizyjnych. Przekonał się o tym Krzysztof Krawczyk, który pod koniec lat 90. zabłądził na bezdroża disco polo. Przekonała się Justyna Steczkowska, która przez wiele lat pozostawała w naszej świadomości głównie właścicielką nóg w rajstopach, bo jej kariera załamała- się po zakończeniu współpracy z Grzegorzem Ciechowskim. Przekonała się Edyta Górniak, która rozpaczliwie szuka hitu, od kiedy wybrzmiały ostatnie takty jej debiutanckiej płyty. Wagę repertuaru zdążyli też docenić śpiewacy wylansowani przez telewizyjne programy w rodzaju „Idola”. Wszyscy piękni, młodzi i wszechstronni, i wszyscy bez materiału, który pozwoliłby im spełnić marzenia o karierze. Wyjątkiem jest Ania Dąbrowska, która pisze sobie sama, i Monika Brodka-, która trafiła w dobre ręce. Pozostali czekają na cud. Nie zawsze jednak było tak
źle. W przaśnym PRL polska muzyka rozrywkowa kwitła, powstawały hity, których słucha już trzecie pokolenie fanów. Gdzie się podziały tamte piosenki?

Każde pokolenie ma własny czas

Ryszard Poznakowski początków kryzysu upatruje aż ćwierć wieku temu, w stanie wojennym. – Część twórców udała się na emigrację zewnętrzną, część na wewnętrzną i powstała dziura pokoleniowa. Młodzi uważają, że sztuka zaczęła się wraz z ich narodzinami, przedtem była biała plama – zżyma się kompozytor. – Moje pokolenie pobierało nauki od starszych. Nauczyli mnie, że na scenie nie je się słonecznika i nie wyciera się butów w kurtynę. Nauczyli mnie zawodu. Ja natomiast nie mam komu przekazać swoich doświadczeń.

Od kompozytora takich przebojów jak „Znamy się tylko z widzenia” czy „Chałupy welcome to” zdolna młodzież mogłaby się z pewnością niejednego nauczyć. Tylko czy publiczność chce słuchać piosenek upichconych wedle przepisu, który zapewniał zwycięstwo w Opolu przed 30 laty?

– Kiedyś były zupełnie inne standardy, przeboje pop były trudniejsze. Komponowało się rzeczy bardziej skomplikowane harmonicznie, choć równocześnie przyswajalne – mówi Smolik. – Dziś piosenki pisze się inaczej, niż w latach 70. Nie wiem, czy starsi kompozytorzy zauważyli tę zmianę. Zwrotka, refren, zwrotka, refren, łącznik i dwa refreny na końcu. To wystarczy. Nie twierdzę, że tak jest lepiej, ale takie są realia – wtóruje mu Bogdan Kondracki znany między innymi ze współpracy z Brodką i Steczkowską.

– Wysłałbym tych młodych ludzi do Quincy’ego Jonesa. Niech zapytają, czy przypadkiem jego kompozycje nie są przearanżowane lub czy nie mają zbyt bogatej faktury harmonicznej. To wszystko mit – oburza się Poznakowski. Ta międzypokoleniowa dyskusja została – przyznaję bez bicia – sztucznie wywołana przez autora tego tekstu, bo na razie możliwa jest tylko na łamach prasy. – Nie ma żadnego forum, na którym mogliby się spotkać ci, którzy dziś się pną, z tymi, którzy mają doświadczenie – ubolewa muzyk Trubadurów.

Na szczęście starzy i młodzi czasem potrafią się dogadać. Choćby w studiu. Ostatni solowy album Seweryna Krajewskiego przepadł na rynku, ale to nie znaczy, że autor wielkich hitów Czerwonych Gitar zapomniał, jak się układa chwytliwe melodie. Jego talent wykorzystała więc na ostatniej płycie Justyna Steczkowska (produkował Kondracki), dwa utwory Krajewskiego znajdą się też na nowej płycie Rodowicz. – Bardzo melodyjne, maksymalnie przebojowe, w lekko oldschoolowym stylu – mówi Smolik, który jako producent odpowiada za to, by pomysły Krajewskiego zabrzmiały odpowiednio współcześnie. – Chcieliśmy połączyć te dwa światy. Dawnego kunsztu z tym, co w muzyce w miarę aktualne.

Wszystko zostaje w rodzinie

Braku repertuaru nie da się tłumaczyć wyłącznie konfliktem pokoleń. Są przecież kompozytorzy, którzy mogliby pisać przeboje, ale tego nie robią, bo jak Preisner czy Rubik mają większe, nie zawsze zdrowe, ambicje lub jak Hołdys trzymają pomysły dla siebie. Poza tym mają dorobek, na pewno się cenią, więc po co sobie nimi głowę zawracać... Co z kolei jest na rękę tym, którzy komponować nie powinni, choć – niestety – chcą.

– Artyści starają się komponować sami lub zlecają to komuś z rodziny. Nie bez znaczenia jest fakt partycypowania w zyskach – śmieje się Kondracki. Taka strategia ma jednak krótkie nóżki, bo kiedy nie ma hitu i płyta się nie sprzedaje, nikt nie zarabia. Choć, jak twierdzi Poznakowski, ci, którym zależy na takim stanie rzeczy, i tak wychodzą na swoje. – Duże wytwórnie poszły na obniżkę kosztów własnych. Nie ma podziału na piosenkarza, muzyka, kompozytora, autora tekstu. Młodzi ludzie zmuszani są do twórczości, bo tak jest taniej.

Według Poznakowskiego ratunkiem dla polskiej piosenki mogliby być nadawcy publiczni. O ile jednak Polskie Radio wciąż inwestuje w młodych zdolnych, o tyle TVP zupełnie nie radzi sobie z rolą mecenasa kultury, angażując siły i środki w programy typu „Przebojowa noc” lub organizując konkursy, z których niewiele wynika. Czego najlepszym – czyli najgorszym – przykładem jest „Piosenka dla Europy”. Notabene, w jury tegorocznych eliminacji konkursu Eurowizji, bo o nich mowa, zasiada... Ryszard Poznakowski. – Po przesłuchaniu 103 utworów chciałem się wycofać – przyznaje. Po pierwsze dlatego, że jedną trzecią piosenek skomponowali autorzy z zagranicy. Ale przede wszystkim dlatego, że żadna jego zdaniem nie pasowała do tej imprezy. – Piosenka dla Eurowizji musi nadawać się na dużą scenę festiwalową, porywać tłumy. Tymczasem zgłoszono głównie muzykę klubową. Światełkiem w tunelu wydaje się rynek publishingowy*, w Polsce, niestety, dopiero raczkujący. – Nie rozwinął się jeszcze handel piosenkami, nie ma banków piosenek
ani grup kompozytorów piszących specjalnie dla publishingu – mówi Kondracki.

Działalnością publishingową, obok wydawniczej, zajmuje się m.in. Kayax. – Zdolni mają szansę. Nie wiemy tylko, jak do nich dotrzeć. Wysłanie nam
50 tekstów e‑mailem to za mało. Wolelibyśmy, żeby zaproponowali coś dla
konkretnego wykonawcy – mówi Tomik Grewiński, współwłaściciel Kayaksu.

Niestety, zdarza się, że autorzy są do swoich dzieł nadmiernie przywiązani. – Chcieliśmy odkupić piosenkę, na przykład dla Krzysztofa Kiljańskiego. Autor doszedł jednak do wniosku, że jeśli sam nie może jej zaśpiewać, nikt inny jej nie dostanie. Szkoda, bo to były dobre utwory i mogły stać się dla tych kompozytorów początkiem kariery.

Polsat zapowiada kolejną edycję „Idola”. Słupki oglądalności będą wysokie, wpływy z reklam pewnie też, ale nikogo nie da się już oszukać, że udział w takim programie gwarantuje karierę. Grozi nam kolejny zastęp „gwiazd”, które nie mają czego śpiewać. Może więc czas na zorganizowanie podobnego konkursu dla autorów muzyki i tekstów? Idę o zakład, że do laureatów ustawiłaby się długa kolejka wyposzczonych wykonawców.

Jarek Szubrycht

Jak działa publishing?
Kompozytorzy i tekściarze zgłaszają swoje pomysły. Jeśli rzecz jest warta uwagi, firma publishingowa proponuje piosenki artystom szukającym repertuaru

Polski przebój może przynieść dochód rzędu 120–150 tysięcy złotych brutto rocznie (dane Stowarzyszenia Autorów ZAiKS). Tantiemy płyną nie tylko ze sprzedanych płyt i z radia. Autor dostaje procent od emisji piosenek w lokalach gastronomicznych i usługowych, może sprzedać licencję do filmu, telewizji, reklamy lub gry komputerowej. Opłacalne jest też przerabianie hitów na dzwonki telefoniczne.

Maryla Rodowicz: Nowy album, nawiązujący do popularnego ostatnio nurtu americana, będzie przeciwieństwem „Kolorowych jarmarków” w hardrockowym sosie, którymi wokalistka raczy nas na koncertach od co najmniej 20 lat

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)