Gdzie była ochrona podczas ataku nożownika w Stalowej Woli? Mamy odpowiedź firmy

Po ataku nożownika w Stalowej Woli pojawiły się pytania, gdzie była wówczas ochrona. Świadkowie napaści twierdzą, że nie było jej na miejscu. Zapytaliśmy firmę Konsalnet, która zabezpiecza galerię Vivo, czym zajmowali się wówczas ochroniarze.

Gdzie była ochrona podczas ataku nożownika w Stalowej Woli? Mamy odpowiedź firmy
Źródło zdjęć: © Handout
Magda Mieśnik

25.10.2017 | aktual.: 26.10.2017 08:52

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Po ataku w galerii Vivo w stalowej Woli pojawiło się mnóstwo komentarzy na temat ochrony obiektu, który ochrania Konsalnet. W piątek, gdy nożownik napadał na kolejne osoby, na miejscu było czterech ochroniarzy. Tak zakłada umowa z firmą ochroniarską. - Sprawca działał w sposób gwałtowny i nieprzewidywalny, a całe zdarzenie trwało tylko dwie minuty. Przed atakiem spędził w centrum handlowym blisko godzinę, prawdopodobnie z rozmysłem, wybierając takie miejsca i czas ataku, aby unikać ochrony – mówi Wirtualnej Polsce Tomasz Wojak, wiceprezes zarządu Konsalnet.

Firma przekonuje, że "pracownik monitoringu natychmiast poinformował pozostałych ochroniarzy patrolujących teren galerii oraz teren zewnętrzny, by udali się do miejsca ataku, jak również skontaktował się z policją i pogotowiem". - Pozostałe osoby podjęły wszelkie możliwe działania, aby nie dopuścić do eskalacji zagrożenia, zabezpieczyć poszkodowanych i miejsca zdarzenia. Wszystko wykonali zgodnie z procedurami – tłumaczy Wojak.

Świadkowie ataku nożownika inaczej relacjonują to, co wydarzyło się w miniony piątek. Anonimowo przyznają, że gdy nożownik napadał na ludzi, ochroniarze zniknęli. – Nie było żadnego komunikatu czy ostrzeżenia przez megafony – mówiła stacji TVN kobieta, która wówczas przebywała w galerii VIVO. – Może wypatrywali osób, które mają zamiar ukraść batonik – dodaje Damian Kuziora, któremu nożownik wbił nóż w brzuch. Rannych opatrywały kobiety pracujące w tamtejszej aptece.

Zatrzymany nożownik Konrad K.:

Obraz
© Twitter

Firma ochroniarska na zarzuty świadków opowiada, że "śladem napastnika podążał pracownik ochrony, który zabezpieczył wejście do galerii, aby uniemożliwić sprawcy powrót i ewentualny ponowny atak na klientów centrum handlowego". - Pozostali ochroniarze zabezpieczyli teren oraz kontaktowali się z odpowiednimi służbami, w tym pogotowiem i policją – mówi wiceprezes Wojak. - Napastnik w przemyślany sposób wybrał miejsce i czas ataku, aby nie było pracowników ochrony w pobliżu – dodaje.

Jak ustaliliśmy, ochroniarze z galerii Vivo nie posiadali broni palnej. - Policja nie wydaje zgód na posiadanie takiej broni przez ochronę w placówkach handlowych. Praca ochrony z bronią jest możliwa tylko w tzw. obiektach obowiązkowej ochrony oraz np. przy konwojowaniu wartości – tłumaczy Konsalnet.

Do odpowiedzi na pytania Wirtualnej Polski firma ochroniarska dołączyła artykuł z bloga www.bezpiecznywtlumie.pl. Jest tam wpis dotyczący ataku w galerii w Stalowej Woli. "Pracownik ochrony nie musi podejmować interwencji. Pracownik ochrony ma prawo zaniechać interwencji, jeżeli stwierdzi, że istnieje zagrożenie dla jego życia i zdrowia. Decyzję taką może podjąć np. w sytuacji, kiedy nie posiada odpowiednich środków i narzędzi niezbędnych do odparcia zagrożenia. Jak wspomniałem wcześniej, przeciętny ochroniarz w CH nie ma nawet stosownych uprawnień do użycia środków przymusu bezpośredniego i tak jak każdy obywatel, korzysta wyłącznie z prawa do obrony koniecznej" – czytamy w artykule. Czy takimi zasadami kierowała się firma ochroniarska Konsalnet i jej ochroniarze w momencie napaści nożownika?

W wyniku ataku jedna osoba zmarła, osiem jest rannych, w tym dwie są w stanie krytycznym. Jedna z nich, 36-letni Wojciech S., walczy o życie w szpitalu w Rzeszowie. – Jego stan jest bardzo, bardzo ciężki. Cały czas staramy się go uratować – mówi nam pracownik szpitala.

Komentarze (700)