Gdy skończy się wojna w Afganistanie, zaatakują tam?
To zapomniany kraj. Nie pojawia się w codziennych wiadomościach, nie należy do grona światowych czy nawet regionalnych mocarstw. A z powodu fatalnych ocen gospodarki i politycznej sceny oraz infiltracji islamskich radykałów coraz częściej określa się to państwo mianem upadającego. Jeśli jednak zapanuje tam chaos, czkawki dostanie cały region. "Polska Zbrojna" opisuje sytuację w Tadżykistanie.
01.09.2011 | aktual.: 01.09.2011 21:02
Tadżykistan rzadko pojawia się w czołówkach gazet. Nieprawdą byłoby stwierdzenie, że państwo to odgrywa ważną rolę na obszarze Azji Środkowej. Zajmuje mały obszar, liczy zaledwie siedem milionów mieszkańców, nie ma surowców energetycznych. To miejsce zapomniane.
Poza w oczywisty sposób dominującą Rosją i mającymi coraz większe wpływy ekspansjonistycznymi Chinami karty w regionie rozgrywa największa z byłych postsowieckich republik - Kazachstan. O status regionalnego lidera walczą również Uzbekistan i Turkmenistan. Tadżykistan, najbiedniejsze państwo Azji Środkowej, pozostaje na uboczu. Niemniej jednak to właśnie ten kraj w nadchodzących latach może mieć największy, acz negatywny wpływ na cały region.
Eksperci z Międzynarodowej Grupy Kryzysowej (International Crisis Group - ICG) nie mają wątpliwości. W najnowszym raporcie znana organizacja, zajmująca się konfliktami i sytuacjami kryzysowymi na całym świecie, ostrzega: "świeckie, wyszkolone jeszcze przez Sowietów przywództwo polityczne Tadżykistanu w coraz większym stopniu musi radzić sobie z problemem radykalizmu islamskiego". Prezydent tego państwa, w praktyce dyktator, twardogłowy sowiecki aparatczyk Emomali Rahmon (a właściwie Rahmonow) uspokaja, że islamski przewrót w jego kraju jest niemożliwy, bowiem społeczeństwo nadal pamięta krwawą wojnę domową z lat 90. Jego zapewnieniom wierzy jednak coraz mniej osób. Zwracają oni uwagę, że czynnikiem destabilizującym sytuację w Tadżykistanie jest nowa generacja islamskich radykałów, zbyt młodych, by pamiętać wojnę, a także zbyt zideologizowanych, by się tym w ogóle przejmować.
Czy już upadłe?
Niepokojące sygnały, od kilkunastu miesięcy coraz głośniejsze, przywołują na myśl wojnę domową z lat 1992-1997. Wtedy to po jednej ze stron stanęła demokratyczna i muzułmańska opozycja, a po drugiej związana z dawnym systemem władza. W konflikcie zginęło nawet sto tysięcy osób, a milion jest uważanych za ofiary wojny. Nasilenie przemocy w ostatnich miesiącach, nakładające się na kryzys gospodarczy, nie mogło przejść niezauważone. Wiele osób ma obawy, że kraj znów pogrąży się w chaosie.
Problemem dla Tadżykistanu jest granica, którą to państwo dzieli z Afganistanem. Ma ona 1,4 tysiąca kilometrów, jest więc wystarczająco długa, by każdy, kto chce (chodzi zwłaszcza o islamskich radykałów), mógł ją bez problemu przekroczyć. W strefie przygranicznej, a właściwie w całym Tadżykistanie, radykalne idee trafiają na podatny grunt, bo ludziom żyje się źle. - Władze nie są w stanie zapewnić obywatelom nawet podstawowych usług, olbrzymim problemem jest korupcja - ostrzega Paul Quinn-Judge, dyrektor sekcji azjatyckiej ICG.
Czy Tadżykistan jest państwem upadającym, czy też już upadłym? Trudno ocenić. Tym bardziej, że kryzys gospodarczy robi swoje. Pogorszenie koniunktury dotknęło Kazachstan i Rosję, przez co wielu Tadżyków musiało wrócić do ojczyzny. Zwiększyła się tym samym liczba bezrobotnych, a także nastąpił wzrost przestępczości i frustracji. Do tego dochodzi brak demokracji - we wszystkich kategoriach Tadżykistan dostaje fatalne oceny - nie ma wolnych wyborów i swobody mediów. System sprawiedliwości praktycznie nie funkcjonuje. Na granicy z Kirgistanem dochodzi do walk o ziemię i wodę, chociaż w praktyce linia oddzielająca oba państwa nie istnieje.
Taka sytuacja jest pożywką dla dobrze odczytujących społeczne nastroje radykałów, Tadżykowie nie mają bowiem alternatywy. Pod pozorem walki z terroryzmem zakazane jest nawet tworzenie umiarkowanych instytucji muzułmańskich. Członkowie Islamskiej Partii Odrodzenia Tadżykistanu, do 2006 roku na czele z Sajidem Abdullohem Nurim (przeciwnikiem Rahmona w wojnie), są prześladowani. Aresztuje się ich i torturuje. Zakazane jest promowanie islamu, a czasem także jego praktykowanie. Nic więc dziwnego, że od dawna Tadżykistan jest na cenzurowanym u takich organizacji, jak Human Rights Watch. Z drugiej jednak strony władze mają swoje racje - Nuri, choć na drodze pokojowej, chciał stworzyć państwo islamskie.
Skromne sukcesy
Narastającym wyzwaniem dla Tadżykistanu jest Islamski Ruch Uzbekistanu (IMU). Jeśli wierzyć ekspertom, bojownicy IMU, swego czasu wspierani przez wywiad Pakistanu, walczą ramię w ramię z talibami i sympatykami Al-Kaidy w Afganistanie o ustanowienie islamskiego kalifatu na obszarze całej Azji Środkowej. Odeszli tym samym od zwolenników umiarkowanych działań, którzy z kolei byli związani z Tadżykiem Ahmadem Massudem i jego walczącym z talibami Sojuszem Północnym w Afganistanie. W Tadżykistanie działa też grupa bojowników z Kaukazu. To zapewne za ich sprawą we wrześniu 2010 roku dokonano w tym kraju pierwszego zamachu samobójczego.
Operacje wojskowe przeciwko partyzantom przy granicy z Afganistanem nie przynosiły oczekiwanego przełomu. Znaczna część kraju nie była kontrolowana przez siły rządowe. Dotyczyło to choćby strategicznej doliny Raszt, będącej schronieniem dla opozycji w czasie wojny domowej. Tak jest do tej pory. We wrześniu 2010 roku w zasadzce życie straciło tam ponad 20 tadżyckich żołnierzy, a wielu zaginęło. Od tego czasu siła doświadczonych w boju islamskich bojowników wzrosła i to oni przejęli tam władzę. W maju formalnie zamknięto ten region, by przeprowadzić operację - oficjalnie skierowaną przeciwko handlarzom narkotyków (to jeden z głównych szlaków przerzutu do Rosji i Europy Zachodniej), ale w praktyce również bojownikom spod znaku półksiężyca. Słowa Amirkula Azimowa (sekretarza Rady Bezpieczeństwa), iż władze mogą "skutecznie odeprzeć każde zagrożenie i zmiażdżyć nieprzyjaciela", są godne politowania. Mało kto bowiem wierzy, że siłom rządowym tym razem się uda. Jak piszą eksperci ICG, operacje z 2010 roku stanowiły
dla nich "olbrzymi cios wizerunkowy".
Jedyną dobrą wiadomością, oprócz zatrzymania w czerwcu 2011 roku ważnej osoby z islamskiej Partii Wyzwolenia (Hizb at-Tahrir), wydaje się kwietniowa śmierć Mulla Abdully, polowego dowódcy z lat 1992-1997. - Nowy lider rebeliantów nie będzie pochodził z Tadżykistanu, raczej z Afganistanu lub z Pakistanu - ocenia ekspert Tadżyckiego Stowarzyszenia Nauk Politycznych Abdugani Mamadazimo. To źle, zwiększy się bowiem międzynarodowy charakter ruchu i jeszcze bardziej wzrośnie zależność między sytuacją w tychże krajach a bezpieczeństwem Tadżykistanu, który coraz bardziej interesuje islamistów.
ICG ostrzega, że państwo to z miesiąca na miesiąc coraz bardziej staje się polem bitewnym dżihadu, islamistyczne strony internetowe przykładają coraz większą wagę do sytuacji w kraju. Grupy rebelianckie zaczynają stosować taktyki znane wśród innych organizacji tego typu.
Szukanie rozwiązań
Jakie jest wyjście z obecnej sytuacji? Eksperci ICG nie dają żadnych rozwiązań, ale sugerują, by władze w Duszanbe zniosły zakaz funkcjonowania umiarkowanych grup muzułmańskich, które wyrzekają się przemocy. To jednak może okazać się zbyt trudne do wykonania. Wymagałoby bowiem od prezydenta Rahmona podzielenia się władzą, a z tego nie byłby zadowolony żaden dyktator. Trudno będzie też ustabilizować dolinę Raszt, skoro przebiegają przez nią szlaki przemytnicze, na czym zarabiają i politycy, i wojskowi. Chaos im służy. Wprowadzenie rządów prawa zagrozi ich interesom.
Coś jednak trzeba zrobić, bo problemy w Tadżykistanie odbiją się na Stanach Zjednoczonych, NATO i Chinach. Upadek tego państwa nie pozostanie bez wpływu na sytuację w Kirgistanie i Uzbekistanie. Również Rosja, której zależy na destabilizacji regionu, bo w ten sposób może prowadzić politykę "dziel i rządź", w dłuższej perspektywie może mieć z tym problem - podobnie jak na Kaukazie. Na razie radykałowie islamscy koncentrują się na ISAF w Afganistanie, a także na zwalczaniu sił rządowych w Pakistanie. Gdy jednak zakończy się wojna nad Hindukuszem, mogą skierować się na północ.
Robert Czulda, "Polska Zbrojna"