Gdańskim listonoszom puściły nerwy
Z okazji Dnia Łącznościowca o świcie pod dyrekcją Poczty Polskiej w Gdańsku na Targu Rakowym wybuchały petardy, wyła syrena i skandował tłum. Nie była to jednak feta, a protest. Protest niezadowolonych listonoszy, którzy czują się oszukani przez władze przedsiębiorstwa.
21.10.2007 | aktual.: 21.10.2007 15:04
Oddajcie nasze pieniądze, dyrekcja do roboty za tysiąc złotych! - krzyczała czterdziestoosobowa grupa listonoszy.
Pracownicy protestowali, bo choć obiecano im po 105 zł brutto podwyżki, to - jak twierdzą - faktycznie mieli otrzymać jedynie po ok. 50-70 zł brutto. Wzrost płac wynikał z porozumienia, jakie w ubiegłym miesiącu zawarli z dyrekcją. Dzięki niemu nie doszło do strajku generalnego, planowanego na 24 września.
Zebrani pod siedzibą poczty chcieli porozmawiać z dyrektorem regionalnym PP. Jednak dyr. Maria Bałanda do nich nie wyszła, nie chciała też rozmawiać z mediami. Do protestujących oddelegowano jedynie dyrektora regionu gdyńskiego i rzecznika prasowego. Listonosze wręczyli im list protestacyjny.
Pocztowcy nie tylko przyszli walczyć o swoje wypłaty, ale też o jakość usług. Według nich, dyrekcja nie dopuszcza do zatrudniania nowych pracowników w dziale tzw. eksploatacji, tłumacząc to... przerostem zatrudnienia. To ma wpływ na opóźnienia w odbieraniu, sortowaniu i dostarczaniu przesyłek.
Przerost jest, ale na stanowiskach kierowniczych - mówi Jacek Drążek, listonosz. - U nas brakuje rąk do pracy. Ludzie odchodzą, bo wolą pracować w Biedronce niż na poczcie.
Najłatwiej jest się zwolnić i uciec. Nie zrobię tego, będę walczył o nasze prawa - mówi Bartosz Kantorczyk, listonosz. - Czy za 1100 zł na rękę można utrzymać rodzinę? To trzeba zmienić.
O tym, że źle się dzieje w Poczcie Polskiej, codziennie przekonują się klienci. Listy i rachunki często dochodzą do adresatów z dużym opóźnieniem.
Ludzie często nas za to winią. Nie chcemy wstydzić się za naszą firmę - dodaje Drążek.
Chodźcie z nami spojrzeć ludziom w oczy! - krzyczeli zebrani i wymachiwali flagą z logo PP.
Według Jacka Przyborskiego, rzecznika gdańskiej dyrekcji PP, braki kadrowe nie mają na opóźnienia wpływu. Problemem jest, że przesyłki trafiają opóźnione do rejonów pocztowych. A to wynika m.in. ze zmian organizacyjnych, jakie zachodzą w przedsiębiorstwie. Zmian, które mają - podobno - usprawnić działanie poczty.
Kiedyś nie było systemów informatycznych i ludzie dostawali listy na czas. Jak to możliwe, że teraz list z Krakowa do Gdańska idzie dwa tygodnie? - mówi jeden z protestujących.
Nie doczekawszy się na panią dyrektor , pocztowcy udali się do pracy - o 8 musieli wyruszyć w rejon. Demonstracja jednak okazała się skuteczna. Zaproponowano im spotkanie ze Stefanem Urbanowiczem, dyr. Oddziału Rejonowego Centrum Sieci Pocztowej w Gdańsku.
Rozdzwoniły się telefony i zaproszono naszych przedstawicieli na spotkanie - mówi Jacek Drążek. - Porozumieliśmy się w sprawie płac. Otrzymaliśmy też zapewnienie o odblokowaniu etatów.
Jak dowiedzieliśmy od dyrektora Urbanowicza dziennikarze "Dziennika Bałtyckiego", problem płacowy wynikał z niedomówienia. Prawdopodobnie poszło o przelicznik składowych podwyżki i o różnicę między brutto a netto.
Dlaczego musieliśmy wyjść na ulicę, aby ktoś zechciał z nami rozmawiać? - dodaje Drążek.
Wioletta Kakowska