"Gazeta Wyborcza": trudno wskazać nasz błąd
Zastępca redaktora naczelnego "Gazety
Wyborczej" Piotr Pacewicz uważa, że jest dosyć trudno znaleźć
jakiś konkretny błąd, który mogła popełnić "GW" w trakcie pracy
nad tekstem "Gang w Komendzie Głównej". Broni też decyzji redakcji
o ujawnieniu źródeł informacji.
W poniedziałek "GW" napisała o rzekomej współpracy pracowników KGP z gangsterami napadającymi na tiry. W piątek przeprosiła policję, komendanta głównego i opinię publiczną. Wyjaśniła, że "padła ofiarą umyślnej dezinformacji, którą prawdopodobnie zaplanował szef zarządu CBŚ w Olsztynie Jan Markowski". Gazeta ujawniła też, że informacje o aferze przekazał jej komendant wojewódzki policji w Łodzi Janusz Tkaczyk.
Odpowiadając na zarzut "sprzedania" informatorów (sformułowany przez byłego wiceministra SWiA Andrzeja Brachmańskiego), Pacewicz potwierdził, że ochrona źródeł, informatorów obowiązuje. Podkreślił jednak: Dlaczego ujawniamy te dwa źródła - tych dwóch panów? Dlatego, że oni nie byli informatorami, tylko dezinformatorami.
W związku tym, to nie jest tak, że ktoś nam coś w zaufaniu powiedział, co było, według niego, prawdą, a my w momencie, kiedy się to nie potwierdziło, ujawniamy jego nazwisko. To jest tak, że ten ktoś oszukał nas, a za naszym pośrednictwem opinię publiczną, dla jakichś celów, które dopiero trzeba wyjaśnić. W tym momencie ten ktoś przestaje być informatorem - ocenił Pacewicz.
Jak zaznaczył, ujawnienie nazwiska Tkaczyka, który był prawdopodobnie nieświadomy intencji Markowskiego, odbyło się w porozumieniu z komendantem łódzkiej policji.
Zapytany, jakie z tej sprawy płyną dla "Gazety" wnioski na przyszłość, odparł: Mamy oczywistego, dziennikarskiego moralnego kaca. Myślę, że w oczywisty sposób jest to jakaś przestroga - zaznaczył. Wydaje nam się, że takiej historii jeszcze nie było w ogóle w dziennikarstwie, nie tylko polskim, żeby ktoś zorganizował taką całą wielką operację po to, żeby wprowadzić w błąd gazetę; oczywiście zakładam, że to nie był główny motyw - powiedział.
Na pytanie, czy "Gazeta" opierała się tylko na jednym źródle informacji, którym był Tkaczyk, Pacewicz powiedział, że nie chce się w tej sprawie ostatecznie wypowiadać. Jak powiedział, poza informacjami od Tkaczyka były jeszcze dodatkowe "pętelki" informacyjne - dodatkowe potwierdzenia z prokuratury, że taka sprawa jest, które prawdopodobnie były jednak wynikiem nieporozumienia. Strasznie trudno było sobie wyobrazić, że po prostu ta historia może być nieprawdziwa - zaznaczył.
Pytany, czy w "Gazecie" będą z tej sprawy wynikały jakieś konsekwencje personalne, odparł: Na razie tego nie rozpatrujemy.