Gazem po wodór
Wysokie ceny ropy uwolnią nas od dyktatu OPEC i monstrualnych europejskich podatków paliwowych.
12.09.2005 | aktual.: 12.09.2005 10:37
Poparcie dla prezydenta USA George`a Busha spadło w ostatnich tygodniach poniżej 40 proc. i jest obecnie najniższe w historii. A to dlatego, że benzyna podrożała do rekordowych (w przeliczeniu) 2,4 zł za litr. Coraz wyższe ceny paliwa to w Ameryce powód niemalże do społecznego buntu. Gdyby podobnie reagowali Europejczycy, którzy płacą za benzynę dwukrotnie więcej niż Amerykanie, niemal na całym Starym Kontynencie musiałyby się odbywać przedterminowe wybory. - Niskie ceny paliwa to jeden z najważniejszych czynników, dzięki którym USA są o połowę bogatsze od Unii Europejskiej. Drożejąca benzyna sprawi, że wzrost PKB Stanów Zjednoczonych w IV kwartale będzie niższy o 0,4 punktu procentowego - w ten sposób Nariman Behravesh, główny ekonomista firmy konsultingowej Global Insight, tłumaczy wzrost społecznego niezadowolenia w USA. Ile w takim razie traci polska gospodarka, skoro cena litra benzyny sięga dziś u nas 4,4 zł, a kierowcy modlą się, aby znowu kosztowała 3,8 zł?
Kolejne polskie rządy, wzorując się na krajach Unii Europejskiej, wywindowały podatki nakładane na paliwo i kierowców do absurdalnie wysokiego poziomu. W latach 1998-2005 akcyza na paliwo w Polsce wzrosła o 89 proc. W Europie Zachodniej zmotoryzowany za wysokie ceny paliw otrzymuje przynajmniej przyzwoite drogi, w Polsce nie dostaje nic. Minister finansów w ubiegłym tygodniu łaskawie obniżył akcyzę o 25 gr na litrze; jednocześnie zapowiedział jednak, że w 2006 r. wzrośnie ona nawet o 39 gr.
Europejskie rządy do spółki z OPEC, kartelem kontrolującym podaż ropy (zrzesza kraje, w których znajdują się jej złoża), działają na własną niekorzyść. Rządy niebawem stracą możliwość łatwego łupienia swoich obywateli przez nałożenie na nich najłatwiejszego do ściągania haraczu - akcyzy paliwowej, OPEC nie będzie mógł równie łatwo łupić połowy świata, dyktując nieracjonalnie wysokie ceny ropy. Wysokie ceny paliw sprawiły bowiem, że z kopyta ruszyły prace nad nowymi napędami do aut. Coraz bardziej opłacalne staje się otrzymywanie syntetycznej benzyny z węgla kamiennego. Do prawdziwej rewolucji dojdzie jednak wówczas, gdy zmotoryzowani na masową skalę zaczną zasilać auta sprężonym gazem ziemnym (CNG) lub wodorem. Samochody na sprężony gaz ziemny i wodór będą bardzo tanie w eksploatacji: odpowiednik litra benzyny będzie kosztował od 1 zł do 2 zł. Eurosocjaliści nie będą wówczas w stanie opodatkować nowych paliw: zestaw do tankowania gazu ziemnego każdy będzie mógł mieć w domu, a stacje produkujące wodór będą
mogły powstać de facto w każdej przydrożnej stodole. Ta rewolucja właśnie się rozpoczęła. Najpierw czeka nas kilkunastoletnia era napędzania samochodów gazem CNG, a później - era wodoru.
Kran z benzyną
Przejechanie 1000 km autem napędzanym benzyną kosztuje przeciętnie 360 zł, LPG - 160 zł, a CNG - tylko 70 zł. Jedyną przeszkodą, która utrudnia jeżdżenie samochodem zasilanym CNG w Polsce, była dotychczas niewielka liczba stacji, gdzie można tankować samochód (zaledwie dziesięć). Ten problem rozwiązano w prosty sposób: po wypożyczeniu sprężarki CNG (w USA kosztuje to od 34 USD do 70 USD) można tankować w domu, płacąc za gaz jedną piątą ceny benzyny. Gaz używany do napędzania samochodu to ten sam gaz, którego miliony Polaków używają w kuchenkach gazowych oraz do ogrzewania domów. Każdy z nas może więc mieć domową stację paliw. Masowe przechodzenie na auta napędzane CNG doprowadzi polski budżet uzależniony od dochodów z akcyzy (stanowi ona 10 proc. wpływów) na skraj bankructwa. Natomiast próby nałożenia na gaz ziemny akcyzy podobnej do tej na benzynę skończyłyby się buntem społecznym, bo wówczas automatycznie rachunki milionów Polaków za korzystanie z gazu w kuchni czy za ogrzewanie domu wzrosłyby
kilkakrotnie.
Aleksander Piński
Jan Piński