G‑8 mniej ważna dla USA w świecie po 11 września
Decyzja prezydenta George'a W. Busha, aby skrócić o jeden dzień pobyt na szczycie G-8 w Evian i polecieć na Bliski Wschód pokazuje, jak bardzo w oczach Waszyngtonu zmienił się świat po atakach na USA 11 września 2001 roku. Dla Ameryki nie gospodarka jest teraz najważniejsza, lecz polityka. Co za tym idzie, maleje też znaczenie samej G-8.
02.06.2003 | aktual.: 02.06.2003 14:16
"Kryzysowi znaczenia G-8" jest poświęcona analiza eksperta amerykańskiego ośrodka badawczego Stratfor, George'a Friedmana.
Szczyty G-7 (od Evian, po dołączeniu Rosji, G-8) były do niedawna najważniejszym wydarzeniem dyplomatycznym roku. Przez ćwierć wieku przywódcy Siódemki zbierali się, aby decydować o głównych sprawach świata, przeważnie dotyczących gospodarki. Nic dziwnego, że w skład G-8 wchodzą również takie kraje jak Japonia i Kanada, potęgi gospodarcze, choć nie wojskowe.
Jak zauważa Friedman, dotychczas "prezydenci nie skracali pobytu na szczytach, aby zająć się innymi pilnymi sprawami - pilniejszych spraw nie było". Teraz są. Bush leci na szczyt amerykańsko-arabski w Szarm el-Szejk w Egipcie, skąd uda się do Jordanii na spotkanie z premierami Izraela i Autonomii Palestyńskiej rozmawiać o pokojowym uregulowaniu konfliktu bliskowschodniego. Potem poleci jeszcze do Kataru, dokąd Amerykanie przenoszą swoich żołnierzy z Arabii Saudyjskiej.
Nie wiadomo, czy skrócenie pobytu w Evian jest rozmyślnym prztyczkiem w nos Francji, gospodarza szczytu i głównego antagonisty USA w sporze o wojnę w Iraku, choć wydaje się, że spotkania na Bliskim Wschodzie Bush mógł przesunąć o dzień lub dwa. Jeśli jednak było to niezamierzone, jest jeszcze bardziej znamienne, bo pokazuje, jak bardzo oczywista stała się dla Busha zmiana priorytetów amerykańskich.
Po 11 września 2001 roku świat przestał być dla USA głównie miejscem wielkich możliwości gospodarczych. Teraz jest przede wszystkim światem niebezpieczeństw. "Źródłem niebezpieczeństwa jest świat islamu i niebezpieczeństwu temu trzeba się przeciwstawić militarnie" - uważa Friedman. "W opinii głównej potęgi świata Al-Kaida wysunęła islam przed gospodarkę" - dodał.
Dla G-8 jest to niepomyślne. Gospodarka światowa zwolniła tempo i szczyt powinien przedyskutować różne kwestie z tym związane, zwłaszcza słabość dolara, korzystną dla eksportu amerykańskiego, ale nie dla innych krajów. Jednak USA prowadzą własną politykę, nie przejmując się zbytnio jej skutkami dla gospodarki globalnej. Deficyt handlu i budżetu USA potęguje wojna, a wojna ma priorytet.
Poza tym okoliczność, że słaby dolar przysparza wielkich kłopotów gospodarce niemieckiej, jest dla administracji Busha jeszcze jednym sposobem ukarania Niemców za ich postawę wobec Iraku. Strajki nękające obecnie Francję są dla Waszyngtonu źródłem cichej satysfakcji.
Spotkania G-7 były naradami sojuszników. Teraz, zdaniem Friedmana, samo istnienie sojuszu znalazło się pod znakiem zapytania. "Europejczycy lubią mówić, że przyjaciele mogą się z sobą nie zgadzać, a mimo to pozostać przyjaciółmi. Waszyngton podchodzi do tego inaczej, uważa, że przyjaciele nie różnią się w sprawach zasadniczych" - powiedział.
"Francja, Niemcy i Rosja powinny były mimo swych wątpliwości poprzeć USA w wojnie w Iraku, bo chodziło o rzecz dla interesów Ameryki fundamentalną" - twierdzi ekspert ośrodka Stratfor. "Z punktu widzenia Waszyngtonu, skoro te kraje nie mogły automatycznie poprzeć USA w sprawie Iraku, to w jakiej innej zdołają to uczynić? Jeśli zaś nie ma spraw, w których poparcie jest automatyczne, to czy można mówić o istnieniu sojuszu?" - dodał.
Podejście do Rosji jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. Friedman przewiduje, że administracja USA będzie nadal dbać o dobre stosunki z Moskwą - z powodów geopolitycznych, a nie gospodarczych. USA i Rosję łączy chęć kontrolowania wydarzeń w świecie islamskim - coś, na czym innym krajom G-8 zbytnio nie zależy. "W stosunkach amerykańsko-rosyjskich nie ma nic automatycznego, ale jest przynajmniej wspólny nadrzędny interes" - wyjaśnił.