Fotograf sześciu papieży
51 lat pracy u boku papieży. Miliony wykonanych zdjęć. Arturo Mari – fotograf sześciu papieży przechodzi na emeryturę.
Światowe agencje oferowały mu miliony lirów za zdjęcia z zamachu na Jana Pawła II. Wszystkie otrzymały trzy fotografie za darmo. Astronomicznymi sumami kuszono go w czasie stanu wojennego po spotkaniu Papieża z Lechem Wałęsą w Tatrach. Kiedy nie wziął przyniesionej mu do biura walizki pełnej dolarów, usłyszał: Chyba zwariowałeś! Arturo Mari uważa, że żadne pieniądze nie są warte zaufania Ojca Świętego.
Pstrykałem zdjęcia jedno za drugim
Miłością do fotografii zaraził go ojciec. Kiedy Arturo miał 5 lat, po raz pierwszy pomagał mu w ciemni fotograficznej. Jeszcze jako dziecko skończył szkołę Pianciani dla fotoreporterów i operatorów telewizyjnych. Był bardzo pojętnym uczniem i zdobywał wiele wyróżnień. Nazywano go „cudownym dzieckiem”. O tym, że syn jednego ze stróżów Bazyliki św. Piotra ma szczególne powołanie do fotografii, dowiedział się książę Giuseppe dalla Torre di Sanguinetto, ówczesny dyrektor L’Osservatore Romano. – Zaprosił mnie na spotkanie i po krótkiej rozmowie powiedział: Jesteś jeszcze dzieckiem, mimo to zatrudnię cię – opowiada Arturo Mari. Pracę rozpoczął jako szesnastoletni chłopak, 9 marca 1956 r. pod kierunkiem Gino Mendico, portrecisty Piusa XII.
Kiedy pytam, ile zdjęć zrobił przez te lata, bezradnie rozkłada ręce i śmiejąc się, mówi: któż by to był w stanie policzyć. Pierwszym poważnym zadaniem było uwiecznienie ceremonii beatyfikacyjnej z udziałem Piusa XII. – Kiedy zobaczyłem, jak wnoszą papieża w tiarze na sedia gestatoria, emocje sięgnęły zenitu. Ale pstrykałem zdjęcia jedno za drugim.
Jego fotografie to historia papiestwa, a zarazem zachodzących zmian. Pontyfikat Jana XXIII i otwarcie Soboru Watykańskiego II. Pierwsze wizyty Papieża w więzieniu Regina Coeli, odwiedziny dziecięcego szpitala Bambino Ges i spotkania w parafiach. – Był to dla nas szok. W jednej chwili zmienił się także charakter naszej pracy. Ojciec Święty był wśród ludzi – opowiada Arturo Mari.
Potem przyszedł rok 1964 i pierwsza podróż papieża za granicę, do Ziemi Świętej. – Paweł VI był wielką osobowością, a zarazem człowiekiem dość zamkniętym. Odkrywałem, jak w mej pracy muszę „wejść w każdego papieża”, by potem dobrze go fotografować – opowiada papieski fotograf. Wspomina emocje, które towarzyszyły tej podróży i niezwykłe zdjęcia w miejscach świadczących o Jezusie. Opowiada też, że papież Roncalli postanowił kontrolować robione fotografie i krzyżykiem oznaczał próbki zdjęć, które mu się nie podobały. 33-dniowy pontyfikat Jana Pawła I papieski fotograf wspomina z perspektywy szczególnej fotografii. – Papież przechadzał się po ogrodach watykańskich. Uchwyciłem go, gdy zwrócony plecami do mnie oddalał się alejką wysadzaną sosnami. To było tuż po konklawe. Miesiąc później zmarł – mówi Arturo.
Arturo, przyjdź
Przez pół wieku nigdy nie był na zwolnieniu lekarskim. W ciemnym garniturze, pod krawatem utrwalał w obiektywie wszystkie papieskie audiencje, spotkania, pielgrzymki. Tylko raz nie zabrał aparatu na uroczystość w Bazylice św. Piotra. To było 28 kwietnia br., kiedy Benedykt XVI udzielał święceń kapłańskich. Wśród neoprezbiterów był jego syn Rugel Juan Carlos Mari, legionista Chrystusa. – Pamiętam, jak dowiedziałem się, że chce iść do seminarium. Jak co rano poszedłem do Watykanu. Po Mszy św. Jan Paweł II zobaczył mą strapioną minę i zapytał: Arturo, coś się stało? Powiedziałem, że martwię się, bo mój jedyny syn chce zostać księdzem. To wspaniale – odpowiedział Papież. Nie rozumiał, dlaczego się smucę. Rozmawialiśmy na ten temat kilkakrotnie. Dodało mi to otuchy – opowiada ze wzruszeniem. Z Janem Pawłem II łączyła ich niezwykła więź. Na sześć godzin przed śmiercią usłyszał od Papieża: „Arturo dziękuję”. – Tego nie można zapomnieć, tych słów i tego, że chciał mnie zobaczyć… – wyznaje. Rytm pracy papieskiego
fotografa wyznaczał napięty kalendarz Papieża. Pobudka o 5.15. O 6.20 wchodził do swego biura, przygotowywał aparaty i o 6.40 był już w papieskim apartamencie. Z przerwami towarzyszył Ojcu Świętemu aż do kolacji. – Nieraz bywało tak, że ledwo zdążyłem wrócić do domu i ściągnąć marynarkę, dzwonił telefon: Arturo, przyjdź – wspomina. Właściwie nie miał prywatnego życia. – Moja żona to święta kobieta. Która by to wytrzymała?– śmieje się.
Arturo jest jak syn
Kiedyś podczas obiadu, na którym był kard. Franciszek Macharski, Ojciec Święty, żartując, powiedział: „Najważniejszą osobą nie jest papież, ale Arturo!”. – Jan Paweł II lubił żartować. Pamiętam, jak w Saint Louis wszedłem do saloniku, w którym rozmawiał z prezydentem Clintonem. Papież spytał go, czy wie, kim jestem. Gdy ten, zdziwiony, odpowiedział, że nie wie, Jan Paweł II powiedział: To jest Arturo; jest dla mnie jak syn. Niewiele słów prawda? Ale stałem się całkiem maleńki… – opowiada fotograf.
– W 1982 r. ks. Stanisław zażartował: „Ojcze Święty, biedny Arturo uwiecznia na zdjęciach wszystkich, a jemu nikt nie robi zdjęć”. Jan Paweł II natychmiast chwycił moje ręce w swoje dłonie i ks. Dziwisz zrobił nam zdjęcie. Jest to moje najważniejsze zdjęcie z Papieżem – mówi Arturo Mari.
Gdy proszę, by spośród swoich zdjęć wybrał jedno najważniejsze, nie waha się ani chwili: ta z ostatniego Wielkiego Piątku, z krzyżem. – Zawsze mogłem swobodnie fotografować papieży – mówi Arturo. – Nikt mnie nigdy nie ograniczał. Zdarzały się fotografie robione przez łzy. W czasie jednej z pielgrzymek z Janem Pawłem II wszedłem do leprozorium. Już po chwili miałem ochotę stamtąd uciec, tak bardzo śmierdziały ciała trędowatych. A Ojciec Święty każdego z tych ludzi po kolei całował i przytulał. Płakałem i robiłem zdjęcia. Nieraz emocje czy wzruszenie brały górę, ale pstrykałem dalej, bo takie było moje zadanie i tego oczekiwał ode mnie Papież.
Trzydzieści tysięcy ujęć
Kilka lat po rozpoczęciu pracy Arturo oddał swe aparaty do przeglądu technicznego. Po jakimś czasie otrzymał telefon serwisu, że zepsuły się wewnętrzne liczniki. – Nikt nie mógł uwierzyć, że za jednym zamachem można było robić tyle zdjęć – śmieje się. Każda audiencja to co najmniej 3 tys. ujęć. Obecnie używa się aparatów cyfrowych, ale na początku trzeba było zmieniać klisze. Na szyi Arturo zawsze wisiały trzy aparaty, a zapasowy był w podręcznej torbie. – Kiedy Jan Paweł II po raz pierwszy jechał do Argentyny, wziąłem ze sobą 600 filmów – wspomina. – Szybko jednak prosiłem nuncjusza, by mi dokupił kolejnych 200. W praktyce oznaczało to 30 tys. ujęć, które trzeba było wywołać, wydrukować, wysłać do Rzymu.
Przyjaciele Arturo śmieją się, że jego zdjęciami można by kilkakrotnie opasać kulę ziemską. Są na nich także te ujęcia, których nigdy nie chciałby utrwalić. – Zdjęcia z zamachu na Jana Pawła II i jego pośmiertne fotografie. One kosztowały mnie najwięcej – mówi ze smutkiem.
Był członkiem papieskiej rodziny, w Watykanie stały przed nim otworem każde drzwi, mimo to przez te wszystkie lata pozostał skromnym człowiekiem. Często można go spotkać na modlitwie przy grobie Jana Pawła II. – Po ponad pół wieku ze spokojem odchodzę na emeryturę – mówi.
Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego