Fikcyjna weryfikacja
Szumnie zapowiadane czyszczenie Sojuszu Lewicy Demokratycznej z aferzystów to fikcja. Przechodzą oni weryfikację bez problemów - pisze dzisiejszy "Fakt".
Gdy w lipcu wybuchła afera starachowicka, wściekły szef SLD Leszek Miller ogłosił: pozbędziemy się nieuczciwych kolegów. "Jeżeli ktoś sądzi, iż słowa dotyczące wysokich wymagań stawianych członkom SLD zostały wypowiedziane na niby, to się myli" - zarzekał się wówczas premier, co przypomina dziennik.
Ale to on się grubo pomylił - zaznacza "Fakt". 26 października działacze SLD ze Starachowic uznali, że Henryk Długosz - jeden z głównych bohaterów afery w sprawie przecieku informacji o akcji policji przeciwko starachowickim samorządowcom - to dobry członek SLD. Dlaczego? Bo koledzy nie chcą wyrzucać z partii kolegów - odpowiada dzennik.
"Obawiam się, że wśród tych, którzy pozostaną, będą właśnie ci, których być nie powinno" - powiedział "Faktowi" jeden z baronów Sojuszu, dodając, że w kołach, które weryfikują, panuje zasada: nie wyciągać brudów. Rozmówca dziennika mówi wręcz, że oczyszczanie szeregów może być szansą na powrót do SLD najbardziej skompromitowanych. W mazowieckim Sojuszu nie brakuje - według niego - orędowników powrotu byłego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego.
Do tej pory pozytywnie zweryfikowano, między innymi, Ryszarda Nawrata, podejrzanego o związki z aferą w PZU Życie, Mirosława Czerniawskiego, który zostawił koledze swoją kartę do głosowania, aby ten zrobił z niej użytek, Jana Chałdaja, który za pomocą tej karty głosował, czy Jana Kisielińskiego - prasa nakryła go, że oprócz pensji w OPZZ bierze pieniądze z kopalni "Wesoła", mimo że pod ziemią był ostatnio kilkanaście lat temu.