Figura Marilynopodobna
Ogoliła głowę. Rzuciła wyzwanie publiczności. Dawniej prowokowała ją zmysłowością, teraz zaprzecza obrazowi seksownej blondynki, który towarzyszył jej przez lata. Przekracza granicę między młodością a dojrzałością. Katarzyna Figura dużo przeżyła i uważa, że jej się to opłaca - czytamy w tygodniku "Polityka".
01.02.2006 | aktual.: 01.02.2006 09:17
Stale żyje na powierzchni, ani przez chwilę w ciągu ostatnich dwudziestu lat nie kryła się przed oczami publiczności. Jak na scenie wywalała swoje emocje, gorzkie rozczarowania, zawiedzione ambicje, kobiece rozterki. Jedni powiadają, że w ten sposób budowała swój gwiazdorski wizerunek, inni, że taka właśnie jest: spontaniczna, cielesna, obecna.
Od premiery filmu „Pociąg do Hollywood” (Radosława Piwowarskiego)
w 1987 r., w którym zagrała Mariolę Wafelek, wiejską dziewczynę marzącą o wielkiej amerykańskiej karierze, zna ją cała Polska. Dwa lata wcześniej Figura otrzymała dyplom aktorski warszawskiej PWST. Piotr Cieślak, opiekun roku, polecił Figurę do roli w filmie: To dziewczyna-dynamit – miał powiedzieć do Piwowarskiego. Gdy zrobiono jej zdjęcia próbne, nikt nie miał wątpliwości. Idealna do tej roli, choć przecież warszawianka z Ochoty na pozór niewiele miała wspólnego z małomiasteczkową bohaterką. Łączyły je tylko te same marzenia.
Jak nigdy nic, jakby to była zwyczajna wyprawa, wybrała się w końcu do Hollywood. Tam nikt nie dopatrywał się w niej podobieństwa do Marilyn Monroe, tam była Polką, Słowianką, egzotyczną w tamtych czasach nowością towarzyską. Francuski reżyser pomógł w dostaniu się do znanej agencji aktorskiej William Morris. Posypały się zaproszenia na rauty, brunche, kolacje. Bankietowy Hollywood potrzebuje dopływu świeżej krwi. W dodatku ta Polka miała w sobie amerykańską potrzebę sukcesu. Była sexy.
We dnie samotność w Los Angeles doskwiera jak palący w stopy gorący piasek na plaży w Santa Monica. W chłodne kalifornijskie wieczory, gdy ulice ożywają rozrywkowym tłumem, człowiek bez zaproszenia czuje się jak szmata. Powoli przestawała być towarzyską atrakcją, spowszedniała. Coraz mniej telefonów, listów, nagrań na sekretarce. Wracała do Polski, żeby potem znów pojawiać się w Kalifornii, bo amerykański wirus wyjątkowo łatwo wnika w krew - pisze Krystyna Lubelska w tygodniku "Polityka".