Fatalne wieści dla Ukrainy? Waży się przyszłość wojny
Stało się to, co przez wiele miesięcy wisiało w powietrzu. Republikańska administracja Donalda Trumpa znów oficjalnie ograniczyła pomoc wojskową dla Ukrainy, argumentując to potrzebą "realokacji priorytetów strategicznych" w związku z sytuacją na Bliskim Wschodzie. Jak decyzja Waszyngtonu wpłynie na sytuację na froncie?
Choć nie padły jednoznaczne słowa o "porzuceniu Kijowa", skala zamrożenia transferów amunicji i uzbrojenia mówi sama za siebie. Dla ukraińskich żołnierzy na froncie to realny brak narzędzi do prowadzenia walki i obrony miast przed rosyjską ofensywą. Tą decyzją Trump wziął na siebie krew ofiar, które padną w wyniku rosyjskich ataków lotniczych.
Dotychczasowa pomoc USA miała nie tylko charakter symbolicznego wsparcia "dla demokracji", ale była kręgosłupem ukraińskiej zdolności do prowadzenia wojny manewrowej i powstrzymywania rosyjskiej przewagi ogniowej. Dane NATO i zachodnich think-tanków jasno pokazują, że Ukraina zużywała średnio 4 do 6 tysięcy pocisków artyleryjskich kalibru 155 mm dziennie – przy intensyfikacji walk ta liczba rosła do nawet 9 tys.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Schetyna ostro o "patrolach". "Próba wywołania zbiorowego szaleństwa"
Większość tej amunicji pochodziła ze Stanów Zjednoczonych lub z produkcji firm amerykańskich finansowanej przez Departament Obrony w ramach tzw. Ukraine Security Assistance Initiative (USAI). Jeśli chodzi o amunicję precyzyjną były takie miesiące, że z amerykańskich dostaw pochodziło 50 proc. użytych pocisków.
Podobnie wygląda sytuacja w przypadku obrony przeciwlotniczej. PAC-3 do systemów Patriot, AIM-120 i AIM-9X dla NASAMS tworzyły barierę, która pozwalała na przechwytywanie większości rakiet balistycznych i manewrujących lecących w stronę Kijowa, Dniepra czy Lwowa. Jak donosiło Defense Express, tylko w maju 2025 r. rosyjskie siły wystrzeliły ponad 250 rakiet i dronów w stronę ukraińskich celów cywilnych. Zestrzelenie ponad 80 proc. z nich było możliwe wyłącznie dzięki dostępowi do amerykańskich zapasów amunicji i systemów radarowych.
W czerwcu 2025 r. te zapasy zaczynają się kończyć. W najgorszym możliwym momencie, kiedy po przerwie Rosja wznowiła zmasowaną ofensywę powietrzną, wykorzystując "otwarte okna" po przesunięciu systemów obrony powietrznej z obwodu charkowskiego na zachód. Brak rakiet PAC-3 oznacza, że złożone ataki rakietowe, np. kombinacje Kindżałów z Iskanderami, mają znacznie większe szanse na skuteczne przełamanie obrony. Już teraz pojawiają się doniesienia o skutecznych uderzeniach na cele logistyczne w rejonie Krzywego Rogu i Dniepra.
Artyleria bez ognia, HIMARS bez rakiet
Równolegle Rosjanie zwiększyli presję na froncie lądowym, szczególnie w rejonie Torecka, Czasiw Jaru i na podejściach do Pokrowska. Bez stałych dostaw GMLRS i ATACMS do HIMARS-ów, Ukraińcy nie są w stanie eliminować rosyjskich punktów dowodzenia i składów amunicji na głębokości 30–80 km za linią frontu. Te uderzenia były kluczowe w osłabianiu rosyjskich natarć, dezorganizując ich logistykę i opóźniając przerzuty.
Obecnie HIMARS-y coraz częściej milczą, a konwencjonalna artyleria ma poważne problemy z wydolnością. Europejskie dostawy nie nadążają – produkcja w Niemczech, Czechach i Polsce przyspieszyła, ale jest nadal zbyt niska, by zaspokoić frontowe potrzeby. Nawet jeśli Rheinmetall i Nammo zwiększą moce w drugiej połowie 2025 r., na efekty trzeba będzie czekać miesiące.
W efekcie przewaga ogniowa Rosjan znów zaczyna być miażdżąca. Jak podaje ISW, w czerwcu stosunek wystrzelonych pocisków artyleryjskich na froncie wynosił średnio 5:1 na korzyść sił rosyjskich. Tam, gdzie w 2023 r. Ukraina była w stanie szybko zniszczyć rosyjskie baterie ogniem kontrbateryjnym, dziś często nie odpowiada wcale. Długofalowo prowadzi to do erozji pozycji obronnych i wzrostu strat osobowych – zwłaszcza w oddziałach zmuszonych do utrzymywania pozycji pod ciągłym ogniem.
Czy Europa zdoła wypełnić lukę?
Jak wspominaliśmy w poprzednich analizach, Europa nie ma obecnie wystarczającej infrastruktury, by w pełni przejąć ciężar amerykańskiego wsparcia. Niemcy i Francja deklarują chęć zwiększenia pomocy. Berlin właśnie zapowiedział kolejny pakiet systemów IRIS-T i amunicji 155 mm, a Paryż zaproponował użycie rakiet SCALP na większą skalę.
Ale nawet przy dobrej woli nie da się w kilka tygodni wyprodukować tysięcy precyzyjnych pocisków czy zamknąć dziury po HIMARS-ach i Patriotach. Wielka Brytania, Dania i Polska naciskają na stworzenie "koalicji artyleryjskiej", ale to wciąż rozwiązanie przyszłościowe.
Z kolei kraje spoza UE, jak Korea Południowa czy Japonia, są związane ograniczeniami eksportowymi, choć już pojawiają się sygnały o możliwych dostawach "przez pośredników". Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że najbliższe tygodnie i miesiące Ukraina spędzi z ograniczonym dostępem do kluczowych systemów broni i amunicji.
W kontekście intensyfikacji działań ofensywnych Rosji oraz pogarszającej się sytuacji energetycznej i cywilnej, zwłaszcza po atakach na infrastrukturę przesyłową, może to mieć dramatyczne konsekwencje dla zdolności Ukrainy do dalszej obrony.
Decyzja USA o ograniczeniu pomocy, choć politycznie zrozumiała z punktu widzenia administracji skupionej na Izraelu i własnych wyborach, ma bardzo konkretne skutki na Ukrainie. Rosyjskie rakiety trafiają częściej, a ukraińscy żołnierze coraz częściej zmuszeni są walczyć w warunkach nieprzygotowanych pozycji i bez wsparcia ogniowego. Europa może pomóc, ale bez Ameryki nie ugasi pożaru. I jeśli coś się nie zmieni, to być może już za kilka miesięcy nie będzie chodziło o odbicie terytoriów, ale o obronę samego istnienia państwa ukraińskiego.
Tymczasem Trump wciąż mówi o tym, że chce uniknąć ofiar i powinien zapanować pokój.
Iskrą nadziei dla Kijowa jest ostatnia rozmowa prezydenta USA z Putinem, po której przyznał, że nie wierzy w dobre intencje dyktatora, "który chce zabijać ludzi". Po niej w piątek doszło do rozmów z Kijowem. Prezydent Ukrainy ogłosił, że w przeprowadzonej "bardzo ważnej" rozmowie telefonicznej ustalono spotkanie zespołów obu krajów oraz wzmocnienie ukraińskiej obrony powietrznej.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski