ŚwiatFałszywy zakonnik z bagnetem czekał na Jana Pawła II

Fałszywy zakonnik z bagnetem czekał na Jana Pawła II

Najbardziej niebezpiecznie było, gdy Jan Paweł II podchodził do wiernych i podawał im ręce; w takich sytuacjach szanse na zapobiegnięcie zamachowi były znikome. Papieża nie dało się jednak przekonać, by tego nie robił - wspomina b. policjant Stefan Dziewulski.

28.04.2011 | aktual.: 28.04.2011 07:59

Dziewulski brał udział w zabezpieczeniu większości z pielgrzymek Jana Pawła II do Polski. Jak zaznacza, najlepiej pamięta jednak dwie - pierwszą w 1979 r. i przedostatnią z 1999 r.

- Podczas pierwszej zaczynałem pracę w milicji. Zostałem skierowany do zabezpieczenia ulicy Świętojańskiej, którą Ojciec Święty jechał do Archikatedry Św. Jana Chrzciciela (w Warszawie - PAP). W 1999 r. byłem naczelnikiem Stołecznego Stanowiska Kierowania i szefem sztabu odpowiedzialnego za przygotowanie i zabezpieczenie wizyty papieża w Warszawie - podkreślił.

Jak dodał, do obu pielgrzymek, mimo dzielących je 20 lat i ogromnych zmian ustrojowych, służby przygotowywały się z dużym wyprzedzeniem.

- Wszystkim, w policji i innych służbach, od samej góry do samego dołu, zależało, aby papieżowi nic się nie stało, by wszyscy zgromadzeni czuli się bezpiecznie. Różnica była przede wszystkim w postrzeganiu sytuacji. W 1979 r. służby wszędzie widziały wrogów, wszędzie dopatrywały się zagrożeń. Wszyscy wychodziliśmy z założenia, że albo zrobimy to sami, nie licząc za bardzo na wsparcie kogokolwiek, albo będzie źle. W 1999 r. było zupełnie inaczej. To, co należało do nas, do policji, oczywiście musiało być zrobione, ale teraz mieliśmy świadomość, że wszyscy nam pomagają - powiedział Dziewulski.

Jak powiedział, przygotowania do pielgrzymki papieskiej z 1999 r. rozpoczęły się z ponad rocznym wyprzedzeniem. - Od września 1998 r. prace były bardziej konkretne, zaawansowane, ale nadal wariantowe, bo do końca nie było wiadomo, jak pielgrzymka będzie przebiegać. W marcu 1999 r. byliśmy już w zasadzie gotowi. Trwały ostatnie prace nad przygotowaniem miejsc lądowania helikoptera, tras przejazdu. Analizowaliśmy, czy siły kierowane do pilotażu, do zabezpieczenia tras są wystarczające. Uszczegóławialiśmy kwestie tras zapasowych, ratunkowych - dodał.

Przyznał, że zarówno podczas pierwszej jak i przedostatniej wizyty papieża w Polsce doszło do sytuacji, których nikt się nie spodziewał. Jedną z nich - jak wspominał - było zatrzymanie w 1979 r., na bramce kontrolnej przy ulicy Świętojańskiej fałszywego zakonnika.

- Jeden z duchownych, który uczestniczył w zabezpieczeniu i był przy bramce kontrolnej razem z mundurowymi poinformował, że widzi zakonnika, który ma odwrotnie zapięte guziki przy habicie. (...) Później dowiedziałem się od kolegów, że ten człowiek - jak się okazało chory psychicznie - był przebrany za zakonnika i miał przy sobie bagnet - zaznaczył Dziewulski.

"Kryzysowe" sytuacje były także podczas przedostatniej pielgrzymki, choć miały inny charakter. - 12 czerwca papież leciał do Sandomierza. Wtedy dotarł do nas sygnał, że potknął się w łazience, uderzył w głowę i ma rozcięte czoło. To był trudny moment. Wiedzieliśmy, że czekają na niego tysiące ludzi. Oficerowie BOR i osobisty lekarz Ojca Świętego namawiali, by kolumna pojechała na lotnisko - tak by nie wzbudzać sensacji - a samochód z papieżem do szpitala na ul. Wołoską. Papież miał jednak ostatnie słowo. Powiedział, "że nie godzi się na to", bo zbyt dużo ludzi na niego czeka - dodał.

Były szef stołecznego sztabu pamięta dobrze ostatni dzień tamtej wizyty. - Ojciec Święty miał lecieć helikopterem do Łowicza. O drugiej w nocy obudził mnie dyżurny sztabu. Zadzwonił z informacją, że pogoda jest "nielotna" i "papież pojedzie na kołach". Każdy sztabowiec jest przygotowany na różne rozwiązania, my też byliśmy przygotowani, ale powiedzmy - szczątkowo. Dzień wcześniej nie było żadnych problemów z pogodą, z zachmurzeniem, nic nie wskazywało, że to się zmieni - powiedział Dziewulski.

Jak dodał, trasa do Łowicza traktowana była jako trasa zapasowa, a to oznaczało, że sprawdzono ją pobieżnie.

- Trasę przejazdu trzeba było bardzo dokładnie sprawdzić, uruchamiając maksymalną liczbę osób. Trzeba było obudzić tych funkcjonariuszy, którzy zeszli ze służby, i rozstawić ich na trasie, tak by mieli ze sobą kontakt wzrokowy. Na każdej kładce nad ulicą powinno być dwóch, trzech policjantów. Największym problemem było jednak zabezpieczenie skrzyżowań. Normalnie z jednej i drugiej strony powinien stać radiowóz i policjanci powinni zamykać ruch, tak by kolumna mogła bezkolizyjnie przejechać. Ale my zostaliśmy sami, bo siły przydzielone z kraju, odjechały - powiedział.

Problem rozwiązał naczelnik ruchu drogowego KSP. - Zdecydował, że przejazd będzie zabezpieczany dynamicznie przez policjantów Ruchu Drogowego na motocyklach. Udało się. Część z nich jechała w tzw. MAH-u (motocyklowa asysta honorowa przysługująca głowie państwa - PAP). Kilkudziesięciu zostało rozstawionych jako zabezpieczenie skrzyżowań wzdłuż planowanej trasy przejazdu. W momencie, gdy kolumna przejechała, policjanci błyskawicznie przemieszczali się na kolejne skrzyżowanie. I tak rotacyjnie, aż do Łowicza - wspominał Dziewulski. - Jak już dostałem informację, że papież jest na miejscu, poczułem ulgę - dodał.

Jak dodał, zdarzały się też bardziej prozaiczne problemy. - Pamiętam, jak kończyły się prace przy budowie ołtarza na Placu Piłsudskiego. Był strojony specjalnym materiałem. Przyjechali strażacy i powiedzieli, że ten materiał nie może być użyty, bo jest zbyt łatwopalny. Awantura była ogromna, ale musiał zostać wymieniony - dodał.

Zaznaczył, że nad pracami przy ołtarzu cały czas czuwali m.in. policyjni pirotechnicy. - Sprawdzali każdą deskę. Rejon wokół był zabezpieczony przed dostępem osób postronnych i nikt, poza ściśle określoną grupą, nie mógł tam wchodzić - mówił Dziewulski.

Jak podkreślił, nie było żadnych niepokojących sygnałów dotyczących ewentualnych zamachów.

- Bardziej koncentrowaliśmy się nad tym, aby nie doszło do sytuacji, że ktoś zafascynowany bliskością Ojca Świętego podbiegnie, by np. ucałować jego sutannę. Baliśmy się, że ileś osób będzie chciało podbiec do papieża i np. dotknąć go - mówił. - Z drugiej strony, na papieża nie było mocnych. Gdy chciał, podchodził i podawał ludziom rękę. Wtedy wszyscy wariowali. Nie dało się go przekonać - wspominał.

Dziewulski zaznaczył, że spotkanie z Ojcem Świętym było niezwykłym przeżyciem. - Tworzył wokół siebie aurę dobra i zrozumienia. Przed wyjazdem papieża do Łowicza dostałem informacje, że chce zobaczyć osoby odpowiedzialne za służby. Założyłem mundur, dociągnąłem krawat. Było nas kilkunastu z różnych formacji. Podał mi rękę, przekazał różaniec na pamiątkę wizyty i zapytał "czy w czasie jego pobytu w Warszawie było bezpiecznie". Każdemu zadawał pytanie związane z jego pracą. Powiedziałem, że z tego co mi wiadomo, żadnych poważniejszych wydarzeń nie odnotowaliśmy. Ot taka chwila. I już, i pojechał - mówił. - Na pamiątkę zostało mi zdjęcie z Ojcem Świętym, które wisi u mojej mamy - dodał.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (47)