Fala demonstracji w Chinach przeciwko Japończykom
Tysiące ludzi wyszły na ulice wielu chińskich miast w proteście przeciwko Japończykom. Bezpośrednią przyczyną demonstracji było przybycie grupy japońskich nacjonalistów na wyspy, które są przedmiotem sporu terytorialnego pomiędzy oboma krajami.
19.08.2012 | aktual.: 19.08.2012 20:56
Największe demonstracje miały miejsce w miastach Chengdu i Shenzhen, gdzie wzięły w nich udział dziesiątki tysięcy osób. Rozwścieczony tłum wznosił antyjapońskie okrzyki, wywracał samochody japońskich marek, rozbijał szyby w japońskich sklepach i restauracjach. Protestujący nieśli transparenty z hasłami: "Japońskie diabły, won z wysp Diaoyu!", czy "Uwaga na japoński militaryzm!".
Ludzie wyszli na ulice również w Pekinie, Kantonie, Szanghaju, Shenyangu, Harbinie, Qingdao i innych chińskich miastach. Około 500 osób demonstrowało przed japońskim konsulatem w Hongkongu. W niektórych miejscach antyjapońskie protesty trwały już od kilku dni, ale w niedzielę znacznie przybrały na sile. Wszędzie demonstracjom towarzyszyła policja, która pilnowała porządku. Według agencji Xinhua we wszystkich miastach protesty przebiegły pokojowo. Poza zniszczonymi samochodami i szybami, nie ma doniesień na temat innych szkód.
Przyczyną nasilenia protestów w Chinach było przypłynięcie japońskich nacjonalistów na jedną z wysp bezludnego archipelagu na Morzu Wschodniochińskim. Sporne wyspy administrowane są przez Japończyków, którzy nazywają je Senkaku. Roszczą sobie do nich prawa również Chiny, stosujące wobec nich nazwę Diaoyu, oraz Tajwan, który używa nazwy Tiaoyutai. Wyspy znajdują się w pobliżu bogatych łowisk i prawdopodobnie dużych złóż ropy naftowej i gazu.
W ostatnim czasie konflikt terytorialny bardzo się zaognił. Kilka dni temu na wyspach wylądowała grupa prochińskich aktywistów i dziennikarzy z Hongkongu, którzy na jednej z nich umieścili chińską flagę. Aresztowała ich japońska policja, a w piątek władze w Tokio deportowały ich z powrotem do Hongkongu, co dodatkowo pogorszyło napięte stosunki między krajami.
Przybycie Chińczyków rozwścieczyło japońskich nacjonalistów, którzy zdecydowali się kontratakować. Na Senkaku wysłali w niedzielę flotyllę 20 statków, z których na ląd zeszło kilka osób. - Chcemy wysłać Chinom silny sygnał - mówił uczestnik akcji i jednocześnie tokijski radny Eiji Kosaka.
W reakcji, chińskie władze wystosowały "silny protest" do ambasady japońskiej w Pekinie. "Japońscy prawicowcy pogwałcili suwerenność terytorialną Chin" - napisał rzecznik chińskiej dyplomacji Qin Gang na stronie internetowej MSZ.
Przeciwko lądowaniu Japończyków na wyspach zaprotestowały również władze Tajwanu. Pełniący funkcję japońskiego ambasadora w Tajpej Sumio Tarui został wezwany na rozmowę do tajwańskiego MSZ, gdzie usłyszał od jego szefa Yanga Jintiana, że "prowokacyjne działania" japońskich nacjonalistów dramatycznie zaostrzyły spór na morzu.
Sentyment antyjapoński jest w Chinach bardzo silny od czasu drugiej wojny światowej. Japończycy zaatakowali wtedy Chiny i przez długi czas okupowali ich terytorium, dopuszczając się przy tym okrucieństw, takich jak masakra co najmniej 200 tys. cywilów w południowochińskim mieście Nankin czy eksperymenty na ludziach wykonywane w słynnej Jednostce 731.