Eurokita
Rok 2003 mógł upłynąć w Polsce pod znakiem Lwa, ale - na szczęście - upłynął pod znakiem Rokity; rok 2003 mógł być Austerlitz dla grupy trzymającej władzę, a był dla niej Waterloo. W roku 2003 nie udało się narzucić Polsce lex Sobotki, wedle którego mafia starachowicka nie tylko nie byłaby ścigana, ale nawet nie straciłaby "zdolności honorowej" w rozumieniu kodeksu Boziewicza; w roku Rokity obowiązywało może jeszcze nie dura lex, lecz jednak lex. Rok 2003 mógł być rokiem traktatu konstytucyjnego, czyli Europy niemiecko-francuskiego dyktatu, a był rokiem Nicei, czyli Europy równych.
05.01.2004 07:27
Jan Maria Rokita miał znaczący wpływ na to, co działo się we wszystkich tych dziedzinach. Dlatego redakcja tygodnika "Wprost" przyznała mu tytuł Człowiek Roku 2003.
Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor" - mówił Józef Beck. Słowa ministra spraw zagranicznych II RP, wypowiedziane w Sejmie 5 maja 1939 r., Jan Rokita uważa za swoje polityczne i życiowe motto. - Jest coś, czego w polityce sprzedać nie wolno, bo nie ma ceny. Tą rzeczą jest honor - parafrazuje Becka Rokita. - Jestem słoniem: ospałym, ciężkim, spokojnym, ale gdy się już rozpędzę, to pędzę tak, że bardzo trudno się zatrzymać - mówi o sobie. Uważa, że polityk powinien być przyzwoitym i skutecznym człowiekiem, mimo że często działa w otoczeniu ludzi mało przyzwoitych i mało skutecznych. Rokita nie jest ani premierem, ani ministrem, nie jest nawet szefem partii, a mimo to nie ma w Polsce polityka, który w 2003 r. wywarłby na naszą rzeczywistość większy wpływ niż on. Rokita wzmocnił nawet rząd Leszka Millera - pod jego hasłem: "Nicea albo śmierć" Platforma Obywatelska wraz z Prawem i Sprawiedliwością wsparły Millera i Cimoszewicza w twardej obronie
traktatu z Nicei, co poprawiło wizerunek rządu, a pośrednio wzmocniło poczucie wspólnoty interesu narodowego.
Liberalny konserwatysta
- Byłem wychowywany przez matkę i jej pięć sióstr, które mieszkały w promieniu stu metrów od siebie w centrum Krakowa. To były bardzo kulturalne, starannie wykształcone panie, których świat zniknął bezpowrotnie we wrześniu 1939 r. Jeszcze wiele lat po wojnie żyły przeszłością i wierzyły, że koszmar komunizmu lat 40. i 50. pryśnie jak mydlana bańka - wspomina Rokita. Mama i ciotki wpajały mu, że jako Polak musi się zachowywać porządnie i dzielnie, bo tak zachowaliby się przodkowie, którzy walczyli na wojnie w roku 1920 czy 1939.
Przyszły premier
Na początku roku 2003 Rokita był pomijany w rankingach, bo poparcie dla niego nie przekraczało 10 proc. Pod koniec 2003 r. był już drugim pod względem poparcia politykiem w kraju (zaufanie do niego deklarowało 41-46 proc. ankietowanych) - po Aleksandrze Kwaśniewskim. Kiedy zaczynał pracę w komisji śledczej, Platformę Obywatelską popierało 10 proc. obywateli, dziś popiera ją 26 proc. Już od kilku miesięcy partia wyprzedza w rankingach SLD.
Jan Rokita nie ukrywa, że chce zostać premierem. Właśnie premierem, a nie prezydentem, bo uważa, że prezydent nie ma w Polsce realnej władzy. - Do polityki nie idzie się dla pieniędzy czy wystąpień w telewizyjnym okienku, ale po to, by realnie rządzić krajem. Każdy inny motyw jest zły i deprawujący. Już w 1989 r. mówiłem, że idę do polityki, by rządzić. Chcę być premierem nie dla ambicji, lecz dlatego że byłbym dobrym premierem - twierdzi Rokita.
Rokita polityk narodził się 23 września 1980 r. w Collegium Broscainum Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie wtedy ukonstytuowało się Niezależne Zrzeszenie Studentów. Tego dnia poznał wielu ludzi, z którymi potem ściśle współpracował. Prym wiedli wśród nich działacze Studenckiego Komitetu Solidarności - Bronisław Wildstein i Bogusław Sonik. Rokita stał się szerzej znany jako jeden z autorów statutu NZS. Wkrótce został przewodniczącym NZS na Uniwersytecie Jagiellońskim. - 13 grudnia 1981 r. Janek był na liście osób przeznaczonych do internowania, ale w ostatniej chwili udało mu się uniknąć pierwszego aresztowania. Ostrzegła go moja siostra Dobrosława, która była świadkiem mojego aresztowania o północy z 12 na 13 grudnia - wspomina Konstanty Miodowicz, poseł PO i jeden z najbliższych przyjaciół Rokity. Przez kilka tygodni Rokita się ukrywał. Kilkakrotnie uniknął aresztowania (raz przebrany za kobietę), ale w lutym 1982 r. wpadł i trafił do aresztu w Załężu. Rokicie udało się wygrać pierwszy w PRL proces z
bezpieką. - Złapał ich na tym, że zatrzymali go kilka godzin dłużej niż określone w kodeksie 48 godzin. I że bezprawnie, siłą zdjęli odciski palców - wspominają przyjaciele Zbigniew Fijak i Wojciech Modelski.
Obrońca prawa
Tworzenie prawa w Sejmie będzie się dzielić na okres przed Rokitą i po Rokicie - żartują koledzy z klubu PO. Ale nie jest to tylko żart! Po tym jak w 2003 r. Rokita udowodnił manipulacje przy ustawie o radiofonii i telewizji, pisanie ustaw na zamówienie będzie co najmniej trudniejsze niż dotychczas. Pracując w komisji śledczej w sprawie Rywina, Rokita przywrócił wielu rodakom poczucie sensu walki o państwo prawa. Czy sprawa Romana Kluski zakończyłaby się umorzeniem postępowania prokuratorskiego, gdyby m.in. nie to, że Rokita obnażył nieudolność i dyspozycyjność warszawskiej prokuratury apelacyjnej w sprawie Rywina, szczególnie prokuratora Zygmunta Kapusty?
Walczący z sitwami
W Sejmie można usłyszeć, że Rokita to polski odpowiednik takich osobistości jak sędzia Giovanni Falcone we Włoszech (wydał walkę skorumpowanej klasie politycznej), Baltasar Garzón w Hiszpanii czy David Blunkett w Wielkiej Brytanii. W przeciwieństwie do nich Rokita jako polityk prawicowy uważa, że zło nie tkwi w ludziach, lecz w systemie, który pozwala sitwom funkcjonować, a tym systemem jest przede wszystkim socjalizm. - Mam antykomunistyczny pogląd na świat, co oznacza, iż uważam, że komunizm czy socjalizm uczyniły szkody, za które ciągle przychodzi nam płacić. Jedną z tych szkód jest demoralizacja życia publicznego - podkreśla Rokita. W ocenie socjalizmu zgadza się z jednym ze swoich duchowych patronów - Mirosławem Dzielskim, założycielem Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego, który twierdził, że "socjalizm to nienawiść przebrana w szaty miłości i wierząca na dodatek szczerze, że jest miłością".
Krakowski jak smok wawelski
Znajomi i przyjaciele Rokity określają go krótko: "Krakowski prawie jak smok wawelski". Krakowskość to przede wszystkim docenienie mieszczańskich cnót: pracowitości, oszczędności, solidności. Kwintesencją krakowskości była jego matka Adela, która sama wychowywała syna od urodzenia. Ojciec odszedł, zanim Jan Rokita się urodził. Kilka lat temu spotkał się z nim w Stanach Zjednoczonych, gdzie ojciec mieszka. Na tym kontakty się skończyły. Przyjaciele twierdzą, że ogromny wpływ matki miał też złe strony - Rokita ma bowiem wiele cech typowego maminsynka. Jarosław Guzy, pierwszy przewodniczący NSZ (Rokita był wtedy, w latach 1980-1981, szefem tej organizacji na UJ), wspomina, że nawet w czasie strajków studenckich Jan wymykał się do mamy na domowy obiadek, że wolał spędzać noce we własnym łóżku, a nie - jak inni - na styropianie czy tekturze na uczelni.
Mąż Nelly
Koledzy z liceum i z czasów studiów pamiętają, że do kobiet Rokita odnosił się zawsze z pewnym dystansem, choć nie był nieśmiały. Być może dlatego, że wychowywał się w otoczeniu kobiet. Rzadko mówi o swojej pierwszej żonie Katarzynie Zimmerer, córce pisarki Joanny Olczak-Ronikier. Drugą żonę, Nelly, Niemkę nadwołżańską, poznał, gdy przyjechała do Krakowa studiować slawistykę. - Byłam zafascynowana Polską, szukałam kontaktu z młodymi intelektualistami z opozycji i tak trafiłam na zamknięte spotkanie na krakowskich Plantach, gdzie poznałam Jasia. To była miłość od pierwszego wejrzenia - wspomina Nelly Rokita. Pobrali się osiem lat po spotkaniu na Plantach. Dziś życie Nelly, Jana i Katarzyny, piętnastoletniej córki, uczennicy francuskiego liceum, toczy się w trójkącie Warszawa - Kraków - Hamburg. W Hamburgu mieszkają schorowani rodzice Nelly, Kraków jest dla rodziny Rokitów miejscem sentymentalnym, a Warszawa miejscem pracy. - Kiedyś mieszkałem w hotelu poselskim, ale w 1993 r., gdy zwyczajem stało się, że
pijani posłowie PSL kładli się pokotem na korytarzach, a prostytutki uciekały oknami, nie dało się tam wytrzymać - wspomina Jan Rokita. Teraz mieszka z rodziną w wynajętym domu na Saskiej Kępie.
Wojciech Sumliński
Współpraca: Cezary Gmyz