Euroarmia - marzenie szczytne, ale mało realne
Francja, sprawująca obecnie prezydencję w Unii Europejskiej, chce przeforsować projekt budowy unijnych sił zbrojnych, 60-tysięcznej armii zdolnej do szybkiego - w ciągu dwóch miesięcy - reagowania na różne zagrożenia. To odnowienie dawnych marzeń Unii Europejskiej, dawnej, niezrealizowanej idei korpusu europejskiego o podobnej liczebności i gotowości. Marzenia szczytne, ale - chyba jednak tak jak poprzednie - mało realne.
Szczególnie mało zasadne, niejako na wyrost, jest nazywanie tych sił Euroarmią, jeśli chcemy posługiwać się tym terminem w jego precyzyjnym znaczeniu. Euroarmia mogłaby powstać dopiero wtedy, gdyby Unia Europejska stała się jednolitym podmiotem politycznym, czymś w rodzaju Stanów Zjednoczonych Europy. Na to, jak wiemy, nie zanosi się w jakiejś racjonalnej perspektywie. Nie widać dzisiaj w Europie chętnych do zrzeczenia się państwowości na rzecz politycznej wspólnotowości. Myślę, że co najmniej jeszcze przez pokolenie będziemy mieli z pewnością do czynienie jedynie z Unią Europejską jako organizacją państw, która akurat w dziedzinie bezpieczeństwa i obronności podejmuje decyzje na zasadzie konsensusu, a więc tak samo jak NATO. Będzie tak także nawet po ewentualnym przyjęciu Traktatu Lizbońskiego. Dlatego, podobnie jak w NATO, można mówić o siłach narodowych przeznaczanych do wydzielenia do dyspozycji Unii Europejskiej na czas operacji, ale nie o wspólnych siłach Unii Europejskiej, czyli Euroarmii.
Warto wskazać też na pewne ryzyko związane z realizacją tego planu, ryzyko zderzenia z misją i zadaniami NATO. Byłoby to ryzyko realne szczególnie wtedy, gdyby siły Unii Europejskiej budowane były w opozycji do NATO, a nawet równolegle do NATO bez uprzedniego ustanowienia mechanizmów współdziałania tych dwóch organizacji w dziedzinie bezpieczeństwa. Taka potrzeba jest bardzo pilna, odpowiednie reguły współpracy powinny być ustalone w pierwszej kolejności, zanim zacznie się rozbudowywać struktury wojskowe Unii Europejskiej.
Biorąc to pod uwagę, proponuję od pewnego czasu ideę ustanowienia tzw. euroatlantyckiego tandemu bezpieczeństwa NATO – UE (szerzej pisałem o tym w komentarzu Wirtualnej Polski „Europa potrzebuje tandemu NATO-UE” z 23.09.br.), w którym obowiązywałyby strategiczne zasady wzajemnego komplementarnego uzupełniania się tych dwóch organizacji. Dopóki takie reguły nie zostaną ustanowione, dopóty NATO będzie z podejrzliwością patrzeć na rozbudowę siły wojskowej Unii Europejskiej i traktować je bardziej jako konkurencję i wyzwanie, niż jako uzupełniającego partnera. A to będzie raczej w większym stopniu rodziło ryzyko dla bezpieczeństwa europejskiego, niż przydawało mu dodatkowej pewności.
W ramach wzmacniania sił wojskowych Francja chciałaby także uruchomić poważne programy zbrojeniowe, zapewnić lepszą wymianę danych wywiadowczych, rozwinąć ideę grup bojowych. Najłatwiej zrealizować będzie można z pewnością przedsięwzięcia o charakterze organizacyjnym. Zresztą np. już teraz najbardziej zaawansowany koncepcyjnie i realizacyjnie jest program tworzenia grup bojowych. Ale poważne wątpliwości mogą budzić zadania wymagające dodatkowych nakładów finansowych. Nie widać dzisiaj za bardzo państw, które chciałyby zaoferować takie wzmożone wysiłki finansowe na rzecz obronności Unii Europejskiej. To chyba należałoby odłożyć na półkę z napisem „marzenia”.
Przy czym nie idzie tu o brak możliwości ekonomicznych Europy. Raczej wiąże się to z brakiem woli politycznej państw europejskich do zwiększania swych wysiłków obronnych, tym bardziej w sytuacji, w której potrzeby obronne może zaspokajać w wystarczającym stopniu NATO. Gdyby NATO jakoś dramatycznie osłabło, zaczęło tracić swą wiarygodność obronną, wtedy rozbudowa potencjału obronnego Unii Europejskiej zyskałaby z pewnością zupełnie inny wymiar i poważne wsparcie swych członków.
Warto jednak zauważyć, że czynnikiem sprzyjającym realizacji planów francuskich może być nawrót zimnowojennej atmosfery po wojnie rosyjsko-gruzińskiej, która pokazała, że twarde, militarne zagrożenia w Europie znów okazują się całkiem wyrazistą realnością, są bliższe dzisiaj, niż były 5 lub 10 lat temu. Dlatego być może przynajmniej część z obecnych planów uda się zrealizować, a nie pozostaną one na papierze, jak było z poprzednimi celami.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski