Ekspert o zestrzeleniu samolotu: zrobił to ktoś, kto nie ma kontroli nad obszarem
- To, do czego doszło na Ukrainie wygląda na barbarzyństwo. Myślę, że teraz Unia Europejska, NATO i społeczność międzynarodowa spojrzy na ten konflikt z innej strony i zaczną się polityczne reperkusje - mówił o katastrofie malezyjskiego boeinga na Ukrainie płk w st. spocz. Marian Wojciechowski, w latach 2002-2008 Szef Wojsk Obrony Przeciwlotniczej w Dowództwie Wojsk Lądowych. Tak ekspert skomentował tragedię:
17.07.2014 | aktual.: 17.07.2014 22:00
"Myślę, że zrobił to ktoś, kto nie do końca dysponuje systemem obrony powietrznej nad obszarem. Uważam tak dlatego, bo loty pasażerskie nad krajami odbywają się w określonych korytarzach powietrznych i o wyznaczonych porach. Oczywiście zdarzają się też takie loty, które nie są planowe, np. czartery w rzadko używanych korytarzach. Każdy przelot jest jednak zgłaszany i obserwowany przez właściwe służby nadzoru powietrznego - albo wojennego albo cywilnego.
Jeśli zorganizowane siły zbrojne miały informację, kto leci, o której godzinie i na jakiej wysokości, to tutaj można powiedzieć, że ci, którzy strzelali, nie mieli pełnego dostępu do nadzoru ruchu oraz do kodów pozwalających na identyfikację swój-obcy. Gdyby system identyfikacji działał, na ziemi dostaliby informację, że leci samolot pasażerski, w systemie pokojowym. Strzelali, choć nie wiedzieli, do czego. Gdyby to było zestrzelenie dokonywane przez regularne siły zbrojne, musiałoby być zatwierdzane, i to na wysokim szczeblu. Ten, kto się zgodził na użycie takiego sprzętu, jest współsprawcą, ponosi współodpowiedzialność za całe zdarzenie.
Rodzi się pytanie: jaki byłby cel zestrzelenia tego samolotu przez Ukraińców? Jednak oni w swoim postępowaniu starają się nawiązywać do cywilizowanych norm. Wskazują na to ich dotychczasowe działania bojowe, w których starają się oszczędzać cywilów. Gdyby to oni zrobili, to chyba tylko w wyniku fatalnej pomyłki. Świadczyłoby to, że ukraiński system nadzoru ruchu powietrznego nie jest poukładany jak trzeba.
Myślę, że jest bardzo prawdopodobne, że w ramach sprzętu przesyłanego separatystom, sprowadzono tam też wyrzutnie typu BUK. Teoretycznie możliwe są też lżejsze wyrzutnie, ale na pewno nie jakieś ręczne, które - jak to ktoś powiedział - 'można kupić w każdym sklepie'. Do tak dużego samolotu, jak ten zestrzelony pasażerski, rakieta nie musi być taka duża, jak BUK, ale i tak to jest duży sprzęt. Takie wyrzutnie są przewożone na transporterach gąsienicowych. Aby ją wystrzelić, trzeba przejść przeszkolenie, ale gdy już się to umie - a tamci ludzie z pewnością są przeszkoleni - to nie trzeba wielu osób, żeby taki zestaw obsłużyć.
Kiedy rakieta eksploduje, to nie jest tak, że nic z niej nie zostaje, bo ona się rozlatuje, ale duża jej część - zwana ołówkiem - odpada i spada na ziemię. Jeśli uda się tę część znaleźć, to na niej widnieją ważne informacje i oznaczenia - skąd pochodzi, kto jej używał, można też ustalić producenta, a po numerze partii zbadać, komu została sprzedana. Wszystko to - a także szczątki samolotu oraz ciała pasażerów - powinna przebadać międzynarodowa komisja - niezależna od Ukraińców, od Rosjan i od tych rebeliantów. Możliwy jest udział ich przedstawicieli, ale bez możliwości dokonywania przez nich wiążących ustaleń, bo wiadomo, że będą przerzucać się odpowiedzialnością. Teren powinien zostać wyłączony z działań wojennych i przeszukany.
Zastanawiałem się, czy mogło tu dojść do pomyłki, przypadkowego trafienia. Ale myślę, że pomyłka polegała na tym, że separatyści sądzili, że strzelają do czego innego - nie do pasażerskiego samolotu z Malezji, lecz do ukraińskiego transportowego samolotu An-26, o czym zresztą początkowo powiedział przywódca ukraińskich separatystów płk Striełkow. Widoczne z radaru gabaryty tego samolotu są podobne do boeinga.
Cała ta operacja wygląda mi na próbę dokonania przez separatystów tzw. izolacji rejonu, czyli działanie z ziemi nakierowane na to, aby w dany obszar nie mogły wlatywać bojowe statki powietrzne. Robią tak zapewne dlatego, że wiedzą, że tylko z powietrza można się do nich dobrać. Wtedy oni będą mogli swobodnie przemieszczać sprzęt, ludzi i zapasy, bo nie ma nad tym obszarem panowania.
A pamiętajmy, że wszystko dzieje się w obszarze zurbanizowanym zamieszkiwanym przez cywilów, co oni bezczelnie wykorzystują. Z punktu widzenia wojskowego jest to pogwałcenie prawa wojennego, bo z obszaru działań cywilów należy ewakuować. Dlatego armia ukraińska ma związane ręce, bo musi się do nich dobierać w bardzo precyzyjny sposób, celując tylko bezpośrednio w przeciwnika i jego punkty oporu. A do tego jest potrzebna swoboda w powietrzu, której separatyści chcą Ukraińców pozbawić, bo sami chcą mieć tę swobodę.
Zapewne dlatego też w tym rejonie znalazły się wyrzutnie rakiet. Zauważmy, że wcześniej Ukraińcy latali na niższych pułapach, śmigłowcami. Gdy doszło do zestrzelenia śmigłowca, loty były już powyżej 5 tys. metrów i też nastąpiło zestrzelenie. Teraz mamy zestrzelenie na pułapie 10 tys. metrów. Oznacza to tyle, że w rejonie pojawiają się nowe środki, będące odpowiedzią na coraz wyższe loty".
Wypowiedź płk. w st. spocz. Mariana Wojciechowskiego dla Polskiej Agencji Prasowej