ŚwiatDżihadyści wracają do Europy. Nie wiadomo, co z nimi zrobić

Dżihadyści wracają do Europy. Nie wiadomo, co z nimi zrobić

Po utracie swojej stolicy Rakki, Państwo Islamskie praktycznie przestało istnieć jako grupa kontrolująca terytorium. Ale nie zniknęła całkowicie. Z upadłego kalifatu już powróciło do Europy ponad pięć tysięcy dzihadystów, a eksperci spodziewają się kolejnych kilku tysięcy. Pojawia się problem, co z nimi zrobić

Dżihadyści wracają do Europy. Nie wiadomo, co z nimi zrobić
Źródło zdjęć: © Youtube.com
Oskar Górzyński

26.10.2017 | aktual.: 26.10.2017 14:01

Dla wielu państw docelowa strategia poradzenia sobie z problemem własnych obywateli walczących w szeregach terrorystów była prosta. Podsumował ją we wtorek brytyjski minister rozwoju międzynarodowego Rory Stewart, który w rozmowie z BBC stwierdził: "Oni muszą zostać zabici". Brytyjczycy, Francuzi czy Holendrzy wysłali na Bliski Wschód specjalne oddziały sił i służb specjalnych po to, by na miejscu eliminować swoich obywateli należących do organizacji. Prawdopodobnie robiły też tak i inne państwa - być może też i Polska, skąd pochodzić mogło ok. 20 dżihadystów w Daesz.

- Rozpoznawanie aktywności polskich obywateli działających w ramach grup o charakterze ekstremistycznym oraz cudzoziemców, którzy mogą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa RP, jest jednym z podstawowych zadań dla Agencji Wywiadu. Niejednokrotnie polscy szpiedzy współdziałają z SOF, jak JW GROM oraz Jednostka Wojskowa Komandosów. Ten model działał z powodzeniem w Afganistanie, może sprawdzać się i w innych regionach - powiedział WP Michał Rybak, były funkcjonariusz AW. - Jednak istotną kwestią jest wskazanie na polskich obywateli. Francuzi są w innej sytuacji niż my, w ich przypadku istotnym jest natychmiastowe przecinanie powiązań w siatkach, minimalizowanie ich zdolności do działania a wręcz neutralizowanie konkretnych osób. To efekt realności zagrożenia - dodaje.

Nie wszystkich można zabić

W pewnej części misja eliminacji rodzimych terrorystów już się udała. Według ostrożnych szacunków, na polu walki w Iraku i Syrii zginęło 60-70 tysięcy bojowników samozwańczego kalifatu. Ale nie da się zabić ich wszystkich. Opublikowany w tym tygodniu raport Soufan Group i Global Strategy Network stwierdza, że do Europy już powróciło co najmniej 5,6 tys. dżihadystów, co oznacza ok. 30 proc. wszystkich, którzy wyjechali. A po upadku Rakki może ich wrócić jeszcze więcej. Według unijnego komisarza ds. bezpieczeństwa Juliana Kinga, mowa o liczbie nawet kolejnych 8 tysięcy.

To i tak mniej, niż obawiano się w najczarniejszych scenariuszach dla kontynentu. Ale mimo to, problem pozostaje wciąż ten sam: co zrobić z powracającymi dżihadystami? W pewnym sensie nie jest to trudne pytanie. Wyjazd do Iraku i Syrii, by walczyć dla Państwa Islamskiego jest w niemal wszystkich krajach ścigalnym przestępstwem; powracający dżihadyści powinni więc stanąć przed sądem. Co więcej, pozostawione przez wycofujący się Daesz listy członków dają sporo danych pozwalających na identyfikację zagranicznych bojowników ISIS. Ale nie brakuje też problemów. Jeden z nich to przepaść między informacjami wywiadowczymi a dowodami koniecznymi do uznania dżihadysty za winnego. Drugi to administracyjne możliwości państw. Już teraz przekonują się o tym Niemcy. W niedzielę dziennik "Welt am Sonntag" podał, że lawinowo, o kilkaset procent wzrosła liczba prokuratorskich śledztw związanych z terroryzmem. Wiele z nich dotyczy właśnie powracających z Syrii i Iraku obywateli Niemiec. W rezultacie, śledczy są dramatycznie przepracowani, a prokuraturze brakuje rąk do pracy. Już w lutym szef prokuratury federalnej apelował do swoich kolegów z krajów związkowych, by pomogli mu, wysyłając część swoich pracowników.

Ścigać, czy zostawić w spokoju

Ale nie tylko wymiar sprawiedliwości ma takie problemy. Przeciążone są też służby specjalne, które w wielu krajach już teraz nie są w stanie efektywnie monitorować działalnośći wszystkich podejrzanych o związki z terroryzmem. Co prawda, według Europejskiego Centrum Antyterrorystycznego Europolu w Hadze, "znaczna część" spośród tych, którzy powrócili do Europy, została "zatrzymana bądź jest kontrolowana w krajach, do których przybyli". Jednocześnie cytowany przez dziennik "Guardian" przedstawiciel ośrodka stwierdził, że służby wywiadowcze nie są w stanie stale śledzić poczynań podejrzanych.
Dlatego niektórzy proponują zupełnie inne podejście. Max Hill, niezależny audytor polityki antyterrorystycznej w Wielkiej Brytanii, uważa, że przynajmniej część z powracających dżihadystów organy ścigania powinny... zostawić w spokoju.

- Dla tych, którzy jako nastolatkowie wyjechali z naiwności, być może przy okazji doświadczając prania mózgu i którzy wracają z poczuciem całkowitego rozczarowania, powinniśmy dać przestrzeń i kierować ich z dala od sądów karnych - stwierdził Hill. Zasugerował przy tym, że taka strategia już jest stosowana przez brytyjski kontrwywiad MI5. - Władze spojrzały na nich mocno i dokładnie i zdecydowały, że te przypadki nie uzasadniają ścigania i powinniśmy raczej skupić się na ich reintegracji. To nie jest decyzja, którą MI5 czy inni podjęli łatwo - stwierdził.

- To nie musi wcale oznaczać całkowitego odpuszczenia tym ludziom - zastrzega jednak w rozmowie z WP były funkcjonariusz brytyjskich służb - Oczywiście, ktoś będzie musiał trzymać ich na oku. Ale czasami takie podejście wbrew pozorom się sprawdza. Chociaż nie zazdroszczę tym, którzy będą musieli się z tym mierzyć - dodaje.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wielka brytanianiemcydżihadyści
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (45)