PolskaDziewięciolatka wyskoczyła przez balkon

Dziewięciolatka wyskoczyła przez balkon

Twarz 9-letniej Kasi jest spuchnięta, ma siną barwę. Koło noska widoczne skaleczenie, obok uszu rany, na pleckach siniaki podbiegłe krwią. Jak na obrazie widać odciśniętą, dużą, pewnie męską dłoń.

Kasia uśmiecha się jednak i skacze niczym kózka. Tak, jakby nie pamiętała, że we wtorkowe popołudnie, uciekając przed gniewem ojca, wyskoczyła z balkonu mieszkania na I piętrze, pokonując w dół pięć metrów.

- Dziecko nie ma żadnych urazów związanych z tym skokiem, ma tylko ślady bicia - stwierdza Jarosław Wojtiuk, ordynator chirurgii dziecięcej Szpitala Morskiego w Gdyni.

Nauczyciele Kasi są w szoku. Im matka dziewczynki powiedziała, że mała miała wypadek. Wypadła z okna i tyle... Policjanci tymczasem robią swoje. Proszą biegłych o pomoc. Jeśli okaże się, że ojciec znęcał się nad rodziną, może pójść do więzienia nawet na 5 lat. Może stracić także prawa rodzicielskie.

- Nie pierwszy raz tak potraktował dzieci - przekonują sąsiedzi Witolda E. To oni wezwali policję i pogotowie.

Obrzeża Gdyni. W jednym, obszernym, piętrowym domu mieszka Kasia z siostrą i przybranymi rodzicami. We wtorkowe popołudnie rozegrał się tu dramat. Dziecko, uciekając przed gniewem ojca, wyskoczyło przez balkon. Spadło pięć metrów w dół. Dziewczynka przed skokiem "zaliczyła" uderzenia laczkiem po twarzy, plecach, rękach. Ona swoją historię opowie psychologowi, którego o pomoc poprosili policjanci. My poznaliśmy ją dzięki sąsiadom, nauczycielom, pedagogom i lekarzom.

- Mam do siebie żal. Przecież widziałam wcześniej, jak ten człowiek traktował swoje dzieci - jedna z sąsiadek małżeństwa E. rozpoczyna opowieść. - Kiedyś mała przyszła na sąsiednią posesję, żeby pobawić się z koleżanką. Po chwili przybiegł jej ojciec, wrzeszczał i siłą zaciągnął ją do domu. Nigdy i pod żadnym pozorem dziewczynki nie mogły wychodzić za furtkę. Nie mogły się z nikim bawić, ani rozmawiać. Kiedyś za karę "wystawił" dziecko na mróz, bez butów. Już wtedy należało powiadomić policję.

- Żeby pani widziała jak te dzieci chodzą biednie ubrane - wtrąca kolejna sąsiadka. - A takie miłe obydwie, grzeczne i kochane. Całymi dniami pracują w obejściu. Chustki na głowach, grabie w rękach i niczym dorośli do zmroku tak w tej ziemi grzebią. W życiu nie uwierzę, że przysparzały tym ludziom kłopotów. Trzeba zabrać dzieci od E., zanim dojdzie do tragedii.

Dyrektor szkoły zatroskany słucha opowieści o uczennicy. Nic nie wie, ani o wypadku, ani o sytuacji dziewczynki. Wzywa wychowawczynię i pedagoga. - Mama Kasi powiedziała, że mała wypadła z okna i pozostanie w szpitalu - wyrzuca z siebie Maria Błaszczykowska, wychowawczyni Kasi. - Nic nie wskazywało na to, że dziewczynka jest w domu źle traktowana. - Na pewno zajmiemy się tą sprawą - dodaje zdenerwowana Małgorzata Głowacka, pedagog szkolny.

- Dziecko ma uraz obu małżowin, oczodołów, przedsionka jamy nosowej, odcinka lędźwiowo-pośladkowego - wylicza fachowo dr Jarosław Wojtiuk, ordynator oddziału chirurgii dziecięcej, do którego przywieziono Kasię. Mali pacjenci uwielbiają ordynatora. On porozmawia, przytuli, pocieszy i wyleczy. Kasia też go lubi i z chęcią spaceruje trzymając lekarza za ręką. W szpitalu zostanie kilka dni, aż biegli wystawią opinię o stanie jej zdrowia.

Mama Kasi była już w szkole, była też w szpitalu. Mówi, że wszystko będzie dobrze.

Renata Moroz

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)