Dziewięciolatka wyskoczyła przez balkon
Twarz 9-letniej Kasi jest spuchnięta, ma siną barwę. Koło noska widoczne skaleczenie, obok uszu rany, na pleckach siniaki podbiegłe krwią. Jak na obrazie widać odciśniętą, dużą, pewnie męską dłoń.
29.04.2004 | aktual.: 29.04.2004 08:25
Kasia uśmiecha się jednak i skacze niczym kózka. Tak, jakby nie pamiętała, że we wtorkowe popołudnie, uciekając przed gniewem ojca, wyskoczyła z balkonu mieszkania na I piętrze, pokonując w dół pięć metrów.
- Dziecko nie ma żadnych urazów związanych z tym skokiem, ma tylko ślady bicia - stwierdza Jarosław Wojtiuk, ordynator chirurgii dziecięcej Szpitala Morskiego w Gdyni.
Nauczyciele Kasi są w szoku. Im matka dziewczynki powiedziała, że mała miała wypadek. Wypadła z okna i tyle... Policjanci tymczasem robią swoje. Proszą biegłych o pomoc. Jeśli okaże się, że ojciec znęcał się nad rodziną, może pójść do więzienia nawet na 5 lat. Może stracić także prawa rodzicielskie.
- Nie pierwszy raz tak potraktował dzieci - przekonują sąsiedzi Witolda E. To oni wezwali policję i pogotowie.
Obrzeża Gdyni. W jednym, obszernym, piętrowym domu mieszka Kasia z siostrą i przybranymi rodzicami. We wtorkowe popołudnie rozegrał się tu dramat. Dziecko, uciekając przed gniewem ojca, wyskoczyło przez balkon. Spadło pięć metrów w dół. Dziewczynka przed skokiem "zaliczyła" uderzenia laczkiem po twarzy, plecach, rękach. Ona swoją historię opowie psychologowi, którego o pomoc poprosili policjanci. My poznaliśmy ją dzięki sąsiadom, nauczycielom, pedagogom i lekarzom.
- Mam do siebie żal. Przecież widziałam wcześniej, jak ten człowiek traktował swoje dzieci - jedna z sąsiadek małżeństwa E. rozpoczyna opowieść. - Kiedyś mała przyszła na sąsiednią posesję, żeby pobawić się z koleżanką. Po chwili przybiegł jej ojciec, wrzeszczał i siłą zaciągnął ją do domu. Nigdy i pod żadnym pozorem dziewczynki nie mogły wychodzić za furtkę. Nie mogły się z nikim bawić, ani rozmawiać. Kiedyś za karę "wystawił" dziecko na mróz, bez butów. Już wtedy należało powiadomić policję.
- Żeby pani widziała jak te dzieci chodzą biednie ubrane - wtrąca kolejna sąsiadka. - A takie miłe obydwie, grzeczne i kochane. Całymi dniami pracują w obejściu. Chustki na głowach, grabie w rękach i niczym dorośli do zmroku tak w tej ziemi grzebią. W życiu nie uwierzę, że przysparzały tym ludziom kłopotów. Trzeba zabrać dzieci od E., zanim dojdzie do tragedii.
Dyrektor szkoły zatroskany słucha opowieści o uczennicy. Nic nie wie, ani o wypadku, ani o sytuacji dziewczynki. Wzywa wychowawczynię i pedagoga. - Mama Kasi powiedziała, że mała wypadła z okna i pozostanie w szpitalu - wyrzuca z siebie Maria Błaszczykowska, wychowawczyni Kasi. - Nic nie wskazywało na to, że dziewczynka jest w domu źle traktowana. - Na pewno zajmiemy się tą sprawą - dodaje zdenerwowana Małgorzata Głowacka, pedagog szkolny.
- Dziecko ma uraz obu małżowin, oczodołów, przedsionka jamy nosowej, odcinka lędźwiowo-pośladkowego - wylicza fachowo dr Jarosław Wojtiuk, ordynator oddziału chirurgii dziecięcej, do którego przywieziono Kasię. Mali pacjenci uwielbiają ordynatora. On porozmawia, przytuli, pocieszy i wyleczy. Kasia też go lubi i z chęcią spaceruje trzymając lekarza za ręką. W szpitalu zostanie kilka dni, aż biegli wystawią opinię o stanie jej zdrowia.
Mama Kasi była już w szkole, była też w szpitalu. Mówi, że wszystko będzie dobrze.
Renata Moroz