Dziewczyny XXL

Pisze się o nim nieznośny ciężar bytu. Bo życie dziewczyn wagi ciężkiej nie jest lekkie. Zmiana ustroju umożliwiła kupienie stanika z miseczką DD na Zachodzie. Ale z Zachodu przyszła przy okazji moda na chude. Dziś XXL znaczy tyle, co fajtłapa. Szpeci biuro i plażę.

03.01.2005 | aktual.: 03.01.2005 12:17

XXL-ce nikt nie zagląda w duszę. Jest oceniana na pierwszy rzut oka. Zawsze stereotypowo. Albo z pobłażliwą życzliwością, albo prześmiewczo. A jeśli wspominają o niej gazety, to tylko w kontekście, że widelcem kopie sobie grób.

Dziewczyny dużego formatu zaczynają się buntować przeciw filigranowym bohaterkom z okładek i sklepom o kompromitujących nazwach "dla puszystych", które to sklepy (szepcze dyskretnie pewna właścicielka) powinny być... jak najbliżej przystanku.

– Puszysty może być koc, kotek albo sweterek – złości się Barbara Markowska, szefowa Klubu Kwadransowych Grubasów.

– To tak jak do kogoś chorego na nowotwór mówić „mój raczku”. Gruby to gruby i już.

Puszystość dziewczyny obraża. Kojarzy się przecież z czymś zapadającym się w dotyku.

– Mięciutka? Jak kolega klepnie mnie w tyłek, jest zaskoczony, że tak bolą ręce – przyznaje Joanna Bartel, Andzia z serialu „Święta wojna”, która nie straciła ze swej obfitości ani grama, stając się marzeniem Ślązaków.

Mówią o sobie z uśmiechem i rubasznie. Na przykład ropuszka albo słoniątko. Szczęśliwe czy nadrabiające dowcipami w stylu: im więcej mnie, tym więcej do miłości. Bo kto tak naprawdę umie kochać 140 kg?

Co się czuje na pierwszej rozbieranej randce? Ileż to lat Jola wzdychała do pewnego faceta. Gdy już się zdecydowała wreszcie wyznać to wszystko, on uciął: „Nie mamy o czym rozmawiać”. – Plusem tej sytuacji jest to, że ochłonęłam – tłumaczy. Ochłonęła czy jak zwykle znalazła dobre strony tam, gdzie ich nie ma?

No więc jak to jest naprawdę? 130 kilo wdzięku czy dramat?

Duży metraż doznań

Najpierw wchodzi biust, długo nic i dopiero potem Magda. „Czerwone korale...”. Mocny głos wydany z miseczki DD sprawia, że głosiki w studiu, gdzie trwa nagranie „Szansy na sukces”, wydają się nijakie i piszczące. Biust Magdy Rzemek, nowej wokalistki Brathanków, opięty koronkowym body w kolorze bordo, może i nie wchodzi na trzecie piętro jak skowronek, ale żadnej dziewczynie w studiu tak się nie kołysze. Choć nie jest łatwo ujarzmić DD w polskich realiach. Już nie trzeba jeździć za stanikami do Niemiec, ale fikuśnych modeli oferują u nas zaledwie kilka.

Do herbatki Magda wrzuca kostkę cukru i co chwila wyciąga krzyżyk, który chowa się w rowku. Właściwie krzyż. Jubiler aż sprzedawał z ulgą, że w końcu znalazł się dekolt, który pasuje do taaakiego krzyża. Natura najhojniej obdarzyła Magdę u góry i choć po urodzeniu Beniamina doszło jej jeszcze 38 kg, nikt z taką estymą nie mówi o schabowych. Woli mówić o jedzeniu niż o dietach. Bo gdy Magda jest na dietach, najpierw smutnieje, potem robi się apatyczna i nerwowa. Potem analizuje: rano napój, w południe jabłuszko, na kolację woda z pietruszką... Właściwie te 200 zł zapłaciłam za herbatkę czy silną wolę? Może gdy nie zapnie się w spodnie... Na razie Magdzie nie przeszkadza nadmiar siebie. Zresztą dzięki nadmiarowi zawsze była ciałem reprezentacyjnym: zawsze w szkole przewodniczącą, zawsze najwięcej niepodpisanych walentynek (jakby chłopcy się krępowali, że można kochać się w dużej), poloneza na balu ósmoklasistów też tańczyła w pierwszej parze. – Nawet dzięki temu mam więcej koleżanek – ogląda się z aprobatą. –
Bo zawsze im powiem: idź w tej spódnicy. Przecież i tak nie konkuruję.

Właściwie jedyne miejsce, gdzie nie czuje się komfortowo, to plaża. Może dlatego najwięcej zdjęć ma z gór? Co chwila dzwoni telefon. „Gdzie jesteś, misiaczku?”, „Kocham cię, misiaczku” (widać, że temperamentem obdzieliłaby drużynę chudych). Misiaczek przyjechał po Magdę do Warszawy aż z Kwidzyna, żeby „maleństwo” nie tłukło się pociągami z dużą walizką ciuchów. Na oko widać, że nie jest z Magdą z braku powodzenia u płci przeciwnej. Przystojny, szeroki w barach. Gdy pierwszy raz zobaczyła Grześka, listonosza, jak przyszedł do mamy z przesyłką, nie sądziła, że ma szanse. Ale do doktora Magda pójdzie dopiero wtedy, gdy będzie trzeba. Zważy się też dopiero, jak będzie trzeba.

To, że grube straszą reumatolog, kardiolog i dietetyk, każdy wie. Jednak dyskretnie alarmują też seksuolodzy. Szwajcarscy lekarze zbadali, że erotyczne doznania zmniejszają się wraz ze wzrostem powierzchni. Polscy seksuolodzy aż tak nie dramatyzują. Mówią: nie rozmiar się liczy, lecz umiejętności. – To nie kształty, ale konglomerat cech i styl gry miłosnej decydują o seksapilu – twierdzi prof. Lechosław Gapik, psychoterapeuta i seksuolog. – Zresztą na korzyść XXL-ek wpłynęły przemiany obyczajowe ostatnich lat. Po pierwsze, mężczyźni zrobili się wygodni. Po drugie, dorastają pokolenia panów coraz częściej wychowanych przez samotne matki. Są przyzwyczajeni, że kobieta powinna znać temat, nie tylko się oddawać, a duża zwykle ma temperament. Jeśli chodzi o doznania, otyłość może zaszkodzić facetowi, który odbiega od postury kogucika. Kobiecie niekoniecznie. Jej odczucia w erotyce mogą być mniejsze tylko wtedy, gdy ciało jest otłuszczone do przesady i zwiotczeje tkanka pochwy. Ale tak samo można podsumować
przesadnie chude: ją wszystko boli, bo się obija, a jego gniecie.

Prof. Gapik twierdzi nawet, że większy może więcej. – Na pewnej konferencji obserwowałem przychodzące panie – opowiada. – Duże wchodziły do holu pewnie, nie zatrzymując się przy drzwiach. Szczupli rozglądali się roztargnieni. W dużych jest jakiś atawizm, który dodaje pewności siebie w kontaktach. W sytuacjach pozaerotycznych, gdy toczy się różne gry społeczne, więksi i tężsi mają więcej racji.

140 kilogramów u łowcy głów

To dlaczego w sklepach ze zdrową żywnością tak schodzą płyty działające na podświadomość, na których jest napisane, że człowiek znika wraz ze słuchaniem? Mimo atawistycznych teorii o dużych dziewczyny z ciężarem walczą. Bo gruba to nie tylko chore stawy, serce i pewna cukrzyca. Head hunterzy, specjaliści od łowienia głów, jasno mówią, że gruba ma mniejsze szanse na zawodowy sukces. Bo choć poprawność nakazuje dziś równouprawnienie, kobiecie w pracy kilogramów się nie wybacza. Największa presja istnieje w środowiskach o wyższym poziomie ekonomicznym, gdzie stereotyp leniwego i mniej wydajnego pracownika nigdy nie dotyka otyłego mężczyzny. Kobiety zawsze. Dobrze wykształcone XXL-ki zarabiają mniej i zwykle nie awansują. Naukowcy z uniwersytetu w Helsinkach, analizując wynagrodzenia w Finlandii, obliczyli, że duże tracą w ten sposób 5 tys. dol. rocznie.

Anna Kazakow, łowca głów z firmy doradztwa personalnego HRK Partners, przyznaje, że dziewczyny z tuszą uchodzą wśród pracodawców za mniej wiarygodne. Żadna firma nie daje wytycznych dotyczących wagi oficjalnie, ale od razu wiadomo... – Stanowiska związane z pracą z ludźmi niestety wymagają wyglądu – tłumaczy Kazakow. – Gdyby przyszły do mnie na spotkanie dwie dziewczyny, wiotka i tęga, wybrałabym pierwszą. Tęgi jest mniej wiarygodny. Tak jak łysy, który się czesze na pożyczkę, czyli pożycza z jednego boku na drugi. To znak, że czegoś mu brakuje. Podobnie z awansami. Asystentką szefa zawsze zostanie szczupła. Ma być wizytówką. A jeśli jej nie stać na odchudzenie, to sygnał dla pracodawcy, że nie będzie efektywna w pracy, bo nie jest na tyle cierpliwa ani konsekwentna. Poza tym nie obserwuje otoczenia, czyli nic poza nią samą jej nie obchodzi. O agencji reklamowej i telewizji gruba może tylko pomarzyć.

– To osobny świat – usprawiedliwia Anna Kazakow. – Tak jak styliści, wizażyści, fryzjerzy. Sami się czują zobligowani być back office (zapleczem) tego, co reklamują.

Nie dojada więc 80% dziewczyn między pierwszą miesiączką a 18. rokiem życia, a starsze, by dostosować się do wzorca z gazety, zjeżdżają na turnusy odchudzające do Mieczysława Hulewicza, który prowadzi w Piwnicznej-Kosarzyskach prestiżowy ośrodek. O swoich klientkach mówi: różne bombki, od choinkowych po atomowe. Maszerują, okładają się błotkiem, wdychają lawendę i korzystają z ultradźwięków. Zrobią wszystko. Ale oprócz silnej woli u Hulewicza trzeba mieć portfel. – Jeszcze pięć lat temu dominowały dziennikarki, m.in. Katarzyna Dowbor czy Elżbieta Jaworowicz – opowiada pan Mieczysław. Dziś pani Jaworowicz mówi: „Z takimi zarobkami?”. Po zawodach pan Mieczysław też widzi, że wymagają kontaktu z człowiekiem i muszą wyglądać. – Głównie to kobiety między 35. a 45. rokiem życia. Właścicielki firm, wykonujące wolne zawody, dentystki i przekrój palestry: sędzia w sądzie wojewódzkim, radczynie, adwokatki. W wakacje jest dużo córek bogatych tatusiów, którzy już nie mogą patrzeć, jak się męczą.

Co czwarta dziewczyna cierpi z powodu wagi. Kluby fitness zarabiają na tym cierpieniu niezłe pieniądze. Ale te z wielkimi pupami tam nie zaglądają. Ania Grajewska, 33-letnia prezes bydgoskiego Klubu Kwadransowych Grubasów, też nie miała śmiałości wejść na fitness dla „normalnych” i wrzucić swoje 140 kg na rowerek. Zresztą to byłby szok dla stawów. Nocą, po kilku (samotnych) rozgrzewkach, czuła dziwne pulsowanie w ciele. Ania wolała chudnąć wśród takich samych. Gdy założyła klub, grubasy jakby powychodziły ze swoich mieszkań. Przyszła siedemdziesiątka grubasów.

Ostatnio Ania czuje się jak lalka. W ciągu pięciu lat zrzuciła 50 kg. Jakby zdjąć z pleców worek ziemniaków. Często używa słów: podjęłam walkę, skazana na dietę i ruch. Obciążona genetycznie. Można powiedzieć, że jadła tyle, ile „normalny”, czyli chudy (normalny to drugie słowo, które natrętnie podsuwa jej podświadomość). Ale ona tyła, normalni nie. Oprócz genów Ania obwinia siebie. Inne dzieci chodziły na podwórko, a ona ze szkoły muzycznej prosto do nauki. Z roku na rok było Ani więcej. Właściwie odchudza się od zawsze. Najpierw łykała środki hamujące łaknienie, potem one przestawały działać, ale na tyle kurczył się żołądek, że można było przejść na dietę. Potem żołądek się rozszerzał. I tak w kółko. W tym czasie Ania wyszła za mąż i urodziła dziecko. Pięć lat temu już nie mogła określić, ile waży. Na wadze łazienkowej brakowało skali, a w miejscu publicznym nie chciała sprawdzać. Ze wstydu. Dzień przed porodem odczekała w szpitalu, gdy nikogo nie było... Wtedy podjęła decyzję. Nie chciała, żeby syn i mąż
też się wstydzili. Pierwszy raz poczuła się jak lalka, gdy znikło jej 20 kg. Potem obejrzała kasetę z imprezy: Ania w tańcu.

– Jak to wszystko falowało – mówi z niesmakiem. Gdy zrzuciła kolejne 15 kg, mogła wejść do „normalnego” sklepu. Potem nabrałam pewności siebie na ulicy i w urzędach.

Ania wątpi, by grubas siebie akceptował.

Cycki to moje logo

Na filmowy adres przyszedł list: „Drogi Berciku, musisz być ostrożniejszy. Widać gołym okiem, że Zbyszek jest kochankiem tej twojej Andzi”. Ekipa ryknęła śmiechem. Ale coś jest na rzeczy z Andzi urokiem osobistym. Gdy znana gazeta ogłosiła niedawno ankietę dla mężczyzn: „Z kim najchętniej poszedłbyś do łóżka?”, Joanna Bartel, większa żona filigranowego Bercika, była numerem jeden. Gdy zadzwonili z gazety, że przeliczają głosy w tę i z powrotem, a Bartel prowadzi, miała stracha: – Koledzy powiedzieli: „Jak ty takie rankingi wygrywasz, zaraz cię »Playboy« zaprosi na sesję”. Myślę: Matko Święta!

„Playboy” nie zaprosił. Tylko dlatego, że jednym głosem przegrała ze śliczną Joanną Brodzik.

Kelnerowi w restauracji, gdzie siedzimy, aż zatrzęsła się ręka, gdy się schylił, by postawić tackę. – Najbardziej trzęsą się ci – mówi ze zrozumieniem – którzy mają w domu same sutki i szpiczaste kolana. Ale znam facetów, którzy TEGO nie cierpią – spogląda w rowek pod bluzką. – Są zszokowani i nie wiedzą, jak z TYM się obchodzić. Za duże wyzwanie. Najbardziej za cyckami latają mali – Andzia nazywa sprawy po imieniu. – To ich kompleks Edypa.

Bieliznę w łazience wiesza zawsze tematycznie. Najpierw figi, koszule, fatałaszki, na końcu biustonosze. Miękkie, z fiszbinami, ale bez żadnych „kombinacji alpejskich”, które noszą biust sztucznie. Mówi o nim: to moje logo. Logo nie przeszkadza Bartel biegać latem bez stanika. Przeszkadza czasem przy pedikiurze, bo... nie widać stóp, a trudno robić to w lustrze. I fatalnie śpi się na boku. Logo przeważa i zwykle Bartel budzi się na brzuchu. Można też powiedzieć, że z logo się troszkę utrzymuje, bo „cycki”, do których wzdycha pół Polski, często ogrywa na scenie. Mówi: – Ej, chodź no tu, to ci zrobię walkmana z biustu, jak żeś taki muzykalny. Czasem koledzy zarzucają Andzi: – Jesteś taka cycata, że nie musisz robić z piersi jaj. Odpowiada: – Ty ogrywasz, że jesteś mały i gruby, a ja, co widać. Bartel ma swoją teorię: – Powiedzieć grubej: „Kocham cię”, jest najlepszym testem. Bo eski facet traktuje jak ozdobę, czyli przedłużenie członka. Gdy pokocha dużą, to szczerze i bez interesu. Aż 61% kobiet (podaje
Europejskie Centrum Badań i Informacji o Problemach Nadwagi) chudnie, by się podobać mężczyznom. Tymczasem znawcy tematu mówią, że facet do dużych lgnie. Tylko skrycie. Moda nie pozwala się do tego przyznać. Zwłaszcza do piersi. Rzadko zdarzają się tzw. specjalni amatorzy kochający obfitość, która usadowiła się gdzie indziej niż u góry. – Bujny biust podoba się i słabym, którzy oczekują od kobiety ukojenia oraz nabrania sił – przyznaje Marek Marcyniak, seksuolog – i silnym, tzw. samcom, dla których duża pierś jest wypoczynkiem wojownika i nagrodą po dniu walki.

Franciszek Starowieyski, smakosz obfitości, nazywa sprawę po imieniu: – Cyc nie kutas, nie musi stać. Zresztą to drugorzędna cecha. Większe ciało nie ma wpływu na harmonię u kobiety. Harmonię może zepsuć pępek za wysoko (załamuje się w złym miejscu przy pochyleniu, a to błąd, którego się nie wybacza), brak wzgórka łonowego, spowodowany płaskim brzuchem, byle jakie kolana. Wieszak? Jest potrzebny do noszenia sukienki, do użycia – kobieta. Słabymi panowie się brzydzą fizycznie w sensie dosłownym. To rodzaj równowagi. Ona, żeby była partnerem, musi mieć siłę w mięśniach. No i tęga wymaga więcej wysiłku. Sztuką jest na przykład uszyć dla niej suknię. Ale potem widać efekty! Na tęższej ładniej drapuje się materia i lepiej leżą rzeczy krojone ze skosu. Jest tylko z tęgimi jeden problem: mają manię obciskania. A gdy się obcisną, jak niektóre biurwy w urzędach, zaczynają przerażać. Gdy te same biurwy na plaży nudystów pokazują rozłożyste ciała, wyglądają znakomicie.

Powiedzieć dużej: „Kocham cię”

Asia Tkaczyk nie jest gwiazdą dużego formatu, a na biuście nie zarobiła ani złotówki. Zresztą Asi natura dała więcej w brzuchu niż u góry. Ot, zwykła urzędniczka w zakładzie energetycznym w Otwocku, która siedzi w pokoju naprzeciwko szczupłej koleżanki. Jak zwykle Asia kończy dziś pracę o godz. 15. Ale specjalnie się nie śpieszy do dziadków, z którymi mieszka. Jak co dzień, opatulona w duży czarny płaszcz, z filigranową torebką przy boku, przejdzie powolutku wzdłuż sklepowych witryn. Wchodzi tylko do ciucholandów. Codziennie przywożą coś nowego. – Jestem przecież na wydaniu – z tego zrobiła się już Asi trzydrzwiowa szafa (z nadstawką) i druga podwójna. Ale szpilek nie ma żadnych. Za duże ryzyko. Od tygodnia mierzy pewną kurteczkę. Brąz ze złotym nalotem. Jeszcze przyciasna. Może po niedzieli.... Lecz się nie katuje. Bez skwarek i gęstych sosów, ale nie żeby jadła jak ptaszyna. Jeśli ktoś chce Aśkę pokochać, niech taką pokocha. Choć ma swoje zrywy. Ostatnio, latem, udało się zrzucić 20 kg z ponad setki.
Spacerowała pomostem na Mazurach w sukience w ciapki. Jakaś kobieta podeszła do Aśki i szepnęła, że w Warszawie odchudzają akupunkturą. Asia jeździła codziennie. Dostawała po dwie igły w uszy. W uszach jest dużo zakończeń odpowiedzialnych za łaknienie. Jednego dnia w jedno, następnego w drugie. Przez sześć miesięcy.

Dziś dzień jak każdy. Gdy już Asia obejdzie te witryny, jak zwykle wstąpi na obiad do mamy. Wszyscy w domu są duzi. Asia nie wie, czy winne są geny, czy fakt, że nigdy nie dali jej zgłodnieć. Jeden obiad jadła u mamusi, drugi u dziadków. Inność zaczęła odczuwać dopiero w szkole. Dla każdej XXL-ki oprócz plaży i basenu traumą jest WF. Gdy nauczycielka powiedziała Aśce: „Albo zrobisz szpagat, albo dwója”, uparła się. Całe dnie ćwiczyła. Dziewczyny biły brawo. Właściwie nie wie, co zrobi ze sobą wieczorem. Może obejrzy „Dirty dancing”? Już 90 razy oglądała. Nie, żadna rekompensata samotności. Aśka też lubi poskakać. Ale romansów nie cierpi. Przy łóżku leżą „Cztery Kąty”, „Kuchnia” i „Weranda”. Na detale u ludzi nie zwraca uwagi, bo naturze się nie wypomina. Przestrzeń można poprawiać. Właśnie kupiła mieszkanie. Nie zamierza jak stara panna robić na drutach kątem przy rodzinie. Szuka faceta większego od siebie.

Trudno wyczuć u Asi żal do natury. Mówi przytomnie i wie, czego może się spodziewać, a czego nie. Nie płacze w poduszkę... Większość dużych nie ma chłopaka. Większość też najbardziej lubi się w czarnym. – To dowód, że z figurą chcą wejść w tło – zauważa Bernard Hanaoka.

– Być niezgodnym z wzorcem w czasach, gdy ludzie skupiają się na tym, co widzą, to tragedia – mówi Edyta Olczak-Kaczoń, psycholog z Warszawy. Zwłaszcza dla młodych dziewczyn. Pod przykrywką różnych nerwic dokopuje się czasem, że przyczyną jest rozmiar. Bo z tym do psychologa nie przychodzą bezpośrednio. Przychodzą z poczuciem winy za wszystko. Potem się okazuje, że winią się nawet za to, że nie zadziałał proszek odchudzający. Bo nie odbierają tabletki jako oszustwa, lecz zarzut do siebie. – Starsze panie nie muszą już kombinować, jak tu nadrobić inność w środowisku. Mają wykształcenie, jakieś pieniądze albo przytyły już z mężem u boku. Młoda nie. Ma dwie drogi: albo schudnie, albo przystosuje się do otoczenia i zacznie się sama z siebie śmiać, czyli robić wszystko to, czego od niej wymaga otoczenie, które się naoglądało śmiesznych komedii o grubasach. Będzie głośna, wesoła, rubaszna i będzie naigrawała się z własnych kształtów. Będzie też świetną kumpelą. Chłopca już nie znajdzie. Nie ten wzorzec. Zresztą
nawet jeżeli znajdzie przyjaciela, nie powie: „Kocham cię”. Żeby się nie ośmieszyć. I będzie skrywać poczucie własnej nienormalności, bo tego już otoczenie nie kupi. Może kupić przyjaciółka, która wygląda tak samo. Do sklepów z ciuchami już dawno przestała wchodzić. W sklepie ma poczucie winy.

Czy big może być beauty?

Patrycja Gola i Beata Bednarz, pulchny chórek Budki Suflera, zauważyły, że jak przybywa im wagi, głos staje się jakby niższy i bardziej zmysłowy. – Pianino nie zabrzmi jak fortepian – twierdzą. Zauważyły też coś innego: chcesz zdobyć świat, musisz być cienka w pasie. Większy niż przeciętny rezonans piersiowy pomaga śpiewać, ale... Zdarzyło się Partycji, że zaproponowano jej kontrakt na płytę z warunkiem: musisz WYGLĄDAĆ, czyli zrzucić 20 kg. A Beatę poproszono, by sprzedała głos dziewczynom, które nie miały głosu, za to wchodziły w rozmiar 34.

Duże, kolorowe, zgrabnie kręcą pupami w opiętych dżinsach, które niedawno przywiozły sobie ze Stanów (w pupie natura nie pożałowała Beacie i Patrycji najbardziej). Choć psycholodzy twierdzą, że rubaszność to tylko przykrywka, dziewczyny szczerze się cieszą na wspomnienie wszystkich grubych wpadek. Na przykład gdy razem usiadły w ogonie małego samolotu. Do dziś nie wiedzą, czy to złudzenie, ale startował jakby z pionu, ciężko podnosząc tył. „Co ten pas jak dla dziecka?”, Beata nie mogła się dopiąć. Udało się, zanim stewardesa przyniosła przedłużenie. Kolega ciągnął, ona dociskała brzuch. Dużo uciechy jest też w windach. Nigdy nie wiadomo: ruszy czy nie? Gdy po festiwalu Eurowizji, gdzie śpiewały chórki u Piaska, w hotelu trwał bankiet, cała śmietanka widziała, jak weszły do windy i... drzwi otwierały się w tę i z powrotem. Sprawdzają też podest, gdy scena jest w plenerze. Za to często dostają większe porcje w restauracjach. I choć amerykańscy badacze twierdzą, że otyłych kobiet jest najwięcej wśród warstw
społecznie niższych, protestują: – W kraju robi się dobrobyt i jest za co jeść.

Żadna chuda nie ma tak aksamitnej, lekko różowej skóry jak XXL-ki. Nawet nie widać, ile „chórki” mają lat. Ponoć inaczej się naciąga. Obie na diecie, ale bez przesady. Zresztą mąż, niższy od Beaty o głowę, wolałby, żeby się nie zmniejszyła drastycznie. Mali jakoś do nich lgną.

Nie chowają się ani za czarnym, ani za dwa numery za dużym worem. W obcisłym czują się sexy. Nawet jeśli gdzieniegdzie się wyleje. Ze Stanów przywiozły całą walizę trykotów. Bo za nic na świecie nie dadzą zrobić z siebie majestatycznych matron. – W muzycznej branży lubi się ośmieszyć grube za dużym workiem, za ciasnym gorsetem lub kokardą – Patrycja wyjmuje coś, w co „włożono je” na Eurowizji. Matka Beaty przyznała wtedy szczerze: „To było jak kupa koksu”. Choć lubią o swoim ciele wyrażać się: duży wdzięk, sklepy mówią o nich: nietypowe. Zachód szanuje grubasów (tylko w Stanach XXL-ka może przeżyć niespodziankę, że znalazła coś, co jest przyduże). W Polsce nie. Wystarczy przejrzeć nazwy sklepów z big rozmiarówką. Są dyskryminujące: Pani Puszysta, Dla Nietypowych, Maxxxi, Talia Forte. Nawet manekinów nie robi się dla grubasów (największy ma rozmiar 48.). Barbara Markowska apeluje o bojkot sklepów dla dużych: – Jak można wydzielać dla nich miejsca? Czy gruby jest nienormalny? Elżbieta Wołkowyska nie straszy.
Nazwała swój sklep prosto i bez owijania w puszystość: Duże Rozmiary. Wpadła na ten pomysł 14 lat temu jako pierwsza w Warszawie. Też nie miała gdzie się ubrać. Sprowadza rzeczy od 44. do 64. rozmiaru, a większe na życzenie. W ofercie są tuniki, żakiety, bluzki z żabotami i fasony z gumką w pasie. Pani Elżbieta sprowadziła, co prawda, dżinsy w rozmiarze 64., ponieważ XXL-ki od kilku lat nie boją się spodni, ale sportowej kurteczki Nike już tam nie kupi. Bo otłuszczone starsze panie producenci są jeszcze w stanie sobie wyobrazić, 25-latki już nie. Ta może się ubrać u pani Elżbiety najwyżej jak swoja duża mama. Czasem dla 25-latki pokażą coś w katalogu „Quelle Maxi” z rozmiarówką do 60. – Droższe, ale przecież na uszycie idzie więcej – Magda Rzemek jest wyrozumiała dla producentów. Bluzki z zaszewkami na biust zwykle szyje jej mama. Magda rysuje tylko pęknięcie w dekolcie. – Krój to klucz – potwierdza Mieczysława Grzywna, która w Kielcach projektuje fasony do rozmiaru 60. Żeby forma pasowała na typową polską
dużą kobietę (typowa to rozbudowany biust, biodra i... wspomnienie po talii), pani Mieczysława siedzi nad specjalnymi tabelami wymiarów, dwoi się i troi, jak zrobić, żeby przy 160-centyetrowej pupie zmusić talię, by się zarysowała choć lekko. Wychodzą z tego odświętne garsonki. Ale choć pani Mieczysława pokazuje tabele włoskich wymiarów na dowód, że tamte krągłości są inne i za nic nie synchronizują się z naszą rozmiarówką (Włoszka rozmiaru 50. ma talię o 5 cm mniejszą), mimo wysiłków i wyliczeń pani Mieczysławy XXL-ki wolą Zachód od polskich krawcowych. Sklep pani Grzywny rozkłada więc konkurencja, czyli ciucholand.

Coś spłaszczyć, coś zaokrąglić

Gdy półtora roku temu na teście ciążowym Grażyny Wojdy pokazały się niebieskie kreski, odstawiła czekoladki. Bombonierka przy poduszce przez te miesiące zdążyła obrosnąć białym nalotem. Grażyna zakłada na pierś (95 D) odsysacz na mleko. Bohaterka jednej z okładek „Super Linii” zawsze wiedziała, że tym biustem można zagadać. Najbardziej podobał się wszystkim starszym wujkom i historykowi ze szkoły. Wiedziała, jak siąść przy biurku historyka, żeby nie miał śmiałości odmówić Grażynie kompetencji. Nawet na maturze, gdy bardzo pomieszała fakty z życia Katarzyny II. Kiedy na własnym ślubie zbierała pieniądze na wózeczek dla dzidziusia, też wiedziała w co. Ale długo sprawy z facetami szły jej tylko do... pewnego momentu. Do tego, gdy już należało pokazać siebie więcej. Aż któregoś dnia wywiesiła kartkę, że sprzeda malucha i zgłosił się pewien chłopiec w sweterku z jelonkami. – Może dlatego, że taki miał wzorzec kobiety? W domu dużą mamę i siostrę – opowiada, jak ją pokochał. Dżinsów, co prawda, nigdy nie miała, za
to miała wiecznie przymałe rajstopy i pantofelki z klamerką, którym ciągle brakowało paseczka, a w liceum to nie koledzy ją, ale ona ich woziła na bagażniku roweru. Liceum dla grubasa było zmorą. Największa w klasie była jedna Aśka, potem ona. Z Aśką nie chciała się trzymać, żeby się nie utożsamiać, z chudymi też nie, żeby nie odstawać. I łgała, gdy ktoś ciągnął ją na basen: nie idę, widziałam tam topielca.

Przez te wszystkie sztuczki opanowała tuszowanie do perfekcji. Zawsze ma wyjęty kosmyk włosów na policzki. Spłaszcza owal. I maluje mocno usta. Wtedy uwagi nie przyciąga podbródek. Choć do dziś Grażyna woli na plaży rozłożyć ręcznik przy rodzinach z dziećmi. Towarzystwo chudych optycznie pogrubia. Ale już do siebie ma dystans. Sama się go nauczyła. Od ludzi nie. Gdy szukała pracy, jeżdżąc po szklanych biurowcach, trudno było go zachować. – Czułam się jak wieloryb w świecie dziewczyn, które mogą sobie pozwolić na kabaretki – opowiada. – Żeby znaleźć pracę, poszłam na kurs stylizacji. Ale cały czas to ja byłam obiektem do korekty, kwintesencją tego, co trzeba przyciemnić, co rozjaśnić, co sprowadzić z owalu do księżyca. Odnalazłam się wśród zwierząt i pomagam wykupywać konie na rzeź. One patrzą bez wzorców. I już nie pytam siebie: a jakim prawem ja żyję, gdy 60-kilogramowa koleżanka płacze przy mnie: „Taka jestem gruba, że żyć mi się nie chce”. W tych stajniach, przy koniach, Grażyna uczy wdzięku inne
wolontariuszki. Duże, a jednak niezauważalne. Na przykład Anię z zajęczą wargą, którą ludzie nauczyli się popychać. Raz posadziła ją przed lustrem i pokazała całą tę sztukę tuszowania. Bo świat taki jest, że albo należy coś spłaszczyć, albo zaokrąglić. Sobą człowiek jest tylko w kąpieli.

Edyta Gietka

Dlaczego kobieta chce być mniejsza?

- dla lepszego samopoczucia - 94%

- by nosić modne rzeczy - 84%

- dla zdrowia - 80%

- dla sprawności fizycznej - 68%

- by podobać się mężczyznom - 61%

- by nie stracić pracy - 31%

(Europejskie Centrum Badań i Informacji o Problemach Nadwagi)

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)