Dziennikarze czekają na akredytację w Watykanie ponad dwie godziny
Przed watykańskim biurem prasowym dziennikarze z całego świata stoją w długiej kolejce - oczekiwanie na akredytację trwa ponad dwie godziny. Zdarza się, że wniosek o nią ponownie muszą wypełnić nawet ci, którzy elektronicznie otrzymali potwierdzenie jego przyjęcia.
Kolejka przed biurem prasowym w Watykanie zawija się kilkukrotnie. Stoją w niej dziennikarze z całego świata, coraz bardziej zniecierpliwieni, bo na załatwienie sprawy czeka się ponad dwie godziny.
- Zawsze tak jest, kiedy coś załatwia się na ostatnią chwilę. Szkoda, że nie przyjechaliśmy wcześniej - denerwują się Brytyjczycy.
- Wczoraj było to samo, ja przychodzę tu od trzech dni - pociesza ich amerykański dziennikarz.
Aby usprawnić obsługę, pracownicy biura wychodzą na zewnątrz do oczekujących w kolejce dziennikarzy, by sprawdzić, czy ich wniosek o akredytację został zaakceptowany.
Tu zaczynają się nerwy, bo w mniej więcej połowie przypadków okazuje się, że coś jest nie tak, że czegoś brakuje, mimo że wcześniej dziennikarze mailem otrzymali potwierdzenie, że wniosek jest kompletny i został przyjęty.
- Rozumiem, że pan wysyłał, ale nie mamy tego w systemie - tłumaczy cierpliwie pani z biura prasowego, sprawdzająca dane na tablecie. - Ale ja mam tu napisane, że wszystko jest w porządku - denerwuje się dziennikarz z Kamerunu.
- Proszę wyjść z kolejki i poczekać na mojego kolegę. On weźmie wasze nazwiska i sprawdzi w naszym biurze - prosi pracownica biura prasowego.
Obok kolejki gromadzi się coraz większa grupa dziennikarzy, którym kazano czekać. Pomiędzy nimi uwijają się dwaj młodzi pracownicy biura prasowego, spisując na kartkach egzotycznie brzmiące nazwiska.
- Co za bałagan - wzdycha dziennikarka z Wenezueli. - To nie do pomyślenia! Jak mam pracować bez akredytacji? - denerwuje się fotoreporter z Niemiec.
Kiedy po kilkunastu minutach pracownicy biura wracają z listą zaakceptowanych i odrzuconych wniosków, oczekująca grupa dzieli się na szczęściarzy, którzy mogą wrócić do kolejki, i tych, którzy muszą uzupełnić wnioski.
- Brakuje listu polecającego, a u pani skanu paszportu. Ma to pani wydrukowane? - pyta obsługa. - Mam w wersji elektronicznej, mogę przesłać raz jeszcze - proponuje dziennikarka z Francji.
Okazuje się jednak, że wszystko musi być w wersji papierowej. - A można to wydrukować u was? - pytają zrezygnowani dziennikarze. Niestety, nie ma takiej możliwości - obsługa każe im iść gdzie indziej, nie potrafi jednak wskazać dokąd.
Na szczęście wśród oczekujących nie brakuje tych, którzy z watykańskim biurem prasowym zmagają się od kilku dni i są zorientowani, gdzie w najbliższej okolicy można znaleźć skaner i drukarkę. W ruch idą więc mapy i przewodniki. Niestety, gdy dziennikarze przynoszą plik niezbędnych dokumentów i ponownie wypełniają wniosek o akredytację - tym razem w wersji papierowej - słyszą, że mają wrócić po południu albo następnego dnia.
- Jak to jutro? Jutro jest kanonizacja! - oburzają się Francuzi. - Trudno, najwyżej będziemy musieli poradzić sobie bez akredytacji - wzrusza ramionami operator kameruńskiej ekipy telewizyjnej.
Tymczasem ci, którzy wrócili do kolejki, też powoli tracą cierpliwość. Na szczęście biuro prasowe rezygnuje z przerwy, którą zwykle robi między 12 a 14. Przed wejściem stoi ochroniarz, który wpuszcza kolejne osoby do środka. W pewnym momencie przynosi dwa krzesła i proponuje dwóm pierwszym osobom w kolejce, by usiadły.
- To nie wygląda dobrze, oznacza, że jest jakiś przestój - stwierdzają stojący w kolejce Polacy. Jednak po około 15 minutach krzesła się zwalniają i oczekujący mogą wejść dalej.
W środku już wszystko przebiega sprawnie - dostają akredytację, płacą 10 euro, odbierają pokwitowanie i mogą spokojnie wyjść. Wychodzący mają już siłę tylko na to, by pokazać kolegom podniesione w górę kciuki.