Dziennikarz "Polityki": wpadłem w siatkę podsłuchów
Moje przekonanie, że wpadłem w siatkę podsłuchów graniczy w tej chwili z pewnością - zeznał przed sejmową komisją ds. nacisków dziennikarz śledczy "Polityki" Piotr Pytlakowski.
02.12.2010 | aktual.: 02.12.2010 14:08
Komisja zajmowała się sprawą kontroli operacyjnej dziennikarzy, którą służby miały prowadzić w latach 2005-2007.
Pytlakowski powiedział, że wiosną 2007 r. dziennikarze Maciej Duda i Bertold Kietel powiedzieli mu, że zdobyli wiedzę, iż w Ministerstwie Sprawiedliwości minister Zbigniew Ziobro "wraz z innymi osobami odsłuchiwali nagrania z podsłuchów, w tym mojej rozmowy".
Dodał, że dwa miesiące później jego informator pokazał mu formularz Komendy Głównej Policji dotyczący kontroli operacyjnej z numerem jego służbowej komórki.
Pytlakowski mówił też o operacji "Cele" prowadzonej m.in. przez ABW. - Wiem, że był wtedy podsłuchiwany pewien mieszkaniec Sopotu, prywatny detektyw, który był informatorem wielu dziennikarzy, w tym moim. To jego podejrzewano, że stanowi jakieś zagrożenie dla ministra Ziobry. Nawet nie tyle fizyczne, co obawiano się próby kompromitacji ministra - powiedział.
Pytlakowski zaznaczył, że spotkał się z nim w 2007 r. Dodał, że w rozmowie uczestniczył również "przedstawiciel jednej z korporacji prawniczych". - Wtedy mnie sondowano, czy byłbym zainteresowany materiałami, które miałyby być kompromitujące dla ministra Ziobry od strony natury obyczajowej. (...) Odmówiłem przyjęcia tych materiałów - zeznał.
- Prawdopodobnie podsłuchiwano wtedy tego prywatnego detektywa z Sopotu. Kontaktowałem się z nim wielokrotnie. Prawdopodobnie objęto kontrolą operacyjną pięciodniową także mój numer telefonu - dodał Pytlakowski.
Świadek powiedział, że jego wiedza na temat pobierania billingów jest żadna, a o szczegółach dowiedział się z artykułu "Gazety Wyborczej". Zarzucił także bagatelizowanie sprawy przez prokuratorów w Zielonej Górze.
O sprawie inwigilacji dziennikarzy w latach 2005-2007 niedawno napisała "Gazeta Wyborcza". Dotarła ona do materiałów ze śledztwa, które prowadziła i w maju tego roku umorzyła, nie stwierdzając przestępstwa, zielonogórska prokuratura. Według informacji GW, służby sięgały do historii połączeń telefonicznych nawet sprzed dwóch lat, a jednym z celów było ujawnienie źródeł informacji dziennikarzy, krytykujących poczynania ówczesnych władz państwowych.