PolskaDziennikarz polityczny

Dziennikarz polityczny

Dziennikarz „Marketingu Politycznego” rozmawia ze Sławomirem Jeneralskim.

19.11.2006 14:43

MP: Wiele osób w Polsce pamięta Pana jako dziennikarza politycznego zadającego politykom dużo niewygodnych pytań. Teraz, kiedy jest Pan politykiem SLD, role się odwróciły. Jak Pan się czuje będąc w roli tego, który na takie pytania musi odpowiadać?

Sławomir Jeneralski: Po wielu latach pracy na ekranie, wciąż nie jestem pewien, czy dziennikarz jest od tego, żeby rozszarpywać gości zaproszonych do studia. Rozszarpywany gość może czasem nie powiedzieć o najważniejszym. Dochodzi wtedy do sytuacji, w której dziennikarz zostaje wprawdzie bohaterem, tyle tylko, że widz nie dostaje tego, o co chodzi naprawdę – rzetelnej wiedzy. Dostaje tylko potrawę o nazwie „drapieżna gwiazda”. Smacznego! Rozmawiając z dziennikarzami nie przeżywam żadnych specjalnych problemów. Uważam, że tak naprawdę ja i dziennikarz pracujemy w tej samej branży. Musimy każdego dnia odpowiadać sobie na te same pytania: Co jest ważne dla wyborców, co jest ważne dla czytelników albo widzów. Wyborcy, czytelnicy, widzowie to są ci sami ludzie. Musimy działać w ich interesie. Takie same świństwo popełnia polityk kierujący się wyłącznie interesem partii jak i dziennikarz, dla którego grunt to nakład i własna popularność.

Czym dla Pana jest polityka?

Polityka mnie niepokoi. Jest jej wokół nas o wiele za dużo. Polaków bardziej pasjonuje polityka, niż udany tegoroczny sezon grzybowy. Sądzę, że to nie jest normalne, nie jest zdrowe. Co gorsza zainteresowanie polityką powoduje, że ludzie o różnych poglądach nie potrafią się szanować, są skłonni obrzucać się inwektywami. Wiele osób, które znam, traktuje politykę z tak wielką pasją, jakby od kłótni i wydarzeń z udziałem polityków zależała jakość ich życia. Tak nie jest. Jakość naszego życia zależy od pracy posłów w komisjach, a nie od sporów toczonych przed kamerami w sejmowych kuluarach. Te dwie sprawy rzadko się ze sobą łączą. W kuluarach walczy się o władzę, a na komisjach pracuje. Media, a więc i my, wolimy jednak emocje od rozumu.

Dlaczego więc, pomimo tych wątpliwości, zdecydował się Pan na podjęcie działalności politycznej?

Pracując w TVP zajmowałem się obserwowaniem polityki. Potem kiedy nowa ekipa „bez-partyjnych fachowców” odstawiła mnie na boczny tor cieszyłem się spokojem, który zapanował wokół mnie. Przestałem nosić kra-wat, nie musiałem być świadkiem ani mimo-wolnym uczestnikiem redakcyjnych intryg i personalnych układanek. Ulżyło mi. Szybko jednak pojawiła się nuda, której nie znoszę. Zdecydowałem, że za wcześnie na ciepłe kapcie. W tym samym czasie zostałem zapytany, czy nie zdecydowałbym się na kandydowanie z lity SLD. Wtedy Sojusz miał w sondażach 4 procent poparcia. Pomyślałem: – Nawet jak się nie uda, to przynajmniej nikt nie będzie mi zarzucał koniunkturalizmu.

Dlaczego wybrał Pan akurat Sojusz Lewicy Demokratycznej?

Jeśli oddzielić ziarno od plew, widać gołym okiem, że rządy lewicy oznaczały w Polsce rozwój gospodarczy, rządy prawicy natomiast były zagrożeniem dla gospodarki, budżetu a ostatnio także dla demokracji. Nie chcę przy okazji tej rozmowy uprawiać agitacji politycznej ale skoro padło to pytanie… Liberalne hasło o „niewidzialnej ręce rynku” to teoria, która rozpada się w proch wobec biedy i beznadziei popegerowskiej Polski. Prawico-wy zaduch i dogmatyzm połączony z sianiem nienawiści wobec ludzi o innych życiorysach to coś, co najbardziej mnie przeraża. Ludowcem nie jestem, no to gdzie miałem się zapiać? Nawiasem mówiąc nadal jestem bezpartyjny. Należę tylko do Klubu Poselskiego SLD.

Dużo mówi się dzisiaj o tzw. teledemokracji, czyli systemie w którym to media (szczególnie telewizja) "tworzą politykę". Co Pan o tym sądzi?

Media są częścią społeczeństwa i w tym sensie niczego nie tworzą. Po prostu reagują na za-potrzebowanie odbiorców. To czytelnik, słuchacz i widz decydują jakie są media. Jeżeli brukowce biją rekordy nakładów to dlatego, że czytelnicy oczekują taniej sensacji, że lubią sycić się cudzym nieszczęściem. Niestety tak jest. Ciągle aktualny jest cytat z pewnego Zielińskiego: „Kowalskiemu spalił się dom. Niby zupełnie obcy człowiek, a jednak miło”. Z drugiej strony media decydują kto jest dobry a kto zły, kogo należy kochać a kogo nienawidzić. To straszna cecha mediów. Zwłaszcza kiedy rynek mediany jest młody a środowisko dziennikarskie nieokrzepłe. W dodatku wszystkie media, zarówno prywatne, jak i publiczne, są obiektem nieustannych pragnień a więc i rozmaitych zabiegów ze strony polityków. Stają się, czy chcą, czy nie, areną rozmaitych harców. Do tego dochodzi własny punkt widzenia poszczególnych wydawców, redaktorów i dziennikarzy. Efekt? Kiedy wracam po kilkunastu godzinach spędzonych w Sejmie do domu i włączam
telewizor, znajduję w nim kompletnie inny świat, niż ten, który przed chwilą opuściłem. W telewizorze nie ma zdania na temat ustaw, nad którymi ślęczałem. W telewizorze leje się polityczna krew. Politycy skaczą sobie do oczu, oskarżają o co się da i prześcigają się w zadawaniu wyrafinowanych ciosów. Oczywiście nie bądźmy naiwni, ludziom się to podoba, ludzie chcą igrzysk. Gdyby nie chcieli, to by ich nie było. Problem jednak w tym, że ludzie uważają, że igrzyska są w Sejmie najważniejsze, że od nich zależy czy będzie dobrze, czy źle. Złoszczą się na polityków za czczą gadaninę i kłótnie ale pragną tego jak kania dżdżu. Kiedy Sejm dyskutuje o bezrobociu telewizja pokazuje lustrację pewnej Zyty i to jest OK. Polityk, który upomina się o „transmisję z bezrobocia” zostaje zbesztany, że się wtrąca. W tym sensie media pokazują nam polityczną fatamorganę. Wmawiają nam, na naszą prośbę, że walka o władzę jest ważniejsza niż walka o chleb.

Podobne zarzuty wysuwane są przez niektórych odnośnie sondaży telewizyjnych. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?

Rzeczywiście, po ostatnich wyborach parlamentarnych kilku szefów ośrodków badania opinii publicznej powinno palnąć sobie w łeb. Nie padł jednak ani jeden strzał. Myślę, że najbliższe wybory samorządowe mogą przynieść o wiele większe niespodzianki.

Dziennikarz polityczny ma trudne zadanie. Musi utrzymywać dystans i być obiektywny. Co Pan sądzi o dzisiejszym dziennikarstwie politycznym w Polsce?

Z przyjemnością obserwuję młodych dziennikarzy (na przykład TVN 24) wykonujących swoją pracę bez nadymania się i stawiania rozmaitych tez, przed którymi nie sposób się bronić. Czasami ze zgorszeniem oglądam wielkie gwiazdy dziennikarskie zajęte przede wszystkim autopromocją i rozmaitymi środowiskowymi rozgrywkami. Trudno oceniać dziennikarstwo, łatwiej konkretne osoby. Kiedy pracowałem w TVP wielokrotnie obiecywałem sobie jednak, że nie będę recenzował pracy innych dziennikarzy bo brzydzę się taką działalnością.

Czy uważa Pan, że trwałą cechą polityka powinna być otwartość komunikacyjna?

Każda działalność publiczna powinna być otwarta i jawna. Dotyczy to działalności gospodarczej, nauki, sportu, polityki itd. Ludzie zajmujący się działalnością publiczną powinni wychodzić z założenia, że nie wolno mieć tajemnic i że są odpowiedzialni za to, jak media informują o ich pracy. Zajmowałem się szkoleniem medialnym i często słyszałem, że dziennikarze przedstawiają wszystko w krzywym zwierciadle, że nie interesuje ich prawda, tylko sensacja, że często posługuję się gotową tezą, do której dopasowują fakty. Być może tak się często dzieje ja jednak pytałem moich kursantów, co zrobili, żeby do tego nie dopuścić. Najczęściej zapadała cisza. Osoby publiczne narzekają na media, media podszczypują, a widzowie i czytelnicy mają kolejne widowisko. Tymczasem współpraca z mediami to ważny kawałek politycznego warsztatu i trzeba się tego uczyć. Tu nie ma miejsca na obrażanie się, to jest część pracy i już.

Czy rozważa Pan jeszcze powrót do zawodu dziennikarza, czy jednak polityka stała się większą namiętnością?

Chciałbym pisać. Nie wiem tylko, czy potrafię. Nigdy nie byłem dziennikarzem prasowym. Nie chodzi oczywiście o umiejętność napisania jednego artykuły. Chodzi systematyczne „popełnianie” tekstów. Zastanawiam się, czy mam dość czasu i samodyscypliny. Nie tęsknię za powrotem do telewizji i nie planuję takiego powrotu. Lubiłem w telewizji pracę redakcyjną, pracę wydawcy albo producenta. Nie przepadałem natomiast za kamerą, zwłaszcza za prowadzeniem „Wiadomości”. Dla mnie było to zajęcie stresujące. Wolałem „Monitor”. Nie należy jednak na tej podstawie formułować wniosku, że polityka stała się moją największą namiętnością. Między mną a polityką trwa w tej chwili próba nerwów. Nie jestem jeszcze pewien, czy się polubimy. Przeszkadza mi w Sejmie poziom agresji i nieustająca rzeka inwektyw, które płyną ze wszystkich stron. Uważam, że można polemizować ze sobą ale się nie obrażać. Boję się jednak, że jestem w tym poglądzie odosobniony. Szkoda. Kolejny problem to gadulstwo. Przez całe życie jak ognia unikałem długich
i nudnych narad. Teraz uczestniczę w nieustającym gadulstwie przerastającym moje najgorsze oczekiwania. Gdyby w telewizji tyle dyskutowano, „Wiadomości” ukazywałyby się co najwyżej raz na tydzień.

Działania polityczne które będzie Pan podejmował w najbliższej przyszłości to...?

Pochodzę z Bydgoszczy, która jest ważnym węzłem wodnym. Niestety, w moim mieście, podobnie jak w całej Polsce, rzeki są martwe – nic po nich nie pływa. Nie mamy dróg, nie mamy szlaków kolejowych, nie wykorzystujemy rzek. To bez sensu. Płynąłem niedawno statkiem z Bydgoszczy do Berlina. Za Odrą rzeki i kanały żyją. Ciągną nimi sznury statków. Wiele z nich ma na burcie napis Bydgoszcz albo Wrocław. To boli. Przygotowuję propozycje, które mają zmienić ten stan rzeczy. Niebawem ma się odbyć posiedzenie komisji infrastruktury poświęcone żegludze śródlądowej. Zajmuję się też prawem telekomunikacyjnym. Mamy za sobą wygraną batalię o dwuletni okres przechowywania danych o naszych połączeniach telefonicznych. PiS chciał pięciu lat. Niedługo kolejna nowelizacja prawa telekomunikacyjnego, kto wie, czy temat nie wróci.

Rozmawiał Piotr Gołębiowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)