Dziennikarz "GW": to była ohydna prowokacja!
Wobec dziennikarzy "Gazety Wyborczej" przeprowadzono "ohydną prowokację" - uważa dziennikarz "GW", współautor artykułu o
rzekomej współpracy oficerów Komendy Głównej Policji z
gangsterami, Marcin Stelmasiak. Dodał, że ujawniając nazwisko Jana Markowskiego z olsztyńskiego CBŚ, "Gazeta Wyborcza" nie "sprzedała" swojego informatora, a podała do publicznej wiadomości nazwisko prowokatora.
27.05.2005 | aktual.: 27.05.2005 14:06
W piątek "GW" przeprosiła policję, komendanta głównego i opinię publiczną. Wyjaśniła, że "padła ofiarą umyślnej dezinformacji, którą prawdopodobnie zaplanował szef zarządu CBŚ w Olsztynie Jan Markowski". Gazeta ujawniła też, że informacje o aferze przekazał jej komendant wojewódzki policji w Łodzi insp. Janusz Tkaczyk.
Przez niemal tydzień sprawdzaliśmy, dlaczego w naszym materiale znalazły się nieprawdziwe informacje. Do sprawy, która faktycznie istnieje, wpleciono zupełnie wymyślone wątki, po to, aby uderzyć w nas, uderzyć w gazetę i uderzyć w osobę, co do której były podejrzenia, że jest naszym informatorem, Janusza Tkaczyka - powiedział Stelmasiak.
Jego zdaniem, pewne osoby w Komendzie Głównej są przekonane, iż to Tkaczyk nadał dziennikarzom "GW" niewygodną dla KGP sprawę zakupu rejestratorów rozmów. Podejrzewam, że ta manipulacja, prowokacja, była prztykiem w nos dla nas i miała zniszczyć naszego informatora - ocenił Stelmasiak.
Stwierdzenie b. wiceministra spraw wewnętrznych i administracji Andrzeja Brachmańskiego, który w rozmowie z PAP powiedział, że "Gazeta Wyborcza" sprzedała swoich informatorów, Stelmasiak określił mianem "bzdury".
Podaliśmy nazwisko prowokatora - Markowskiego (szef CBŚ w Olsztynie), osoby, która celowo dała nam nieprawdziwe informacje. Takiej osoby nie chroni tajemnica dziennikarska, co więcej, naszym obowiązkiem jest ujawnienie prawdy i ujawnienie roli tej osoby w tej całej aferze - powiedział dziennikarz.
Odnosząc się do ujawnienia Tkaczyka jako informatora, przyznał, że to sam Tkaczyk przyszedł do dziennikarzy. Powiedział, że w związku z tą sytuacją on nie może dalej kryć się i sam zgodził się opowiedzieć jaka jest jego rola w całej sprawie, jaka jest rola Markowskiego i on sam zaproponował odtajnienie swojego nazwiska - powiedział współautor artykułu.
Szef Olsztyńskiego Centralnego Biura Śledczego Jan Markowski powiedział, że olsztyńskie CBŚ nie prowadziło żadnych czynności w sprawie opisanej przez "Gazetę Wyborczą", a on sam nie kontaktował się w tej sprawie z łódzkim komendantem policji.
Według dziennikarzy, komendant Tkaczyk przekazywał im informacje, które nie mogły pochodzić z żadnego innego źródła. Stelmasiak podkreślił, że ich informacja była po części oparta na prawdzie. Tam było dużo prawdziwych informacji, na których zrobiono fikcyjną nadbudowę. Komendant Tkaczyk przekazywał nam także te prawdziwe informacje, których nie mógł mieć z innych źródeł niż od Markowskiego - zapewnił dziennikarz.