Dzień "C" w Londynie
Mniejszy o jedną czwartą ruch
samochodowy i kilkaset tysięcy funtów w kasie miasta - to pierwsze
efekty kontrowersyjnej decyzji władz Londynu o pobieraniu od
poniedziałku opłat za wjeżdżanie do centrum.
Na londyńskich ulicach było w poniedziałek, w dniu "C", bardzo spokojnie, jednak powodem może być nie tylko nowy system opłat, ale również to, że w szkołach było wolne.
Do lunchu granice kilkumilowej strefy zdecydowało się przekroczyć 57 tys. kierowców. Do końca dnia ma ich być ok. 80 tys. Oznacza to, że pierwszego dnia operacji do kasy miasta wpłynie nawet 400 tys. funtów.
Opłata w wysokości 5 funtów (ok. 32 złotych), pobierana elektronicznie za jednorazowy wjazd do centrum od rana do wieczora, ma być antidotum na to, że samochody poruszają się po Londynie z szybkością konnego zaprzęgu. Ma też zachęcić do korzystania z publicznego transportu i zapewnić środki na jego rozwój - mniej więcej 130 mln funtów w ciągu dwóch lat.
Według szacunków nowy podatek obejmuje w sumie ok. 200-250 tys. kierowców, codziennie przekraczających granicę patrolowaną od poniedziałku przez osiemset kamer. W zamyśle pomysłodawcy, burmistrza Londynu Kena Livingstone'a, dzięki opłatom ruch może się trwale zmniejszyć o 10-15%. Burmistrz zapowiada, że będzie się można o tym przekonać jeszcze przed Wielkanocą.
Wbrew obawom obyło się bez apokalipsy komunikacyjnej. Londyński transport publiczny nie zawodził w poniedziałek bardziej, niż w jakikolwiek inny dzień tygodnia; władze leciwego metra podały, że zainteresowanie ich usługami nie wzrosło. Mieszkańcy okolic centrum nie uskarżali się z kolei na większe niż zazwyczaj korki.
Za to w centrum pojawiło się więcej uradowanych rowerzystów i - pewnie nieco mniej szczęśliwych - pieszych. "Jazda rowerem na zajęcia w college'u jest teraz o wiele mniej stresująca" - powiedział Reuterowi pewien student. Pozbawionym rowerów ma ułatwić życie zarząd komunikacji autobusowej, który do końca lutego obiecuje wysłać na trasy 300 nowych autobusów. (jask)