Dzielnicowi chodzą "po kolędzie"
Od początku lutego do drzwi warszawiaków pukają niecodzienni goście. Domowe wizyty dzielnicowych - o nich bowiem mowa - są pomysłem stołecznych władz na zwiększenie zaufania mieszkańców do policji.
13.02.2005 10:05
Dzielnicowi odwiedzają domy w pięciu dzielnicach Warszawy: na starej Pradze Północ, Gocławiu, Sadybie i części Wilanowa, w Śródmieściu i starym Żoliborzu. Na razie policyjne wizyty w domach są miesięcznym eksperymentem. Jeśli się powiedzie, obchody dzielnicowych, zwane żartobliwie "kolędą", staną się rutynową praktyką.
W jednym z takich obchodów aspirantowi Markowi Szelągowskiemu, od 10 lat dzielnicowemu na warszawskiej Woli, towarzyszył dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej.
Widok policjanta w mundurze pukającego do drzwi wywołuje rozmaite reakcje. Czasami lęk: Ależ ja nic złego nie zrobiłam, panie władzo - oznajmia, widząc nietypowego gościa, pani Janina, mieszkanka bloku przy ulicy Ogrodowej. Krótka rozmowa z dzielnicowym, który wyjaśnia powody swojej wizyty, rozwiewa obawy kobiety. Na pożegnanie policyjny "kolędnik" wręczył pani Janinie ulotkę z informacją, w czym może pomóc dzielnicowy i jak się z nim skontaktować.
W innym mieszkaniu gospodarze witają dzielnicowego jak dobrego znajomego. Proponują herbatę i rozmowa przeciąga się do trzech kwadransów. Mieszkańcy chętnie dzielą się z dzielnicowym swoimi problemami: opowiadają o podejrzanych zebraniach młodzieży na klatkach schodowych lub przed blokami, kradzieżach samochodów, nocnych bójkach i hałaśliwych sąsiadach. Zwierzają się także ze swoich osobistych kłopotów.
Dobrze znamy swojego dzielnicowego - wyjawia gospodarz Ryszard Osiewański. Dwa lata temu zaczęliśmy mieć problemy z "elementem", który zbierał się na klatce schodowej i zostawiał po sobie butelki po alkoholu i strzykawki. Zgłosiliśmy to dzielnicowemu i efekty były widoczne. Stałe policyjne kontrole wykurzyły chuliganów - opowiada Osiewański.
Inni odwiedzeni mieszkańcy Woli przyznają jednak, że obchód policyjny był dla nich okazją do poznania dzielnicowego. Ja swojego dzielnicowego nigdy nie widziałam - mówi pani Krystyna, mieszkanka okolic Krochmalnej i Grzybowskiej. Także patroli policyjnych prawie się nie widuje, chociaż na podwórku ciągle dochodzi do bójek i kradzieży rowerów - dodaje. Przyznaje, że jej sąsiedzi boją się zgłaszać przestępstwa policjantom, albo zwyczajnie nie wierzą, że może to poprawić ich bezpieczeństwo.
Starsi mieszkańcy z sentymentem wspominają dawne czasy. Ponad 30 lat temu mieszkałam przy ulicy Syreny na Woli. Świetnie znałam dzielnicowego i z problemami zwracałam się do niego. Od czasu przeprowadzki aż do dzisiaj nie widziałam swojego dzielnicowego - mówi pani Maria, od urodzenia mieszkanka Woli.
Odwiedziny policjantów - tak jak wizyty księży w domach parafian - są dobrowolne. Przed wizytą na bramach przy wejściu rozwieszane są plakaty z napisem: "Dzielnicowy - twój partner w trudnych sytuacjach" i datą wizyty w danym domu.
Pomysłodawca "policyjnej kolędy", zastępca prezydenta Warszawy Władysław Stasiak jest przekonany, że akcja umocni zaufanie warszawiaków do policji. Kiedy ludzie poznają twarz dzielnicowego, to będą chętnie z nim rozmawiać o przestępczości w ich okolicy - twierdzi. Podkreślił, że stolica jest pierwszym miastem w Polsce, które wprowadziło policyjny obchód - na wzór miast Europy Zachodniej, np. Londynu.
W innych polskich miastach pomysł "kolędy" także się podoba. Jego wcielenie w życie rozważa m.in. dolnośląska komenda policji. Jak wynika bowiem z ankiety przeprowadzonej w grudniu ubiegłego roku w woj. dolnośląskim, blisko połowa mieszkańców nie zna i nie potrafi skontaktować się ze swoim dzielnicowym. W Warszawie, po "kolędzie", ma być inaczej.