PolskaDzieje grzechu w CSW

Dzieje grzechu w CSW

Zrewolucjonizował światową animację, wstrząsnął polskim kinem, a potem nakręcił „Emmanuelle 5”. Warszawska wystawa przypomina oryginalną twórczość Waleriana Borowczyka.

21.01.2008 | aktual.: 21.01.2008 12:28

"Uważam, że człowiek moralnie normalny, człowiek kulturalny może oglądać wszystko i w żadnym wypadku nie może mu to zaszkodzić” – powiedział niegdyś Borowczyk i pamiętajmy jego słowa, gdy będziemy się wybierać na filmy, w których kobieta onanizuje się wielkim ogórkiem („Opowieści niemoralne”, 1974), młoda markiza doznaje rozkoszy w łapach włochatej bestii („Bestia”, 1975), a mieszczańska córa („Dzieje grzechu”, 1975) przechodzi z jednych męskich rąk do drugich.

Cóż, Walerian Borowczyk nigdy nie kręcił filmów dla dzieci, nawet wówczas gdy były to animacje. Wraz z Janem Lenicą udowodnili, że można w nich zamknąć nawet filozoficzne treści. W latach 50., czerpiąc z surrealizmu, stworzyli zachwycające plastyczną wyobraźnią, nowatorskie formalnie „Był sobie raz”, „Szkołę” oraz „Dom”. Nasycając je czarnym humorem i groteską, całkowicie odcięli się od obowiązującej wówczas disnejowskiej słodyczy. O Disneyu twórca „Dziejów grzechu” nie miał zresztą dobrego zdania, jego „Śpiącą królewnę” uważał na przykład za... czystą pornografię. „Stowarzyszenie brodatych pedofilów w umizgach o względy małej dziewczynki zasługuje na wyklęcie przez Ojca Świętego” – deklarował w wywiadzie dla „Filmu”. Jednym ze swoich ostatnich. Tymczasem etykietka pornografa przylgnęła do niego samego – do dziś mówi się o nim przede wszystkim jako o twórcy artystycznego kina erotycznego, które z czasem zamieniło się już w zwykłe soft porno („Emmanuelle 5”, 1986, czy „Owidiusz: sztuka kochania”, 1983).
Wystawa w CSW, na której znalazły się również plakaty filmowe Borowczyka, obrazy, rysunki, fotografie i rekwizyty z planu, ma więc na celu pokazanie całego bogactwa jego – bardzo słabo znanej w Polsce – twórczości. Znanej za to na świecie. Nie sposób zliczyć ważne nagrody, które otrzymał, do inspiracji Borowczykiem przyznają się najwięksi indywidualiści kina: Jan vankmajer, bracia Quay czy Terry Gilliam.

Jego samego inspirowały za to literatura, filozofia, malarstwo (ukończył krakowską ASP), kino Waleriana Borowczyka odsyła do francuskiego XVIII‑wiecznego libertynizmu, teorii Freuda, surrealizmu, włoskiego manieryzmu, do baroku. Fascynowało go napięcie między popędami, tym, co w nas biologiczne, a kulturą, ekranowa golizna zaś jest tylko jednym z wielu elementów obnażania ludzkiej natury czy mechanizmów społecznych. Bo kim jest Ewa z „Dziejów grzechu”, którą romantyczna miłość prowadzi do prostytucji, jeśli nie ofiarą mieszczańskiej moralności? I czymże jest „Bestia”, jeśli nie sugestywną opowieścią o podświadomości i marzeniach sennych? Zastanawiające jest to, że Borowczyk do dziś pozostaje ciałem obcym w polskiej kulturze – i to wcale nie dlatego, że od 1959 roku mieszkał we Francji. W końcu w Polsce właśnie nakręcił słynne „Dzieje grzechu”. Chodzi raczej o to, że bliżej mu było do artystycznego życia Europy niż rodzinnego kraju, cała jego fabularna twórczość wyrasta w końcu z rewolucji obyczajowej –
tymczasem Polska końca lat 70. i początku 80. przygotowywała się do zupełnie innej rewolty. Być może syndrom odrzucenia sprawił, że od czasu do czasu reżyser pokazywał swoją inną twarz, jak w książeczce „Moje polskie lata” będącej straszliwym paszkwilem na Grażynę Długołęcką, gwiazdę „Dziejów grzechu”, która pod koniec lat 90. udzieliła wywiadu, opowiadając o psychicznej traumie, jaka w niej pozostała po pracy z Borowczykiem. Ten odpowiedział bezwzględnym, podszytym mizoginią (jak niektóre filmy zresztą) atakiem, nazywając ją mitomanką i histeryczką, dezawuując jej talent, zdradzając, że musiał wyrzucać ją z łóżka, bo nie panowała nad swoim niepohamowanym seksualnym apetytem.

Lada chwila ukaże się kolejna książka artysty o intrygującym tytule „Co myślę, patrząc na rozebraną Polkę”. Wydawca zapowiada ją jako „prowokację intelektualną w stosunku do utartych artystycznych hierarchii i estetycznych stereotypów”. Cóż, za życia Borowczyk nie miał głosu, ale wygląda na to, że po śmierci nieźle w Polsce narozrabia.

Małgorzata Sadowska

„B. Boro. Borowczyk. Walerian Borowczyk (1923–2006)” Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawa, 22 stycznia – 30 marca

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)