Trwa ładowanie...
d363emr
01-06-2005 06:25

Dziecko jako obcy

Dziecko nigdy nie było bardziej bezpieczne niż w czasach, gdy psychologia dziecka nie istniała, a profesjonalistami w tej dziedzinie byli wyłącznie rodzice. Nauki o dziecku powstały w rezultacie kryzysu, utraty przyrodzonego rozumienia potomstwa. Póki między dzieckiem i jego opiekunami nie było przepaści, nie trzeba było jej zasypywać za pośrednictwem pojęć naukowych - pisze Joanna Tokarska-Bakir w "Tygodniku Powszechnym".

d363emr
d363emr

“Dzieci, póki są dziećmi, do siódmego roku życia na przykład, okropnie różnią się od innych ludzi, to jak gdyby zupełnie inne istoty, odmiennej natury...” - pisał Dostojewski. “Dziecko to nie człowiek” - przyświadczał mu Pascal, a Johann Van Den Berg dodawał: “Dziecko nie istniało, po czym zjawiło się - myśmy je stworzyli”.

Dziś dziecko jest nam obce, bo niemal zaraz po stworzeniu filozofowie kompletnie stracili nim zainteresowanie. Hasło kształtowania Nowego Człowieka, tak nośne w całym wieku XX, minęło wraz z totalizmami. Bez urazy: na początku nowego stulecia żaden poważny kierunek myślowy nie ma już w swoim herbie dziecka. Nie chcą go też badać socjologowie - podobno grupa jest zbyt niestabilna i zróżnicowana.

I już choćby za to powinniśmy być dzieciom wdzięczni: naukowcy, których pasji poznawczej w żadnej innej sytuacji nie można powstrzymać, tu nagle rezygnują sami. Sami, jak mówi młodzież, “wymiękają”, bo przedmiot ich przerasta. Żebyż tak było zawsze! Nie mielibyśmy wtedy ani przesądów o dziecięcej niewinności, ani, wręcz przeciwnie, wyrobionych poglądów na wczesny dziecięcy seksualizm. Nie mielibyśmy teorii (bo przecież nie praktyki) wychowania autorytarnego ani permisywnego.

Nie mielibyśmy czarnej pedagogiki ani pedagogik w innych odcieniach kolorystycznych. Stada zdesperowanych rodziców nie miałyby na kogo zwalać swoich wychowawczych niepowodzeń, a zastępy pedagogów nie miałyby kogo obciążać winą za fiasko teoretycznych wizji rodzicielstwa i dzieciństwa. Nie byłoby grubej książki Jaegera o pajdei, ani licznych tomów Bettelheima o tym, dlaczego bajki muszą być okrutne. Może w ślad za tym same bajki by złagodniały?

d363emr

Problem okrucieństwa bajek wbrew pozorom nie jest marginalny. Staje on przed każdym rodzicem-nieanalfabetą, którego stać na nieocenzurowane wydanie baśni Grimmów. Jest też dobrym przykładem pozornego dylematu wychowawczego, czy może raczej dylematu realnego i fiaska jego teoretycznych rozwiązań. Moja dziewięcioletnia córka Zosia dopóty była przez swoją przestraszoną, niedowierzającą Bettelheimowi matkę karmiona ocenzurowanymi Grimmami, dopóki sama nie zaczęła ich nałogowo czytywać.

Wcale się jej nie spodobał ostry wariant opowieści, w którym tatusiowie sprzedawali córeczki diabłu, czasem dodatkowo obcinając im ręce (“Bezręka dziewczynka”), żabim królem ciskano o ścianę (zamiast go pocałować), macochy musiały za karę tańczyć w rozgrzanych do czerwoności żelaznych bucikach (pierwotna wersja “Śnieżki”), a podstępne służące, wrzucone nago do beczki nabijanej gwoździami, wleczone były w niej po ulicach (“Gęsiareczka”). Dlaczego Zosia zareagowała na oryginalną wersję Grimmów tak, jak reagowali na nie dziewiętnastowieczni belfrzy, zamiast tak, jak chciałby Bettelheim? Czy jej reakcja mówi coś o czasie, o dziecku czy może raczej o matce? Czy płynie z niej jakiś morał, na przykład taki, że krytyka kultury może nastąpić dopiero gdy kultura do niej dorośnie? Nie wiem.

Johann Van den Berg uważa, że dziecko nigdy nie było bardziej bezpieczne niż w czasach, gdy psychologia dziecka nie istniała, a profesjonalistami w tej dziedzinie byli wyłącznie rodzice. Twierdzi, że nauki o dziecku powstały w rezultacie kryzysu, utraty przyrodzonego rozumienia potomstwa. Póki między dzieckiem i jego opiekunami nie było przepaści, nie trzeba było jej zasypywać za pośrednictwem pojęć naukowych - pisze Joanna Tokarska-Bakir w "Tygodniku Powszechnym".

d363emr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d363emr
Więcej tematów