Dzieci w więzieniu wychowane
To bardzo szczególne więzienie: kolorowe ściany, osobne, otwarte pokoje dla jednej lub dwóch skazanych, dobre posiłki z podwieczorkiem i deserem, na podwórku hustawki i piaskownice. Dzieci mają niemal nieograniczony kontakt ze światem zewnętrznym, a restrykcje wobec matek są, siłą rzeczy ograniczone
07.01.2005 | aktual.: 07.01.2005 08:45
Krzywaniec to jedyny taki zakład karny w Polsce. Tu przebywają, oprócz „zwykłych” skazanych, kobiety, których dzieci urodziły się na krótko przed osadzeniem ich matek lub już w czasie pobytu za kratami. Dla wielu z tych kobiet to wielki dar od losu – ich wyrok zamienia się w wyjątkowy urlop wychowawczy. Niektóre potrafią to docenić. – Gdybym nie była tutaj, pewnie już bym nie żyła – mówią
Maluchy - więźniowie rodzą się w Grudziądzu, są tam do 6 miesięcy, a potem, do trzech lat, mieszkają z mamami właśnie w Krzywańcu. To bardzo szczególne więzienie: kolorowe ściany, osobne, otwarte pokoje dla jednej lub dwóch skazanych, dobre posiłki z podwieczorkiem i deserem, na podwórku huśtawki i piaskownice.
Dzieci mają niemal nieograniczony kontakt ze światem zewnętrznym, a restrykcje wobec matek są, siłą rzeczy, ograniczone. A jednak kara, którą im wymierzono, będzie miała znacznie poważniejsze konsekwencje. To piętno, z którym muszą sobie poradzić w życiu ci, którzy w niczym nie zawinili.
Miejsce urodzenia, świat, jakim nasiąkali we wczesnym dzieciństwie, pamięć najmłodszych lat... A często i dziecku, i matce przeżyć przyjdzie po trzech latach dramatyczny moment – oderwania od siebie. Kobieta zostanie za kratami, dziecko pójdzie do rodziny, jeśli ta jej część na wolności jest zdolna przejąć na siebie obowiązki wychowywania małego skazańca. Czasem zostaje już tylko dom dziecka i blada, blaknąca każdego dnia pamięć wspólnych dni.
Mała Ania i Oskar Jej synek ma dwa lata. Ale ona sama to jeszcze prawdziwe dziecko. Oboje urodzili się w lipcu, tylko ona dwadzieścia lat wcześniej. Oskar przyszedł na świat 6 lipca 2002 roku w Grudziądzu. - Leciałam na amfie, pogubiłam się, sama nie wiedziałam, co robię. No i któregoś dnia stało się coś głupiego, poszłam z kolegami do jednego faceta – opowiada z zażenowaniem. Prawdziwym albo udawanym, któż to może wiedzieć. Skazano ją za rozbój.
Jeśli nie jedyny w jej życiu, to – jak gorliwie zapewnia – ostatni. - Zero ćpania, zero imprez. Z dniem wyjścia na wolność rozpocznie się moje dobre, prawdziwe życie. Oskar jest najważniejszy, tak go kocham. Na rodzinę nie mam co liczyć, do Szczecina nie wrócę. Pójdę do jakiegoś domu samotnej matki, gdziekolwiek w Polsce.
Iza i Mateusz Rumiany, pucołowaty Mateuszek to także grudziądzkie dziecko. Winą jego matki jest dług. Siedzi za 8 tysięcy złotych manka, jakie narobiła pracując w hurtowni alkoholi. Kiedy wyjdzie – a to już za kilka miesięcy – będzie musiała ciężko pracować, żeby zwrócić te pieniądze. Jest w komfortowej sytuacji.
Jest najprawdopodobniej jedyną w całym Krzywańcu, na którą czeka rodzina, praca, mieszkanie. Ale nie mąż, z którym się rozwiedzie. Iza nie mówi tego otarcie, ale można odnieść wrażenie, że manko to w dużej mierze zasługa tego dżentelmena. - Nie odwiedzał nas tu już dawno. Mówił, że miał wypadek, nie może przyjechać. Nie, nie dawał pieniędzy - opowiada. I dodaje z niezwykłą mocą: - Wyjdę, poradzę sobie ze wszystkim.
Lucyna, Agnieszka i tęsknota - Jak nie pił, był w porządku. Alkohol rozwalił moje życie – opowiada statecznie wyglądająca Lucyna, mama dziewięciomiesięcznej uroczej dziewczynki i – czekającej na nie obie na wolności jedenastoletniej Pauliny, siedmioletniego Daniela, dziesięcioletniej Patrycji.
Ale to nie Lucyna piła. Nie sprawia zresztą wrażenia osoby, która miałaby takie ciągoty. Zabiła swojego męża, bo dręczył ją i jej dzieci. Tęsknotę za tą gromadką, której nie widuje, jak maleńkiej Agnieszki, na co dzień, Lucyna wyraziła w rysunku. Ma dar, wielki talent plastyczny. Dojrzałą kreską namalowała portret całej – obecnie całej – swojej rodziny. To straszne, co oni przeżywają teraz. W życiu nie pomyślałabym, że coś takiego może się stać. Że będę zbrodniarką. Żyłam w zgodzie z prawem. Chciałam zgodnej rodziny.
Byłam w szale, nie pamiętam, jak to się stało. Wiem, że była kłótnia. Nie żałuję – opowiada. Ma do odsiedzenia jeszcze przynajmniej 9 lat. Będzie składać apelację.
Ewelina, Daria i wina
Zabrali ją w osiemnaste urodziny jej syna. Była w ciąży. Daria ma trzynaście miesięcy i jest trzecia córką. Pierwsza w tym roku pójdzie do komunii, druga ma pięć lat. Ewelina, ich mama – czterdzieści. Nie umie opowiadać spokojnie o tym, co się zdarzyło w jej życiu. Co doprowadziło ją za kraty i co – jak sama rozpacza – będzie musiała jakoś wytłumaczyć nie tylko tym wiele rozumiejącym i wybaczającym dzieciom, które teraz – pod opieką dziadków, rodziców jej zmarłego męża – czekają na nią, ale i najmłodszej Darii. Że mała urodziła się w zakładzie, że będzie musiała z nią się rozstać.
Ewelina nie zabiła swojego męża. Nóż, który tak pechowo podczas dramatycznej ucieczki znalazła na suszarce w kuchni i którego ostrze wbiła – również pechowo, bo skutecznie – trafił kochanka. - Bił, dusił. Uciekłam do kuchni. Wiedziałam, że albo on mnie zabije, albo ja jego. Wyszło na mnie.
Żałuję - opowiada płacząc. O wolności marzy szaleńczo i mówi o niej inaczej niż każda z tych kobiet. Trzyma się z daleka. Zdecydowała się przyjąć zadanie opiekunki do dzieci kobiet, które opuszczają zakład na rozprawy. Jeśli będzie mogła wyjść, pójdzie na grób konkubina i będzie błagać, żeby jej wybaczył. Co? Że go zabiła.
Anka, Fabian i miłość
Tu z dziewczynami idzie się dogadać. Pomagamy sobie, jedna drugiej dziecko przypilnuje – mówi młodziutka, zgrabna Anka. Ona może tu być najdłużej. Ma do odsiedzenia przynajmniej czternaście lat. – Za „głowę” – jak mówi. To znaczy, że ma na koncie morderstwo. Ale o tym nie chce rozmawiać. Jest jedną z tych nielicznych tutaj, które utrzymują, że siedzą „za niewinność”, za rzeczy, w do których nie przyłożyły ręki.
Tato Fabiana, jej dwuletniego syna, nie interesuje jej. To już przeszłość, to się nie liczy. Ale niewielkie legitymacyjne zdjęcie, postawione na półeczce z kobiecymi drobiazgami, przemieszanymi z zabawkami i gadżecikami jak z niewinnego, panieńskiego pokoiku, mówi, że w jej życiu ktoś jest. - Jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko – tajemniczo rozmarza się dziewczyna. – Widzimy się codziennie, ale nie możemy ze sobą rozmawiać, nie możemy się dotknąć... Pozostają listy.
Jeśli idą pocztą, wędrują do odległego o kilka kilometrów Nowogrodu Bobrzańskiego i wracają tą samą drogą do Krzywańca, do męskiego oddziału. Ania i Ola - dziecko i dziecko - Nie byłam wcześniej karana – zarzeka się delikatna Ania o dziecinnej twarzyczce. Ma zaledwie 17 lat więcej niż jej córeczka Ola. - Tak, ją kocham. Znaleźć jej nowego, porządnego ojca – to moje marzenie – mówi nastolatka.
Jej chłopak miał o dziesięć lat więcej niż ona. Dziś nie chce już go znać. Nie chce o tym gadać, ale to w dużej mierze jego zasługa, że tu jest. Pragnie wrócić do kochających rodziców. - Jestem bardzo, bardzo dobrą mamą – przekonuje. W pokoiku wywiesiła wycięte z papieru zwierzątka. Wytrzyma. Da radę. Życie przed nią.
Daleko od ludzi Kompleks w Krzywańcu do 1963 roku należał do wojska. Wcześniej, w czasie II wojny światowej, obiekty te zamieszkiwali pracownicy dozoru nad robotnikami - jeńcami, zatrudnionymi w fabryce materiałów wybuchowych.
Przy budowie fabryki, należącej do koncernu IG Farben, i przy produkcji, zatrudnionych było ok. 20 tysięcy ludzi.Łącznie na terenie obejmującym ok. 45 km2 istniało 11 obozów pracy niewolniczej. Obozy zostały wyzwolone przez armię radziecką w 1945 roku. W grudniu 1965 roku, po remoncie i adaptacji na zakład karny, przybyły do zakładu pierwsze kobiety.
W 1979 roku utworzono tu Dom Matki i Dziecka, realizujący specjalny penitencjarny program resocjalizacyjny. Do 1990 roku był tu też zespół szkół zawodowych dla kobiet, a do 1994 przedsiębiorstwo produkcji odzieżowej nr 8. Od 1989 roku, po wejściu w życie nowych przepisów wykonawczych, w zakładzie odbywają karę kobiety pierwszy raz karane, młodociane i recydywistki oraz mężczyźni zakwalifikowani do odbywania kary w zakładach otwartych i półotwartych. Ponadto istnieje areszt śledczy dla kobiet. Można tu osadzić prawie 400 więźniów.
Załogę stanowi 103 funkcjonariuszy i 9 pracowników cywilnych (służba zdrowia). Co ciekawe: przy tym wielkim leśnym kompleksie powstał też ośrodek wypoczynku sobotnio-niedzielnego dla funkcjonariuszy więziennych i ich rodzin: hotel, kampingi, pole namiotowe, boisko do piłki siatkowej, basen kąpielowy. Są tu przecież doskonałe warunki do spacerów, grzybobrania i wędkowania nad Bobrem i wyrobiskami pożwirowymi.
Barbara Chabior