Dzieci na etacie
Justyna ma 8 lat. Wstaje, gdy jest ciemno. Biegnie na tenis. Potem szkoła: prywatna, trzy języki obce, basen, teatr. Ze szkoły na pianino, potem dodatkowy angielski. W domu jest przed wieczorem. Czasem nawet ogląda wieczorynkę. No, chyba że ma dużo zadane…
26.10.2006 | aktual.: 03.11.2006 17:47
Pracujące dzieci – termin, który kojarzy się z zacofaniem i trzecim światem, coraz częściej, choć w zupełnie nowym sensie, używany jest do określenia trybu życia współczesnych kilkulatków. I to najczęściej pochodzących ze świata „pierwszego” – bogatszego, wykształconego… No i świadomego, że właściwa, dogłębna edukacja to warunek sukcesu, że „odpowiednie” wychowanie to nie tylko kilka godzin spędzonych w ławce. Dlatego oprócz szkoły (zwykle prywatnej), dziecko biegnie na pianino, potem na dodatkowy angielski, tenis czy inne zajęcia. Czy jednak taka „inwestycja” w dzieci rzeczywiście się zwróci? Z czego naprawdę wynika? I czy dzieci edukowane od kołyski rzeczywiście mają zapewniony lepszy start w przyszłość?
Dlaczego Jasia na chiński?
Myli się ten, kto sądzi, że współczesna, poważna edukacja zaczyna się od szkoły podstawowej, czy nawet zerówki. Już trzylatek, o ile jego rodziców stać, może chodzić do przedszkoli artystycznych, językowych, sportowych, muzycznych. Czesne – w zależności od miejsca i oferty – od kilkuset do… kilku tysięcy złotych. Do tego cała gama przedziwnych i wciąż nowych zajęć – ćwiczenia pamięci, wyobraźni, pobudzanie wszelkimi sposobami szarych komórek w małych głowach. Im dziecko starsze, tym bardziej zajęć przybywa. Rodzice – co ciekawe – nie tylko ci najbogatsi, coraz chętniej korzystają z ofert. Anna Walewska, mama Kingi: – Jestem pielęgniarką, mąż nauczycielem. Zarabiamy niewiele. Żyjemy bardzo oszczędnie. Wszystkie pieniądze idą na Kingę. Nie, nie uważam, że to przesada. Po prostu przyszłość dziecka jest najważniejsza.
Znalezione na jednym z forum poświęconych wychowaniu dzieci: „Zaniedbałam angielski mojego synka. Czy nie myślicie, że nie jest za późno… Ma już 10 miesięcy”. Śmieszne? Pewnie tak, ale internetowe mamy podeszły do „problemu” poważnie. Dawały dobre rady, pocieszały i dopingowały do działania. Jedna tylko wypowiedź zachęcała zatroskaną mamę do… zdrowego rozsądku. Przyczyn, dla których rodzice dostają „edukacyjnej histerii”, jest wiele. Niektóre zupełnie jasne i zrozumiałe: nie chcemy po prostu, aby dzieci się nudziły. Wolny czas w nadmiarze może szkodzić. – Często wtedy pozostaje Internet i telewizja, bo przecież nie można się dzieckiem opiekować non stop – mówi Karolina Brzozowska z Kalisza, mama dwójki dzieci.
– Obawiamy się, że gdy nie zajmiemy dziecku czasu wolnego, „świat się dzieckiem zajmie” – mówi Edyta Plich, dyrektorka żeńskiej szkoły im. Cecylii Plater-Zyberkówny w Warszawie. – Boimy się złego towarzystwa, nadmiernego wpływu rówieśników czy też oddziaływania mediów. Jak twierdzą pedagodzy, rodzice często uważają też, że nie potrafią odpowiednio pokierować dzieckiem, że osoba wykwalifikowana, z odpowiednim przygotowaniem, zrobi to lepiej. I nawet nie z lenistwa, ale właśnie z dobrych intencji, obowiązkiem wychowania obarczają szkołę, instruktorów.
– Czasem jednak są leniwi i dorabiają do tego ideologię: „Staś czy Kazio jest taaaki mądry i musi się rozwijać”… – mówi jedna z nauczycielek w poznańskim gimnazjum. Kolejną przyczyną, dla której rodzice wciąż podwyższają wymagania względem dzieci, są… własne niespełnione ambicje. Rodzic, który w dzieciństwie chciał, a nie mógł na przykład grać na skrzypcach, częściej będzie skłaniał do skrzypiec własną pociechę. – Jednym słowem, gdy nawet dziecko uczy się grać, to kieruje nim motywacja… rodzica – mówi Anna Ziarno, nauczycielka w klasach 1–3 w Katolickiej Szkole Podstawowej im. Ks. Piotra Skargi w Warszawie. – A to nie daje raczej zbyt dobrych rezultatów.
Są jeszcze i inne powody: sami nieraz doświadczamy „wyścigu szczurów”, więc chcemy do niego przygotować nasze dziecko, chcemy dostosować je do realiów świata. No i kieruje nami moda na konkretne zajęcia: koledzy z pracy posyłają dziecko na judo? Nasze dziecko nie będzie gorsze. I chociaż może wolałoby pograć w piłkę, wykupujemy karnet na trening.
– Poza tym współczesny świat zaburzył naturalny podział „praca” – „odpoczynek”. Ponieważ sami pracujemy coraz więcej, dzieci również mają mniej czasu wolnego – uważa Plich. – Kategoria „nicnierobienia” zanika również u najmłodszych. W miejsce wolnego czasu wchodzi czas użytkowy – taki, dzięki któremu możemy mieć w przyszłości lepiej, możemy coś zyskać.
Jaś zyskuje, Jaś… traci
Co zyskuje dziecko, które od najmłodszych lat chodzi na języki, pływa, doświadcza wielu, wciąż nowych bodźców? Pewnie uczy się systematyczności, szybciej rozwija się intelektualnie, poznaje nowe możliwości spędzania czasu, można zaszczepić w nim nowe pasje, ćwiczy wrodzone zdolności… Jeśli jednak zajęć jest zbyt dużo lub są nieodpowiednio dobrane… dziecko może stracić. Bardzo wiele. Edyta Plich: – Skutkiem przesadnej edukacji jest brak czasu wolnego. A co za tym idzie, dziecko nie ma czasu na myślenie, rozwój emocjonalny, kształtowanie wyobraźni…Współczesny człowiek jest pełen informacji, a mało w nim refleksji. Z dziećmi może być podobnie. Dziecko otrzymuje mnóstwo wiadomości, a zwyczajnie nie ma czasu, aby je przeanalizować.
Plich zwraca też uwagę, że czas wolny – o ile w ogóle jest, coraz częściej staje się czasem „użytecznym”. Nawet na wakacje wysyłamy dzieci na obozy językowe czy konne – dzieci wracają z certyfikatem, na ile są lepsze, mądrzejsze.
– Nie mają możliwości zwyczajnego odpoczynku, całkowitej zmiany trybu życia – mówi dyrektorka. – A nie trzeba nikomu tłumaczyć, że takie „lenistwo” jest konieczne do równowagi psychicznej. Anna Wójcik, socjolog, mama pięciorga dzieci: – Nasze dzieci chodzą do dobrej szkoły, do tego na zajęcia dodatkowe – grają na instrumentach, pływają. Ich edukacja jest dla nas priorytetem. Jednak na- uczyłam się, że nic na siłę. Rok temu starsza córka chodziła również do szkoły muzycznej. Radziła sobie dobrze – jest zdolna. Ale psychicznie traciła. Nie miała na nic czasu, wciąż żyła w biegu, a my z nią. Dziś uczy się gry na pianinie, ale dwa razy w tygodniu, po godzinie. Znaleźliśmy złoty środek.
Gdy „złotego środka” się nie znajdzie, zamiast zyskiwać, tracą całe rodziny.
– Moje koleżanki stały się „szoferkami”, a nie matkami. Cały dzień w rozjazdach – nie ma chwili na rozmowę, bycie z dzieckiem, czy zwyczajne rysowanie – mówi mama 10-letniego Patryka. – Kompletny absurd: takie rodziny rwą więzi społeczne zamiast je zacieśniać. Czy Jaś zostanie ministrem?
Z jednej strony istnieje wyraźna tendencja, żeby dzieci czytały w wieku trzech lat. Z drugiej – wciąż się mówi o zaniedbanych pod każdym względem dzieciach, biednych środowiskach i rosnących różnicach społecznych… – Chciałabym posłać dziecko do prywatnej szkoły, na dodatkowe zajęcia… Ale, niestety, mnie nie stać – mówi Krystyna z małego miasta na wschodzie. – Jakie ono będzie miało start w porównaniu z dziećmi z dużych miast?
Teoretycznie dzieci, które od przedszkola uczą się więcej niż ich rówieśnicy, pójdą do lepszych szkół, na lepsze uczelnie. A co za tym idzie – dostaną lepszą pracę. I w przyszłości powinny stać się elitą narodu. A praktyka?
– Nie szkoła i pęd do nauki jest dla dziecka najważniejszy – uważa Dobrochna Lama, dyrektor społecznej szkoły podstawowej i przedszkola „Strumienie” prowadzonych przez stowarzyszenie „Sternik”. – Przez dobrą edukację rozumiem połączenie wychowania i nauczania. Jeśli wychowanie potraktujemy po macoszemu, a nacisk położymy wyłącznie na nauczanie, nasz „sukces” może stać się… porażką. Dyrektorka jest zdania, że poważnym błędem we współczesnym wychowaniu jest kładzenie nacisku na rozwój intelektualny kosztem kształtowania charakteru.
– Dziecko powinno być wartościowym człowiekiem, bo to jest najważniejsze w życiu. Powinno wiedzieć, że ważny jest bliźni obok niego, a nie pieniądz i „sukces”. Jeśli dziecko wyłącznie uczy się, proces jego rozwoju może być zachwiany, chcąc nie chcąc możemy wychować ambitnego, zimnego, wyrachowanego egoistę.
„Wyrachowany egoista” – nie ma lepszego materiału na współczesnego człowieka sukcesu – chciałoby się rzec.
– A właśnie nie do końca… Polska się zmienia, polscy pracodawcy też. Teraz na rozmowie kwalifikacyjnej trzeba czegoś więcej niż tylko znajomości języków i dwóch fakultetów – uważa Lama. – Człowiek musi mieć przede wszystkim wnętrze, osobowość, a tego nie da się wyuczyć nawet na najlepszych, najdroższych zajęciach. Osobowość kształtujemy od dzieciństwa. I dlatego najważniejsza w edukacji dziecka jest rodzina. Zdrowa rodzina, która wymaga, która jest, poświęca czas i kocha. Wierzę, że młody człowiek wychowywany w takiej rodzinie potrafi wiele osiągnąć – uważa Lama.
– Nie myślmy ciągle o „przyszłości” dziecka. Ono ma być szczęśliwe tu i teraz. Rodzice, w trosce o przyszłe szczęście pociech, zapominają o dniu dzisiejszym – mówi Edyta Plich. – Zamiast posyłać na siódme zajęcia dodatkowe, po prostu poczytajmy dziecku… Na prośbę niektórych rozmówców, ich dane osobowe zostały zmienione
Agata Puścikowska