Dyskusja o granicach wolności słowa
Dziennikarski sąd polubowny, środowiskowy ostracyzm, postępowanie przed sądem powszechnym - takie propozycje eliminowania nierzetelności dziennikarzy padły podczas debaty o granicach wolności słowa. Sprawa opublikowania przez "Super Express" zdjęć zabitego Waldemara Milewicza nadal dzieli środowisko dziennikarzy.
20.05.2004 | aktual.: 20.05.2004 20:10
Czwartkowa dyskusja zorganizowana przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy nie cieszyła się dużym zainteresowaniem dziennikarzy - oprócz panelistów przyszły 22 osoby, w tym nie będący dziennikarzami Michał Wiśniewski oraz Piotr Tymochowicz (ten pierwszy nie zabrał głosu).
Wszyscy uczestnicy debaty zgodzili się, że media zbyt często są nierzetelne. "Media są pewne, że można podawać rzeczy nieprawdziwe i nie poniosą za to odpowiedzialności" - powiedział były redaktor naczelny "SE" Grzegorz Lindenberg.
Telewizyjna dziennikarka Agnieszka Romaszewska uważa, że wiele wartości jest gubionych w pogodni za newsem; np. podanie informacji, że w Boliwii w wypadku autobusu zginęło 14 osób jest ważniejsze od relacjonowania tego, co dzieje się w tym państwie, do jakich zmian społecznych i politycznych tam dochodzi.
Szef Centrum Monitoringu Wolności Prasy Andrzej Krajewski podkreślił, że dostaje dużo sygnałów o nierzetelności dziennikarzy. Zauważył, że postępowania sądowe trwają niestety latami. "Może jakimś rozwiązaniem będzie powołanie wreszcie sądu polubownego dziennikarzy" - powiedział.
Sprawa opublikowania przez "Super Express" zdjęć zabitego w Iraku dziennikarza TVP Waldemara Milewicza wywołała żywą dyskusję. Lindenberg uważa, że publikacja była żerowaniem na ludzkich emocjach i przykładem hipokryzji. Romaszewska uznała z kolei, że zdjęcie nie było drastyczne i nie naruszało niczyjej godności. "Zobaczyłam najdramatyczniejszy przekaz tego, co się stało" - powiedziała.
Dokumentalistka Anna Pietraszek, która kilka lat temu miała okazję wyemitowania drastycznych ujęć śmierci jej kolegi z wyprawy w indyjskie Himalaje, powiedziała, że choć pokusa była spora, wyobraziła sobie możliwą reakcję rodziny zmarłego himalaisty. Zdjęcia te zachowała - jak powiedziała - w sobie tylko znanym miejscu i nie wykorzystała ich w filmie. Film otrzymał wiele międzynarodowych nagród.