Dyskretnie i skutecznie
Polska szybko się uczy. Przed decyzją o wyborze nowego przewodniczącego Komisji Europejskiej rząd nie ogłosił bezwzględnego poparcia dla któregoś z kandydatów, nie zważając na to, co sądzą o nim w Berlinie, Paryżu czy Rzymie. Tak postępowaliśmy jeszcze kilka miesięcy temu w debacie nad europejską konstytucją czy po interwencji w Iraku, robiąc sobie wielu wrogów w unijnych stolicach - pisze Jędrzej Bielecki na łamach "Rzeczpospolitej".
13.05.2004 | aktual.: 13.05.2004 08:08
Tym razem polska dyplomacja wybrała dyskrecję i zaczęła od analizy realnych szans zwycięstwa poszczególnych pretendentów. Chcemy postawić tylko na tych, którzy mogą rzeczywiście przejąć schedę po Romano Prodim, a nie stoją na z góry przegranej, choć być może "ideologicznie" słusznej pozycji - podkreśla publicysta dziennika.
Jeszcze ważniejszy od formy i taktyki jest merytoryczny wybór kryteriów, jakie ma spełniać polski faworyt. Chcemy silnego człowieka w Brukseli, który będzie gwarantował stosowanie wobec wszystkich krajów członkowskich równych wymogów i przeciwstawi się podziałom we Wspólnocie. Po doświadczeniach kryzysu irackiego i sporach wokół konstytucji nasze władze zrozumiały, że na rozbijaniu Unii najwięcej mogą stracić kraje słabe. Te silne same sobie dadzą radę - zaznacza komentator gazety.
Nauka właściwego zachowania w Unii i rozpoznawania w niej swoich interesów dla wszystkich nowych krajów członkowskich była trudna. Zdaniem wielu ekspertów Brytyjczycy nauczyli się jej dopiero po przejęciu władzy przez Tony'ego Blaira. Szwedzi czy Duńczycy do tej pory raczej ograniczają się do reagowania na inicjatywy Brukseli, niż występowania z własnymi pomysłami. Polska z powodu zapóźnień rozwoju i trudniej historii, musi jednak wyciągać wnioski znacznie szybciej. Coraz więcej jest sygnałów, że tak właśnie będzie - konkluduje Bielecki w "Rzeczpospolitej". (PAP)
Zobacz także: Rzeczpospolita - Dyskretnie i skutecznie