PolskaDwieście złotych za ratunek

Dwieście złotych za ratunek


Pogotowie zażądało zapłaty za przewiezienie rannych pogorzelców do szpitala.

Dwieście złotych za ratunek

07.12.2004 | aktual.: 07.12.2004 08:11

– Wszystkich nas karetki odwoziły do szpitala po tym, kiedy zostaliśmy ranni w pożarze – opowiadają Arkadiusz i Adrian Matuszewscy z Wałbrzycha. – Nasza mama zmarła w drodze do szpitala. Teraz pogotowie wystawiło nam wezwanie do zapłaty za transport. Dyrektor pogotowia twierdzi, że pogorzelcy nie będą musieli płacić, a faktury wystawili nadgorliwi sanitariusze

Najgroźniejszy w tym roku pożar w Wałbrzychu wybuchł nad ranem w czwartek, 25 listopada. Paliło się mieszkanie rodziny Matuszewskich. Czterech rannych w pożarze karetki odwiozły do szpitala. Życia dwóch osób – 50-letniej kobiety i 19-letniego chłopaka – nie udało się uratować. Jeden z poszkodowanych nadal przebywa w szpitalu. A rodzina pogorzelców dostała wezwania do zapłaty za przewóz karetką. – Nie wiemy, co mamy teraz robić – mówią bracia Matuszewscy. – Każde wezwanie opiewa na kwotę 200 złotych! A przecież nam się całe mieszkanie spaliło: pieniądze, dokumenty, meble itp. – To nieporozumienie – tłumaczy Ryszard Kułak, dyrektor Pogotowia Ratunkowego w Wałbrzychu. – Nikt od tych ludzi nie będzie żądał jakichkolwiek pieniędzy. Musielibyśmy nie mieć serca, by to robić.

Szef pogotowia twierdzi, że wezwania do zapłaty wystawiono dlatego, że sanitariusze nie wiedzieli, czy przewożeni ranni są ubezpieczeni. – W takiej sytuacji wystawiamy wezwanie do zapłaty – wyjaśnia Kułak. – Przyznaję, że w tym wypadku moi pracownicy nie powinni wpisywać żadnej kwoty. Na dokumentach jest jednak zaznaczone, że kwota nie podlega egzekucji, jeśli pacjent udowodni, że jest ubezpieczony. Rozumiem, że będąc w szoku ci państwo mogli nie zwrócić na to uwagi. Ja jednak sam już następnego dnia po wezwaniu uznałem, że w tym wypadku o żadnych opłatach za transport karetki nie może być mowy.

Dyrektor pogotowia zapewnia, że poszkodowana rodzina państwa Matuszewskich nie musi nawet osobiście przychodzić do jego biura. – Wystarczy, że zadzwonią na numer 999, powiedzą, że są ubezpieczeni i przekażą swoje numery PESEL – deklaruje. – Jeszcze raz podkreślam, że w żadnym wypadku nie żądalibyśmy od tych osób jakiejkolwiek opłaty. My też jesteśmy ludźmi i rozumiemy taką tragedię. Informacjom o wystawieniu wezwań do zapłaty nie mogą się nadziwić przedstawiciele Narodowego Funduszu Zdrowia. – Żartuje pan. To może jakaś pomyłka – pyta Joanna Mierzwińska, rzeczniczka wrocławskiego oddziału NFZ. – Takich druków nie wystawia się w sytuacji, gdy ktoś obawia się o swoje zdrowie bądź życie. Przecież nikt nie jest w stanie ocenić, czy pogorszenie się jego stanu zdrowia jest groźna czy też nie. Od tego są lekarze.

Każdy natomiast ma prawo wezwać pogotowie ratunkowe, gdy czuje się gorzej. Ale przecież to była tragedia, nawet osoby postronne mogły zadzwonić i wezwać karetkę. Według niej nikt opłat z tego powodu nie powinien żądać. – Nawet jeśli ktoś się pomylił w wypełnianiu dokumentów, a nawet jak te osoby nie miały tytułu ubezpieczenia, to nie jest powód, by żądać pieniędzy – uważa Joanna Mierzwińska, która już wczoraj zadzwoniła do szefa wałbrzyskiego pogotowia, by wyjaśnić całą sprawę. Rzeczniczka radzi też, by wałbrzyszanie poprosili o pisemne wyjaśnienie szefa wałbrzyskiego pogotowia ratunkowego. Niezależnie od tego mogą złożyć skargę u rzecznika praw pacjenta. Zaskoczona tą informacją jest też Izabela Zalewska, rzeczniczka prasowa Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego, organu założycielskiego pogotowia.

– Mogę próbować zrozumieć obawy dyrektora szpitala czy pogotowia o to, czy pacjent jest ubezpieczony, ale są wyjątkowe sytuacje, taka jak ta wałbrzyska, w których nie powinno mieć to znaczenia. Wówczas najważniejszy jest człowiek i to, żeby mu pomóc, a nie papierki – mówi. – Na pewno dziś zajmę się tą sprawą i zwrócę uwagę szefowi wałbrzyskiego pogotowia, że zaistniała sytuacja jest niestosowna i nie powinna mieć miejsca Tragedia przy al. Wyzwolenia – Około godziny 3 nad ranem siostra Andżelika poczuła dym w swoim pokoju – wspomina Adrian Matuszewski. – Natychmiast obudziła tatę, mamę, braci i kolegę, który akurat u nas nocował. Zaczęliśmy gasić ogień, ale płomienie odcięły nam drogę do wyjścia. W mieszkaniu były panele, które błyskawicznie się zapaliły. – Tata trzymał drzwi do kotłowni, chcąc odciąć drogę płomieniom, ale temperatura była zbyt wysoka – dodaje Arkadiusz Matuszewski. – Uciekliśmy do ostatniego pokoju, ale dymu i ognia było coraz więcej. Kolega zachował się jak bohater: trzymając się parapetu
wyszedł za okno i powiedział, bym po nim przechodził piętro niżej, do sąsiada na dole. W ten sposób uratował życie mi i mojej siostrze. Sam nie zdołał się uratować... Adam spadł z trzeciego piętra na ziemię.

Możesz pomóc W Wałbrzychu trwa właśnie akcja pomocy rodzinie, poszkodowanej w pożarze kamienicy przy al. Wyzwolenia. Mieszkanie, które zajmowali, zostało całkowicie zniszczone przez ogień. Do czasu wyremontowania lokalu rodzinie pogorzelców przyznany został lokal zastępczy na ul. Armii Krajowej w Wałbrzychu. Remontowane właśnie mieszkanie nie jest jednak umeblowane, brakuje również podstawowego wyposażenia. Wszyscy, którzy chcieliby pomóc poszkodowanej wałbrzyskiej rodzinie, mogą kontaktować się z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Wałbrzychu, tel. (74) 847-81-26 lub 847-82-48. Można kontaktować się również z wałbrzyskim oddziałem „Słowa Polskiego Gazety Wrocławskiej", tel. (74) 843-93-72.

Rafał P. Palacz

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)