Dwanaście córek na szczęście
U Pachurów w Naprawie przez lata przychodziły na świat same panny. Wieś nawet przestała się zakładać, co tym razem się urodzi. Dwanaście córek szło po sobie niezawodnie jak miesiące w roku. Nowy rok, nowa córka w drewnianym domku na wzgórzu.
27.12.2004 | aktual.: 27.12.2004 08:31
– I jeden syn pierworodny, żebym się we wsi mógł pokazać – żartuje Henryk Pachura, budowlaniec. Jak wszyscy siądą przy świątecznym stole, zaśpiewają kolędy, to głos męski ledwo się przebija. Dziewczyny pięknie śpiewają; mocno, po góralsku. Wyrosły we wsi, która trafiła do literatury jako symbol przedwojennej nędzy. Stąd pochodziła matka Jalu Kurka, autora sławnej kiedyś książki „Grypa szaleje w Naprawie”.
Rodzina spod Małego Lubonia napisała do "Dziennika Zachodniego", że w tym roku święta będą dla niej trudniejsze niż przedtem. Matka miała drugi zawał, a ojciec nie może znaleźć pracy. Nie wiadomo, jak urządzić święta.
Sami dobrzy ludzie
Gdyby Pachura miał więcej synów, może szybciej skończyłby stawianie domu. Tłumaczy, że z córkami to musiało trwać. Budował tylko z nimi i z synem, który przyjeżdżał z wojska na przepustkę. Wszystko robili sami. Dziewczyny nosiły cegły i mieszały wapno. Ale Pachura już nie myśli o tym, jakby to było, gdyby ojcował dwunastce chłopaków.
– Dyscyplina pewnie byłaby większa i tempo. Bo dziewczyny tak skołują człowieka, że nie wiadomo, w którą stronę się obrócić. Ale jak podrosły, to jestem dumny. Nie mam z nimi żadnych kłopotów.
Pachurowie pochodzą z wielodzietnych rodzin. Ich rodzice już dawno nie żyją, a bracia i siostry rozeszli się po świecie. Mieli po dziesięcioro rodzeństwa. Jalu Kurek pisał: „We wsi mieszkają ludzie dobrzy, choć obtargani. Mocni, choć obsypani słomą i gliną. Ziemi im nie przybywa, ale dzieci ciągle przybywa!”
Tak jak w rodzinie Krystyny Pachurowej. W drewnianym, krytym słomą domu jej rodziców były tylko dwie izby. Od kiedy pamięta, był tam tłok nie do opisania. A ona jeszcze sprowadziła swojego męża. Siedzieli cicho jak mysz pod miotłą, bo rządzili starsi bracia.
– Miałem wtedy jedno marzenie: mieć swój dom, własne gniazdo – mówi Pachura. – Żeby nikt mnie, ani moich dzieci nie wyrzucał.
Kiedy starsze rodzeństwo poszło na swoje, w domu została tylko Krysia, bo była najmłodsza. Szybko znowu stało się ciasno, dzieci było coraz więcej. Pachurowie rozpoczęli budowę własnego domu, na wzgórzu. Ale ten stary dom przykleił się do nowego, jak zła przeszłość. Nie oderwali się od niej.
Prawie wszystkie budynki w Naprawie stoją wysoko na zboczach. Budowanie jest mordęgą. Już Jalu Kurek dziwił się, dlaczego chaty obrastają szczyty wzgórz, a nie zalegają w dolinach? Po co ten trud? Pisał: „Cała Naprawa jest pomyłką”.
O córkach jak najlepiej
– Jak wyjdę na próg, to widzę Tatry. I mój sad z jabłoniami. Aż chce się żyć, choć nie ma za co – mówi Pachura i wdycha czyste powietrze.
Ale pisarz znalazł inną odpowiedź. W Naprawie nie dla widoków budowano wysoko, tylko dlatego, że doliny są pełne mokradeł i grzęzawisk. Taka pechowa wieś. Koń by zdechł od tego, co ludzie muszą wytrzymać.
Niektórzy mają gorzej niż inni. Z całej rodziny tylko Pachurowa ma dużo dzieci, więcej niż jej rodzice. Po synu Stanisławie urodziła Dorotę. Była parka, niektórym to wystarczy. Ale u nich pojawiły się Renata, Basia, Halinka. Potem Marysia, Agata, Bernadeta. I chociaż lekarze kręcili głowami, jeszcze Iwona, Ewa, Karolina. Pachurowa skończyła czterdziestkę, zdrowie coraz gorsze, ale na świat przyszły Dominika i Ewelina.
Pewnie już tak zostanie, że trzyletnia Ewelinka będzie najmłodsza. Jest delikatniejsza od sióstr. Dokuczają jej oskrzela, trzeba z nią biegać po lekarzach. Nie schodzi prawie z rąk matki.
O córkach Pachurowa mówi tylko dobrze. 22-letnia Dorota chyba najzdolniejsza. Myślała nawet o studiach, ale brakuje pieniędzy. Skończyła technikum, pracuje w Krakowie. Ma głowę do książek i pewnie nie zrezygnuje z dalszej nauki. Renatka zakochała się w sąsiedzie i wyszła za mąż. Żyje szczęśliwie swoim życiem. 20-letnia Basia też już mężatka, pociągało ją życie domowe. Mieszka blisko, męża ma dobrego, od gorzałki trzyma się z daleka.
Halinka też jest domowa. Uczy się gotowania. Marysia bardzo chciała być fryzjerką. Niestety, nie było praktyk, nie udało jej się spełnić marzenia. Może kiedyś? Będzie kucharką jak Halinka, choć po gotowaniu dla kilkunastu osób kuchnia trochę jej obrzydła. Agatka, Bernadeta i Iwonka lubią sport. Iwonka zdobyła nawet puchar w tenisie stołowym, jest ambitna. Siostry założyły zespolik i śpiewają, aż miło słuchać. Agata chce zostać piosenkarką. Jak stanie przed domem, zaśpiewa, głos pięknie się niesie.
– Z takiej wsi jak Naprawa to tylko przez „Szansę na sukces” można się wybić – mówi nieśmiało ładna dziewczyna. Ewa i Karolina chodzą do szkoły podstawowej. Matka mówi, że jeszcze nie bardzo ciągnie je do książek, wolą biegać. Ale w domu chętnie pomagają. Dominika w zerówce, Ewelinka przy spódnicy.
Najstarszy syn Pachurów jest czeladnikiem cukiernikiem. Bierze robotę to tu, to tam, bo o stałą posadę trudno. Ojciec dawno jej nie ma.
– Jak pracowałem na zaporze i miałem wypłatę co miesiąc, to było życie. Teraz nie mam pewności, ile uda mi się zarobić, a zdrowie coraz gorsze. Robię na budowach za 30 złotych dniówka, jak mam szczęście – zaznacza Pachura.
Mikołaja nie było
W Naprawie zawsze lepiej żyło się latem i jesienią. Jalu Kurek pisał: „Kiedy letnie miesiące kładły się na tej ziemi uśmiechem, można było zobaczyć jej niepojęte piękno”. Ale zimą nic po pięknie; głód i choroby. W Naprawie nie wolno było wylewać osolonej wody po ziemniakach. W tej wodzie gotowało się tak długo, dopóki jej starczyło. Sól była droga.
– Boję się zimy, a już świąt najbardziej. Żadnego Mikołaja dzieciaki nie miały. Pod choinką nic nie położę – wzdycha Pachurowa. Latem rodzinę ratuje ogródek. Własne warzywa, jajka, kury. Zimą znowu liczy kromki chleba, jak to robiły jej babka i matka. Pewny jest tylko zasiłek rodzinny, 470 złotych. W sklepie są stale zadłużeni.
Na dzień idzie u nich sześć bochenków chleba, kilka margaryn, wielki gar ziemniaków, gar kapusty, kilo cukru. Wędlina na niedzielę, mięsa nie ma prawie w ogóle. Na śniadanie bywa czasem ryż na mleku. Ale dziewczynki są rumiane, mają pulchne buzie, gęste włosy, ładne cery.
Pachurowie nie są sami. Pomaga im gmina, ksiądz, podrzucają coś ludzie. Dostali część materiałów na budowę domu. Niektórzy sąsiedzi narzekają, że dostają więcej niż inni, bo się tymi swoimi dziewczynkami chwalą. Ale nikt nie powie, że tu się coś marnuje albo że rodzinie się przelewa.
Z boską i ludzką pomocą
– W Naprawie żyje się ciężko, nie ma pracy. Ludzie wyjeżdżają za granicę, nawet do Ameryki, ale i do Europy, do Hiszpanii czy Austrii – mówi ksiądz Jan Fryźlewicz. Ale zastrzega, że wsi nie zna dobrze, bo jest w niej tylko dwa lata. Przedtem był kilkanaście lat w Krakowie, a tam jest inne życie.
O Pachurach ksiądz wie jednak sporo. Kiedy mieszkali w drewnianej chałupie, był u nich nawet sam biskup. Dziewczynki, uważa, trochę za ciepło są chowane jak na Naprawę.
– Ja sam urodziłem się na wsi, na gospodarce. Ciężko pracowałem fizycznie, była dyscyplina, wymagania, nie liczyło się na kogoś, tylko na samego siebie. Pachurowie dużo serca dostają od innych, oby tylko umieli to docenić. Bo to dar, a nie cudzy obowiązek – podkreśla ksiądz.
Od niedawna kościół jest w Naprawie, nie trzeba już chodzić kilka kilometrów do Łętowni na pasterkę. Pachurowie pójdą całą rodziną. Podziękują Bogu za to, że dzieci zdrowe, grzeczne, że jakoś z boską i ludzką pomocą przeżyło się kolejny rok.
– Wigilię zrobię skromną, jak zwykle – planuje matka. – Kapusta jest swoja, grzyby suszone mam. Będą zupa grzybowa, barszcz, kapusta z grochem, fasola, ryba.
– Choinkę syn przyniesie z lasu w samą Wigilię, dziewczynki ją ubiorą – dodaje ojciec. Złożą sobie życzenia. Karolinka ma kilka: – Żeby mama była zdrowa, tata miał pracę, Agatka żeby została piosenkarką, a ja żebym dostała lalkę.
Nic wielkiego. Potem będą śpiewać kolędy, a Agata najładniej. Jalu Kurek napisał jakby o nich: „Nie szukam wielkich rzeczy. Trochę muzyki, ćwierć księżyca, błysk oczu ludzkich, górskie powietrze. Wystarczy”.
Grażyna Kuźnik