Trwa ładowanie...

Dwa narody, co rzuciły się sobie do gardeł

Kiedy dwa małe zakaukaskie narody, Azerowie i Ormianie z Górskiego Karabachu, rzuciły się sobie do gardeł, 35 tysięcy ludzi straciło życie, a setki tysięcy musiały uciekać z domów. Dziś już nie walczą, ale nadal mierzą w swoim kierunku z karabinów i nie mają zamiaru ich opuścić.

Dwa narody, co rzuciły się sobie do gardełŹródło: AFP, fot: Oleg Nikishin
d3ywoyd
d3ywoyd

Od 15 lat wojna w Górskim Karabachu ma status konfliktu zamrożonego. Mimo to, w granicznych potyczkach rocznie ginie kilkadziesiąt osób. OBWE, Unia Europejska, Rada Europy i Rosja regularnie starają się doprowadzić do porozumienia między stronami. Mimo to, zawieszenie broni z 1994 roku jest do tej pory największym i właściwie jedynym sukcesem.

Jednak to nie względy humanitarne są czynnikiem, który motywuje tyle państw do angażowania się w rozmowy pokojowe w sprawie Karabachu. Całe Zakaukazie jest szlakiem transportowym dla ropy i gazu wydobywanej z basenu Morza Kaspijskiego. O zyski z wydobycia zakaukaskich bogactw naturalnych rywalizują tam największe koncerny z Unii i Rosji, a ostatnio pożądliwie spoglądają w tą stronę również Chińczycy. Obszar ten to także brama do Bliskiego Wschodu i Federacji Rosyjskiej, teren o wielkim znaczeniu strategicznym

Czym jest Górski Karabach?

Ormianie należą do najstarszych ludów świata. W czasach swojej świetności, pod panowaniem Tigranesa Wielkiego (95-56 r. p.n.e.), Wielka Armenia obejmowała terytorium południowego Kaukazu, znaczną część Turcji, Syrii i Iranu. Należała do niej również niewielka prowincja Arcach, znana dzisiaj jako Górski Karabach, której ludności szybko zasymilowała się z Ormianami. Wraz ze słabnięciem Armenii obszar ten przechodził pod władanie kolejnych mocarzy - Arabów, Turków, Persów. Mieszkańcy tego trudnodostępnego obszaru zachowywali jednak swoją chrześcijańską ormiańską tożsamość, mimo że ich ziemie były coraz gęściej otaczane przez wyznawców islamu.

W 1813 roku Karabach został przejęty przez carską Rosję, a po upadku caratu w 1917 roku stał się częścią Federacji Zakaukaskiej. Państwo to nie przetrwało jednak długo i po kilku miesiącach rozpadło się na Armenię, Gruzję i muzułmański Azerbejdżan.

d3ywoyd

W 1920 Sowieci podbili Zakaukazie i licząc na poprawę stosunków z Turcją, którzy są blisko spokrewnieni z Azerami, włączyli dawny Arcuch w skład Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Dopiero po licznych protestach bolszewicy zgodzili się na utworzenie ormiańskiego Nagorno-Karabachskiego Obwodu Autonomicznego wewnątrz państwa Azerów.

Rozpad Imperium

Gdy reformy Michaiła Gorbaczowa rykoszetem uderzyły w imperialistyczną potęgę ZSRR, mieszkańcy Karabachu zaczęli ponownie marzyć o zjednoczeniu ze swoimi krajanami z Armenii. W Stepanakercie, stolicy regionu, zebrano tysiące podpisów pod kolejną petycją w tej sprawie, którą wysłano do Moskwy. Tym razem jednak z dużo większymi nadziejami niż w latach poprzednich. Powołano się na kardynalne prawo narodów do samostanowienia i zapis w artykule nr 73(2) konstytucji ZSRR, zezwalający na przesuwanie granic między republikami przez kierownictwo Partii. Azerowie z kolei przytaczali równie ważne prawo nienaruszalności granic państwowych.

Kiedy petycja ponownie nie uzyskała pozytywnej odpowiedzi, Ormianie z Karabachu zdecydowali się na drastyczny krok – oficjalnie ogłosili odłączenie od Azerbejdżańskiej SRR. Dużym problemem było to, że w Karabachu nie istniał widoczny podział na części osiedlone przez muzułmanów i . Wzdłuż dróg ormiańskie wioski przeplatały się z azerskimi osadami. Taki etniczny rozkład ludności nie wróżył stabilności separatystycznemu państwu. Azerbejdżan zdecydowanie odmówił zaakceptowania nowego tworu i zapowiedzieli stłumienie rebelii, jeśli Ormianie będą obstawać przy swoim. Azerowie nie chcieli, aby w obrębie ich terytorium istniało inne państwo.

Niedługo po ogłoszeniu niepodległości, w lutym 1988 roku doszło do pierwszej konfrontacji między Azerami a buntownikami w okolicach miasta Askera. Początkowo niegroźna wymiana obelg zamieniła się w bitwę, w której zginęło 2 młodych muzułmanów, a rannych zostało ponad 50 osób. Wydarzenie to dało początek krwawej wojnie, która trwała przez następne 6 lat.

d3ywoyd

Lista ofiar zaczęła wydłużać się w zastraszającym tempie.

Kaukaz w ogniu

ZSRR, jako zwierzchnik kaukaskich republik, miał ciężki orzech do zgryzienia. Niedługo po incydencie pod Askeran przez Azerbejdżan przetoczyła się fala antyormiańskich pogromów, z najkrwawszym w Sumgaicie, gdzie zabito ponad sto osób. Jasnym stało się, że konflikt eskaluje w regularną wojnę. Za wstawieniem się po stronie Ormian przemawiało chrześcijańskie wyznanie i historia wspólnej walki z ekspansją islamu oraz działalność silnej diaspory ormiańskiej w Rosji.

Kartą przetargową Azerów były z kolei osławione złoża ropy naftowej i gazu ziemnego oraz szansa na poprawę stosunków z Turcją, sojusznikiem Azerbejdżanu.

d3ywoyd

Potencjalne zyski ekonomiczne przeważyły nad sentymentami. Oddziały azerbejdżańskie wraz z żołnierzami radzieckimi stacjonującymi na terytorium republiki, ochotnikami z muzułmańskiej Czeczenii oraz doradcami z Turcji szybko zyskały przewagę, zmuszając powstańców do odwrotu. Rozpędzone wojsko przesiedlało tysiące ludzi.

Wysiłki separatystów z Karabachu finansowo wspierane były przez ormiańskich emigrantów z całego świata oraz przez rząd Armeńskiej SRR, który nieoficjalnie dostarczał broń i żołnierzy drogami powietrznymi.

Karabach nie klęka

Sytuacja na froncie zmieniła się diametralnie po 1991 roku.

d3ywoyd

Związek Radziecki był w rozsypce, a walczące strony odziedziczyły po wycofującej się Armii Czerwonej liczne wyposażenie i amunicję. Czerwonoarmiści zaczęli działać również jako najemnicy – czasem dochodziło do sytuacji, iż wynajęci żołnierze na polu bitwy występowali przeciwko swoim dawnym kolegom z tego samego batalionu!

Czeczenii dowodzeni przez nieznanego jeszcze wtedy Szamila Basaja wycofali się z konfliktu, gdy w ich ojczyźnie zaczęło wrzeć.

Rzeźba terenu sprzyjała partyzantom z Górskiego Karabachu – łatwiej jest wzgórze obronić, niż je zdobyć. A karabaskie szczyty często mają ponad trzy kilometry wysokości. Wojna była coraz brutalniejsza. Dochodziło do zbrodni na ludności cywilnej, a gwałty, egzekucje bez sądu i porwania dla okupu stały się codziennością. Nienawiść między Azerami a Ormianami uniemożliwiała jakiekolwiek rozmowy pokojowe.

d3ywoyd

W lutym 1992 roku rebelianci opanowali miasteczko Chojały z jedynym lotniskiem dla samolotów w Karabachu. Miało to bardzo duże znaczenie strategiczne dla Ormian, gdyż w końcu bez większych przeszkód mogli otrzymywać pomoc z Armenii. Human Rights Watch doniósł wtedy o kilkuset zabitych cywilach azerskich próbujących ewakuować się z miasta. W kolejnych miesiącach powstańcy zdobyli Szuszę, największe azerskie miasto w Karabachu i podbili rejon Laczin, łączący enklawę z Armenią.

Porażki na froncie doprowadziły do wybuchy wściekłości wśród elit rządzących i wojskowego przewrotu w Baku, stolicy Azerbejdżanu. Obalonego prezydenta Mutalibowa zastąpił Abulfaz Elczibej, który postawił na bliższą współpracę z Turcją. Ta nałożyła embargo na Armenię. Finansowe trudności Ormian wywołane izolacją gospodarczą pozwoliły Azerom na poczynienie pewnych postępów. Zostały one jednak szybko zniwelowane przez zaprawionych w boju partyzantów dzięki ich skutecznemu dowodzeniu i pomocy materialnej z nowo powstałej Federacji Rosyjskiej.

Zdobycze buntowników były coraz większe, opanowywali oni kolejne tereny wokół Karabachu. Utworzona w 1992 toku Mińska Grupa KBWE, która zajmowała się rozwiązaniem problemów związanych z rozpadem ZSRR, nie potrafiła przekonać obu stron do rozmów pokojowych. Zresztą w natłoku innych problemów organizacja i tak nie traktowała Karabachu priorytetowo. Przełom nastąpił w 1993 roku. Ormianie zdobyli zachodnie tereny graniczące z Armenią. Rada Bezpieczeństwa ONZ uznała to za pogwałcenie nienaruszalności terytorialnej Azerbejdżanu i wystosowała Rezolucję 822 nawołującą karabaskie oddziały do wycofania się.

d3ywoyd

Biała flaga. Na trochę

Tymczasem w czerwcu tego roku główny azerski generał, Husejnow, zmusił prezydenta Elczibeja do rezygnacji. Na jego miejscu zasiadł Hejdar Alijew, były aparatczyk i przebiegły polityk, podczas gdy Hesejnov został premierem.

Sytuacja w kraju była jednak coraz gorsza. Wojna kosztowała ogromne ilości pieniędzy, których nie rekompensowały zyski ze sprzedaży bogactw naturalnych. Wojsko było coraz słabsze i przerzedzone. Konskrypcja zaczęła obowiązywać nawet 16-latków! Po kolejnych porażkach i upublicznieniu informacji, iż rebelianci mają otwartą drogę do Baku, Alijew zmuszony był szukać porozumienia z przeciwnikami. 16 maja 1994 podpisano w Moskwie rozejm kończący walki. Władze secesyjne ogłosiły powstanie Republiki Górskiego Karabachu, która stała się niepodległym, acz nieuznanym nawet przez Armenię państwem. Bilans wojny był zastraszający, szczególnie dla Azerbejdżanu – około 35 tys. ofiar, z czego 30 tys. po stronie muzułmanów, prawie 200 tys. Azerów uciekło z Armenii i ponad 500 tys. z terenu Karabachu, a 300 tys. Ormian opuściło teren Azerbejdżanu (Raport Minority Rights Group International). Około 14% terenów państwa Alijewa dostało się pod kontrolę Ormian.

Kolejna fala niepokojów ogarnęła Karabach gdy Ilham Alijew, nowy azerski prezydent i syn poprzedniej głowy państwa ogłosił w marcu 2008 roku, iż armia Azerbejdżanu jest gotowa siłą odebrać utracone ziemie. Była to reakcja na secesję Kosowa od Serbii. Azerbejdżan od kilku lat cieszy się wysokim wzrostem gospodarczym dzięki dochodom z ropy i pomocy USA i Turcji, co pozwoliło na modernizację armii, czyniąc takie deklarację jeszcze groźniejszymi. Do eskalacji konfliktu raczej jednak nie dojdzie z kilku przyczyn.

Miejsce, w którym każdy ma interes

Pierwszym powodem są bogactwa naturalne, a właściwie ich eksport. Chociaż zasoby surowców energetycznych Morza Kaspijskiego nadal nie są do końca zbadane, a szacowane zapasy znajdują się w przedziale „od niewielkich do ogromnych”, jedno jest pewne – póki co, ropa i gaz to najważniejsza waluta dla Baku. Posiadanie tych surowców pozwala muzułmańskiemu Azerbejdżanowi utrzymywać dobre stosunki nie tylko z Turcją, ale również USA i UE.

Dwa bardzo ważne ropociągi – Baku-Tbilisi-Ceyhan (przez Gruzję i Turcję) oraz Baku-Supsa (przez Gruzję) pozwalają transportować kaspijską naftę do Europy i Stanów z pominięciem Rosji i Iranu, na czym bardzo zależy Zachodowi. Wznowienie walk w rejonie Karabachu, który leży bardzo blisko rurociągów, stanowiłoby ogromne zagrożenie dla całej inwestycji.

Dodatkowo, każda wojna pociąga za sobą rozmaite przypadki łamania praw człowieka. Lekko autokratyczne rządy dynastii Alijewów są już pod tym względem na cenzurowanym, więc konflikt nie byłby korzystny dla szukającego zbliżenia z Zachodem Azerbejdżanu. Podobne podejście ma rząd turecki – ekonomiczne embargo, które nałożył na Armenię jest jedną z głównych przeszkód na drodze tego kraju do Wspólnoty Europejskiej. W przypadku eskalacji konfliktu Turcy czuliby się zobowiązani do pomocy swoim kuzynom z Azerbejdżanu, co jeszcze bardziej wydłużyłoby ich drogę do Unii.

Co więcej, nowa wojna o Karabach nie byłaby na rękę Rosji. Z oczywistych geopolitycznych względów Zakaukazie jest w głównym obszarze zainteresowania Moskwy. Jej interesy są tam znacznie większe niż interesy USA, gdyż mają wymiar nie tylko ekonomiczny. Dla Rosjan kontrola nad tym regionem to podstawa bezpieczeństwa.. Destabilizacja przy i tak już bardzo niespokojnej granicy kaukaskiej nie mogłaby spodobać się w Moskwie.

Rosjanie nie chcieliby stawać przed koniecznością zaangażowania się w konflikt, bo znowu znaleźliby się między młotem a kowadłem: pomoc Ormianom, czyli strategicznym sojusznikom i pośrednikom w kontaktach z Iranem mogłaby skończyć się zakręceniem kurku z azerską ropą płynącą do Moskwy.

Dodatkowo, w dalszej perspektywie chaos w Azerbejdżanie mógłby doprowadzić do rozwoju standardowej plagi towarzyszącej wojnom – rozwojowi przestępczości zorganizowanej i użyźnieniu gruntu dla terroryzmu, czego Rosja nie życzyłaby sobie u swoich bram. Wystarczająco dużo problemów ma przecież z Czeczenami i Inguszami. W tym miejscu należy jednak ostrzec, aby wyobraźnia nie ponosiła nas zbyt daleko – póki co wojna karabachska nie wpłynęła w żaden sposób na rozwój terroryzmu islamskiego w Azerbejdżanie. Był to konflikt narodowościowy, nie religijny. Szyiccy Azerowie (ok. 80%) nie należą ponadto do najbardziej gorliwych wyznawców Mahometa, a rządy obu Alijewów szybko i brutalnie rozprawiały się z wszelką skrajną prawicą.

Ważnym celem zarówno dla Zachodu jak i Rosji jest utrzymanie swojej pozycji w regionie, aby nie powstała tam luka, w którą wcisnąć mogliby się Chińczycy. Nowa wojna w Azerbejdżanie utworzyłaby właśnie taką wolną przestrzeń. Państwo Środka mogłoby zdobyć nowe wpływy w obszarze kaspijskim udzielając wsparcia Azerom.

Nadmienić należy, że prezydent Miedwiediew wymienił mediację w tym sporze jako jeden z celów swojej polityki zagranicznej, co zaowocowało kilkoma spotkaniami na szczycie. Na początku listopada 2008 roku w Moskwie trzy strony podpisały umowę o rozpoczęciu oficjalnych rozmów na temat rozwiązania problemu. Nie przyniosło to jednak na razie żadnych wymiernych rezultatów.

Siła nienawiści…

Mimo gróźb prezydenta Alijewa, który jest zresztą dużo mniej zręcznym politykiem od swojego ojca, do eskalacji konfliktu najprawdopodobniej nie dojdzie. Za to na pewno nie będziemy świadkami cudownego pogodzenia się tych dwóch narodów. 20 lat walk, nieufności i wzajemnych roszczeń zostawiło na sercach i umysłach Ormian i Azerów nieodwracalne piętno – głęboką nienawiść. Narody te za czasów komunizmu stosunkowo spokojnie ze sobą współżyły, mieszkały w tych samych miastach – w samym Baku w 1988 roku żyło około 180 tysięcy Ormian. Dzisiaj jest to niewyobrażalne. Polityka wywróciła wszystko do góry nogami. Azerbejdżan nie zrezygnuje z 14% swojego terytorium, ani nawet z tych 9%, które zajmuje sam Karabach. Byłoby to samobójstwem politycznym dla każdej ekipy rządzącej, poza tym stworzyłoby niebezpieczny precedens w skali międzynarodowej, podobny do secesji Kosowa lub Abchazji i Osetii Południowej.

Motywacje Ormian są dużo bardziej złożone. Przez wiele wieków jedyną wolnością, jaką cieszyli się potomkowie Tigranesa Wielkiego była możliwość dokonania wyboru od kogo się uzależnić, aby zwiększyć swoje szanse na przetrwanie. Wiecznie otoczeni, wiecznie bez przyjaciół, wiecznie odizolowani Ormianie mają kompleks ofiary. Zwycięska wojna o Karabach jest jedynym wydarzeniem w pamięci żyjących Armeńczyków, które nie ma znamion porażki. Nawet niepodległość uzyskana po rozpadzie ZSSR ich zawiodła, gdyż zamiast dobrobytu i wolności przyniosła biedę i zależność od pomocy z zagranicy. Karabach jest ostatnim bastionem ormiańskiej dumy. Dlatego prezydent Levon Ter-Petrosjan, gdy tylko zadeklarował gotowość do ustępstw w 1998 roku, został zmuszony do rezygnacji przez swojego premiera Roberta Koczariana.

Ormiański rząd został zdominowany przez weteranów z Karabachu. Koczarian był jednym z politycznych dowódców wojsk rebelianckich, potem prezydentem Republiki Górskiego Karabachu. Od 1998 roku do 2008 roku rządził jako najwyższy urzędnik Armenii otaczając się innymi bohaterami wojennymi, między innymi Serżem Sarkisjanem, który w kwietniu 2008 roku zastąpił go w roli głowy państwa. To pokolenie polityków zdecydowanie nie zrezygnuje z ziemi, za którą przelewali krew.

Dodatkowym czynnikiem wpływającym na niechęć między oponentami jest kulturowa, językowa i etniczna bliskość Azerów z Turkami, którzy od czasów przeprowadzenia ludobójstwa na Ormianach w trakcie pierwszej wojny światowej są ich znienawidzonym wrogiem. Wzmaga to niechęć, siłę stereotypów i popularność teorii spiskowych mówiących, jakoby te dwa muzułmańskie państwa chciały się połączyć kosztem drobnej Armenii. Jednocześnie, Ormianie mają świadomość, że są zbyt słabi militarnie i politycznie, by na własną rękę inicjować nowe działania wojenne.

Dodatkowym elementem podgrzewającym temperaturę w tej części świata jest fakt, iż wśród mieszkańców Republiki Górskiego Karabachu popularność zaczyna zdobywać idea utworzenia osobnego państwa, niezależnego od Baku, ale także i od Armenii. Pomimo relatywnie dobrego rozwoju gospodarczego tego niby-państwa pomysł ten ma małe szanse na realizację – Karabach bez protekcji Armenii i jej sojuszników zostałby przez Azerbejdżan zmiażdżony.

…czyli nic się nie zmieni

Sytuacja w Górskim Karabachu jest patowa. Wrogość i nieustępliwość obu stron są czynnikami, które mogłyby doprowadzić do wybuchu nowego konfliktu. Możliwość ta jest jednak skutecznie niwelowana przez państwa, których interesy byłyby zagrożone. Wojna nie jest tu nikomu na rękę, podobnie jak i jakiekolwiek ustępstwa. Status quo nie ulegnie zmianie dopóty, dopóki jedna ze stron nie zdecyduje się na koncesje. I chociaż mediatorzy są liczni i potężni, szanse na powrót do normalności są małe.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Tekst ukazał się po raz pierwszy na www.psz.pl

d3ywoyd
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3ywoyd
Więcej tematów