PolskaDwa lata więzienia dla policjantów za "Magdalenkę"?

Dwa lata więzienia dla policjantów za "Magdalenkę"?

Warszawski Sąd Okręgowy odroczył wydanie wyroku w sprawie policyjnej akcji w Magdalence do 9 czerwca. Funkcjonariusze oskarżeni o narażanie podwładnych zapewniali, że są niewinni i zarzuty są niesłuszne. Oświadczyli, że prokuratura nie zbadała wszystkich okoliczności i nie wysłuchała wszystkich świadków.

05.06.2006 | aktual.: 05.06.2006 16:28

Dwóch lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat zażądał prokurator dla trojga oficerów policji, oskarżonych o nieprawidłowości podczas akcji zatrzymania dwóch gangsterów w podwarszawskiej Magdalence w marcu 2003 r. Zginęło wtedy dwóch policjantów, a 16 zostało rannych.

Na ławie oskarżonych zasiedli: była naczelnik wydziału do walki z terrorem kryminalnym Komendy Stołecznej Policji Grażyna Biskupska, były dowódca pododdziału antyterrorystów Kuba Jałoszyński oraz były zastępca komendanta stołecznego policji Jan P. (jako jedyny nie zgadza się na ujawnienie swych personaliów).

W trwającym od października 2005 r. procesie przesłuchano ponad 100 osób. Prokuratura zarzuciła trojgu oficerom policji nieumyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu policjantów oraz niedopełnienie obowiązków w trakcie przygotowywania i przeprowadzania akcji.

W wygłoszonej mowie końcowej prokurator ocenił, że oskarżeni dokonali zarzucanych im czynów nieumyślnie. Argumentował, że dowodzący akcją policjanci błędnie założyli, że antyterrorystom uda się dostać do zajmowanego przez bandytów budynku i zatrzymać ich wewnątrz. Zlekceważyli zagrożenie ze strony przestępców, nie wzięli pod uwagę ich determinacji i siły ognia, jaką dysponowali.

Ponadto prokurator zarzucił oskarżonym, że nie przygotowali żadnego planu awaryjnego. Przypomniał, że gdy na początku szturmu bandyci odpalili ukryty pod śniegiem ładunek wybuchowy, który zabił i ranił policjantów, "zapanował chaos, a przestępcy strzelali do funkcjonariuszy jak do kaczek".

Prokurator przypomniał, że na odprawie przed akcją nie podano informacji o sposobie ewakuacji rannych, a karetka pogotowia została wezwana na miejsce zbyt późno. Oskarżonym zarzucił także niewłaściwe i niedokładne rozpoznanie terenu, wyposażenie policjantów w zbyt małą ilość amunicji oraz nieskorzystanie ze wsparcia snajperów, którzy - zdaniem prokuratora - mogliby szybko unieszkodliwić przestępców.

Pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej, matki jednego z policjantów zabitych podczas akcji, mec. Paweł Gatkowski, powiedział, że proces był potrzebny, bo pokazał "od kuchni pewną słabość, mizerię i niedofinansowanie policji". Zwrócił uwagę na to, że wydarzenia w Magdalence były tragedią zarówno dla matek, które straciły tam synów, jak i dla oskarżonych, którzy walczą o swoje dobre imię.

Obrońcy oskarżonych policjantów wnieśli o ich uniewinnienie i zgodnie argumentowali, że na potwierdzenie zarzutów prokuratora nie ma żadnych dowodów. Zdaniem obrony, istniała potrzeba znalezienia i ukarania winnych, a ich klienci pełnią w tym procesie rolę "kozłów ofiarnych". Obrońca Jałoszyńskiego, mec. Marek Małecki, powiedział, że jego zdaniem dochodzenie w Komendzie Głównej Policji, które było podstawą prokuratorskich zarzutów, "odpowiadało oczekiwaniom przełożonych". Dodał, że chodziło o "uratowanie" ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Krzysztofa Janika, którego dymisji domagała się opozycja.

Oskarżeni powiedzieli przed sądem, że szczerze ubolewają nad śmiercią policjantów, ale czują się niewinni. Biskupska dodała, że była napiętnowana. Trzy lata udręki to już wystarczy - powiedziała. Jałoszyński podkreślił, że zawsze starał się, by podczas akcji jego podwładni byli jak najlepiej zabezpieczeni i nie zgodził się z tezą prokuratora, że szturm przygotował w sposób rutynowy. Jan P. powiedział, że nie dopuścił się żadnego przestępstwa. Któż miał odpowiadać za błędy Komendy Głównej? Ktoś z Komendy Stołecznej, najlepiej ja. Widocznie nie mogło być inaczej - powiedział.

W nocy z 5 na 6 marca 2003 r. policjanci mieli zatrzymać w Magdalence dwóch przestępców - Roberta Cieślaka i Igora Pikusa - zamieszanych w zabójstwo policjanta w podwarszawskich Parolach w 2002 r. Na terenie posesji, gdzie ukrywali się bandyci, były rozmieszczone miny, które wybuchły w pobliżu policjantów. W wyniku wymiany ognia budynek częściowo spłonął, przestępcy zginęli.

Specjalna komisja MSWiA uznała, że podczas akcji doszło do uchybień, nie było wariantów akcji oraz właściwego zabezpieczenia medycznego. W raporcie napisano m.in., że "na etapie przygotowania akcji (...) nie wykonano wszystkich możliwych czynności i ustaleń, które mogły być istotne przy opracowywaniu strategii działania pododdziałów terrorystycznych". Nie posiadano też żadnych informacji operacyjnych na temat rozmieszczenia min. Realizację akcji oceniono pozytywnie, a nieprawidłowości, które wystąpiły, uznano za skutki błędów popełnionych na etapie przygotowania (np. nie rozpoznano dokładnie terenu).

Śledztwo wszczęto od razu po akcji, a w kwietniu 2003 r. przekazano je do Ostrołęki. Tamtejsza prokuratura latem 2004 r. postawiła zarzuty. Przesłuchano ponad 100 świadków - policjantów biorących udział w szturmie oraz tych, którzy wchodzili w skład komisji sporządzającej raport w sprawie, ponadto grupę ekspertów oraz załogi karetek pogotowia. Śledztwo przedłużano siedem razy.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)